środa, 29 września 2010

De Angelis, czyli myśl skrzydlata

        Według żydowskich midraszy Bóg powołał do istnienia anioły w tym samym dniu, w którym stworzył niebo i ziemię. Najwyższy miał w ten sposób zyskać pomocników i towarzyszy, stanowiących pomost pomiędzy Nim samym a człowiekiem, który co ciekawe istniał  wówczas tylko w bożych planach. Stan przyjaźni pomiędzy Bogiem a aniołami miał się diametralnie zmienić właśnie w chwili stworzenia człowieka. Otóż miłość jaką Przedwieczny obdarzył Adama, lepiąc go z prochu ziemi na swój "obraz i podobieństwo" (Rdz I, 6) wywołała sprzeciw części aniołów, którzy pod przywództwem Lucyfera podnieśli bunt przeciw Najwyższemu i przeciwko Jego postanowieniom.
        Na dopiero co ukształtowanym potężną ręką Stwórcy sklepieniu nieba rozegrała się wielka bitwa pomiędzy wiernymi a niewiernymi duchami. Po zachodniej stronie firmamentu stanął buntownik Lucyfer, który mobilizował do walki swój legion wznosząc okrzyk: ''Nie będę służył takiemu Bogu!''. Na wschodzie zaś, na czele wiernych Najwyższemu zastępów jaśniała postać Archanioła Michała, który tuż przed starciem rozpoczął wielki hymn uwielbienia: ''Któż jest jak nasz Pan Bóg, który mieszka w górze!''.
       Gdy słońce stanęło w zenicie rozpoczęła się bitwa. Zastęp uderzał o zastęp a hufiec o hufiec. Łoskot skrzydeł, bluźnierstwa i słowa modlitwy mieszały się ze sobą i wypełniały całe stworzone uniwersum: niebo, ziemię, wody i otchłań. Starcie w końcowej swej fazie zamieniła się w pościg za niewiernymi duchami. Kto się nie upokorzył i nie prosił o przebaczenie był natychmiast strącany do piekielnej czeluści. Z nastaniem wieczora na polu walki pozostali tylko słudzy Boga, a pobite duchy, oszpecone bardziej brakiem bożej przychylności, blasku i błogosławieństwa niż ranami odniesionymi w starciu, poprzysięgły na zawsze nienawiść względem swego Stwórcy i względem człowieka.
Tyle tradycja judeochrześcijańska, a co nam temat istnienia aniołów powie nam filozofia tomistyczna?
        Według św. Tomasza z Akwinu istnienie aniołów jest logicznym wnioskiem wynikającym z obserwacji otaczającego nas świata. Mistrz filozofii scholastycznej zauważa bowiem istnienie pewnej hierarchii stworzeń. Na pierwszym, najbardziej prymitywnym poziomie znajduje się materia nieożywiona (kamienie, minerały, skały). Na wyższym szczeblu znajdują się rośliny, później zwierzęta mniej inteligentne (jak np. ryby, ślimaki oraz producenci programów telewizyjnych). Kolejny poziom zajmują zwierzęta bardziej inteligentne (psy, małpy, itp.). Wreszcie ponad nimi znajdujemy człowieka - jedyne stworzenie cielesno-duchowe. Gdyby więc aniołowie nie istnieli, to pomiędzy nami a Bogiem pozostałaby niczym nie wyjaśniona luka przeznaczona tylko dla stworzeń czysto duchowych. A to z kolei prowadziłoby do wniosku o niedoskonałości, o braku kompletności stworzonego przez Boga świata.
         A skąd wiemy, że istnieją dobre i złe anioły? Otóż jeśli aniołowie są osobami tzn. posiadają swoje własne "ja" (w Księdze Tobiasza  (XII, 15) czytamy:  "Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów") to jak każda osoba posiadają intelekt i wolną wolę. Jeśli mają wolną wolę, to mogą wybierać pomiędzy dobrem a złem. Jeśli mogą wybierać pomiędzy jednym a drugim, to normalną rzeczą jest, że mogą wybrać też i zło. Jeśli mogą wybrać zło, to stają się źli. Ergo istnieją anioły dobre i złe.
         Aniołowie są świadkami bożej obecności i miłości do nas. Pan Bóg, kształtując ludzi na swój obraz i podobieństwo, obdarzył nas tak wielkim uczuciem, że doprowadziło ono aż do buntu części innych inteligentnych istot. To właśnie istnienie aniołów przekonuje nas, że walka o wieczne zbawienie każdego człowieka odbywa się również na tym, to jest, na anielskim poziomie istnienia. Angele Dei, qui custos es mei ...
W liturgiczne święto Świętych Archaniołów: Michała, Gabriela i Rafała.
Regina Angelorum - ora pro nobis!

czwartek, 23 września 2010

W pewną nieokrągłą rocznicę

        Pod koniec lipca, na kilkanaście dni przed moim powrotem ze Stanów Zjednoczonych do Polski zostałem poproszony przez jednego z amerykańskich proboszczów, abym zastąpił go na jego parafii. Tak też się stało. Codziennie odprawiałem Mszę Świętą, długimi godzinami przygotowywałem kilkuminutowe kazania, a ponadto znajdowałem czas na spotkania z Polonusami i zwiedzanie okolicy (raz udało mi się nawet trafić do jednej z wiosek Amiszów). Po powrocie ze swojego wyjazdu fr. Danny powiedział: <<Oh it's good to see you again! Tomorrow I'm gonna show you our seminary! Are you in?>>. <<Yes, I am>> - odpowiedziałem i pojechaliśmy...
        Zaraz po zatrzymaniu się na parkingu moim oczom ukazały się ogromne przestrzenie idealnie przyciętej trawy. Gdyby nie budynki, które raz po raz wynurzały się z tego oceanu zieleni pomyślałbym, że fr. Danny zażartował ze mnie i zawiózł mnie na jedno z golfowych pól, których w tamtych stronach było bardzo wiele. Zwiedziliśmy znakomicie wyposażoną, seminaryjną bibliotekę, zobaczyliśmy komfortowe pokoje, w których mieszkają studenci, weszliśmy do czterech czy pięciu pomieszczeń, które miały spełniać funkcję kaplic, (jak one wyglądały opowiem Wam kiedy indziej), a na koniec stanęliśmy w długim korytarzu, do którego ścian poprzywieszane były tableaux ze zdjęciami kapłanów-absolwentów tej uczelni. <<These guys were ordained with me>> - powiedział mój przewodnik, wskazując na zdjęcia dwudziestu pięciu ubranych w czarne garnitury młodzieńców, nad głowami których jak topór kata zawisł napis: A.D.1968.
        <<Are they all priests?>> - zapytałem z ciekawości, mając w pamięci wydarzenia, które wstrząsnęły wówczas światem i Kościołem. Fr. Danny wzruszył ramionami, i mierząc palcem prosto w nosy swoich przyjaciół rozpoczął najsmutniejszą opowieść o kapłaństwie jaką kiedykolwiek słyszałem. He left the priesthood, left the priesthood, left the priesthood, got in serious trouble, left the priesthood, got married with a nun and left the priesthood, left the priesthood, died, got in serious trouble, died, left the priesthood, joined partisans in Philippines and died in the jungle... .
        Z dwudziestu pięciu księży wyświęconych dla tej diecezji w 1968 roku, z dwudziestu pięciu bożych powołań, z dwudziestu pięciu pragnień służenia Bogu i człowiekowi do dziś ostało się zaledwie siedem. <<It got even worst later>> - dodał fr. Danny i ze spuszczoną głową skręcił w stronę wyjścia. Kiedy mijaliśmy ostatnią z tych tablic opatrzoną datą A.D. 1989 spostrzegłem, że było na niej już tylko pięć zdjęć. Tych pięciu neoprezbiterów, pochodziło z trzech różnych diecezji.
        Co się stało? Czy tak musiało być? Czy Dobry Bóg, który jest Początkiem i Końcem, Alfą i Omegą, do Którego należy czas i wieczność wyjął spod swego panowania te wszystkie lata? Czym da się wytłumaczyć te dziesiątki tysięcy odejść ze stanu kapłańskiego i ze zgromadzeń zakonnych, które miały miejsce w tamtym okresie? Jaka jest prawda o NON A.D.1968? Zastanawiam się i nie potrafię znaleźć odpowiedzi na te pytania. To pewne, że będę ich szukał. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, aby w obliczu tych samych diabelskich pokus nie popełnić identycznych błędów, i na złość Złemu nie dać się nabrać na jego oklepane numery. I po drugie, by zawsze pamiętać, że "skarb ten przechowujemy w naczyniach glinianych, aby z Boga była ta przeogromna moc a nie z nas" (2 Kor IV, 7).
Tą garścią myśli chciałem się podzielić z Wami w jedenastą rocznicę mojego wstąpienia do Seminarium Duchownego.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!


środa, 22 września 2010

Ad ordinem...

        Z wielką radością informuję, że z dniem dzisiejszym rusza mój blog o nazwie COGITARIUM czyli Zbiór Myśli Wszelakiej. Długo się zastanawiałem czy warto poświęcać czas na pisanie po wirtualnej ścianie, szczególnie gdy wolnych minut i godzin jest w moim księżowsko-studenckim życiu jak na lekarstwo. Gdy jednak po pracowitych, wakacyjnych miesiącach wróciłem na kilka dni do mojego rodzinnego domu pomyślałem, że z wdzięczności dla Dobrego Boga za to wszystko co mnie spotyka, warto byłoby ocalić od zapomnienia i przelać na cyfrowy papier wydarzenia, które były i nadal są częścią mojego życia.
        Później, gdy już zdecydowałem, że od czasu do czasu postaram się coś na tej ścianie napisać musiałem zmierzyć się z problemem wyboru tytułu dla tych zapisek. I tu wyszło na jaw całe moje niezdecydowanie. Niby o czym miałbym pisać? Na jaki temat czy tematy? Jaki charakter miałyby mieć te strony? Osobistego pamiętnika? Do prowadzenia tego wcale nie trzeba nieograniczoności internetu ale wystarczy grubszy zeszyt, podstrugany ołówek i pusty pokój. Duchowych notatek? Nic z tych rzeczy. Uważam, że najpiękniejsze i zarazem najważniejsze sprawy pomiędzy Bogiem a człowiekiem dzieją się zawsze w atmosferze ciszy i spokoju, z dala od estradowych świateł i dziennikarskich mikrofonów. Nie! Spirytualny ekshibicjonizm jest mi obcy. Więc o czym chcesz pisać? - pytałem sam siebie. I odpowiedziałem: o studiach, o Rzymie, o Kościele,  kapłaństwie, o rodzinie i przyjaciołach, o książkach, kinie, turystyce i sporcie... w sumie to o wszystkim co po trochu składa się na moje życie. Więc chcesz mieć tutaj jakiś colage, taką pizzę quattro stagioni? Hmmm ... Raczej cyber-pudełko do którego będę mógł włożyć coś co mi się spodoba - pomyślałem. Nie ma sprawy: COGITARIUM będzie jak znalazł. Cogitarium? Ideę złapałem, ale czemu po łacinie? Czemu? A to się jeszcze okaże...