sobota, 19 kwietnia 2014

O nocy, w której umarła śmierć - homilia na Mszę świętą Wigilii Paschalnej

Według najstarszej żydowskiej tradycji, w dniu Paschy na sam koniec świątecznej wieczerzy śpiewa się pieśń, którą sami Żydzi określają mianem tajemniczej. Nosi ona tytuł Chad gadja. Dziś, nie sposób jest powiedzieć czemu jej słowa nie są hebrajskie, ale aramejskie, ani też, kiedy stała się integralną częścią liturgii tego wieczoru. Pewnym jest jednak to, że była śpiewana już w czasach Jezusa. Tekst tej pieśni, na pierwszy rzut oka, wydaje się banalny. Opowiada bowiem historię koźlęcia, które zostało pożarte przez kota, którego z kolei zjadł pies, psa skarcił kij, by później samemu spłonąć w ogniu, ogień został ugaszony przez wodę, którą następnie wypił wół, zwierzę zostało zabite przez rzeźnika, którego z kolei zgładził Anioł śmierci, a na samym końcu śmierć została pokonana przez Boga.
            Blisko dwa tysiące lat temu, w Świętym Mieście – w Jeruzalem, kiedy w żydowskich domach milkły słowa tej tajemniczej pieśni, wydarzyło się to, co proroczo było przez nią zapowiedziane. Śmierć, niszczycielka całego stworzenia, które nosi w sobie pierwiastek życia została pokonana przez Boga. Tej to właśnie nocy, jak pięknie powiedzą słowa paschalnego orędzia: „Chrystus skruszywszy więzy śmierci jako Zwycięzca wyszedł z otchłani”. Pan powrócił do życia, zadając śmierci śmiertelny cios. Tej nocy śmierć umarła.
            Drodzy bracia i siostry! Oto trwa błogosławiona noc! Noc naszego ocalenia i życia! Najpierw pod jej osłoną Pan wyprowadził Izraela z Egiptu, Jego lud suchą nogą przeszedł przez Morze Czerwone, a teraz ta noc stała się naocznym świadkiem największego cudu dokonanego przez Boga, cudu nieporównywalnie większego od wszystkich uzdrowień i rozmnożeń chleba. Stała się ona bowiem świadkiem – Zmartwychwstania Jezusa, świadkiem Jego zwycięstwa nad rozpaczą śmierci, nad sumą wszystkich pojedynczych cierpień każdego umierającego człowieka, nad łzami i bezradnością ich bliskich, nad beznadziejnością naturalnego porządku rzeczy, który nakazuje wszystkiemu co żyje umierać. Tej nocy Chrystus wszystko uczynił nowe, nadał sens naszemu istnieniu, którego kresem nie są więcej cztery ściany grobu, robak i proch, ale życie i to życie w obfitości (J 10, 10).
            Ta błogosławiona noc łączy w sobie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Łączy krew baranków zabitych w Egipcie dla ocalenia Izraela, krew Chrystusa przelaną na krzyżu za zbawienie świata oraz apokaliptyczną krew Baranka, w której ci, którzy „przychodzą z wielkiego ucisku opłukają i wybielą swe szaty”. Ta noc łączy w sobie światło, które rozbłysło w chwili stworzenia świata, z blaskiem słońca, które wzeszło w niedzielny poranek nad pustym grobem Zbawiciela, i z jasnością, która promienieć będzie nad zbawionymi gdy zaczną królować na wieki. „A nie potrzeba im już światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi” (Ap 22, 5).
Ta wielkosobotnia noc jest kluczem do dziejów całej ludzkości, ponieważ kryje w sobie odpowiedź na każde pytanie człowieka. O sens naszego istnienia, o powód, dla którego warto żyć, warto się trudzić, o dobro i zło, o wiarę, miłość i nadzieję, o niezmienne prawa światów materii i ducha.
Oto celebrujemy największe i najradośniejsze ze wszystkich misteriów – misterium Paschy, niewypowiedzianą tajemnicę tego, co boskie a zarazem ludzkie, tego co nowe i dawne, zniszczalne i niezniszczalne, śmiertelne a zarazem wieczne! Wszystko to jednoczy się i łączy w tylko Bogu wiadomy sposób w osobie Umarłego i Żyjącego, Boga-człowieka – Jezusa Chrystusa.

„Uświęcająca siła tej nocy oddala zbrodnie, z przewin obmywa, przywraca niewinność upadłym, a radość smutnym” – słyszeliśmy przed chwilą w Orędziu paschalnym.

Drodzy bracia i siostry! Drodzy katechumeni!
Słowa o „uświęcającej sile tej nocy” w sposób szczególny kierowane są do was. Za kilka chwil bowiem staną się waszym udziałem poprzez przystąpienie przez Was do sakramentów inicjacji chrześcijańskiej: do sakramentów Chrztu, Bierzmowania oraz Eucharystii. Zważcie na to, jakim darem zostajecie dziś obdarowani. Krew Chrystusa, która obficie spłynęła po krzyżu, teraz w sakramentalnym obrzędzie naznaczy wasze czoła znakiem nieśmiertelności. Staniecie się nieśmiertelni, śmierć nie będzie mieć więcej nad wami władzy, bo „kto wierzy w Chrystusa, choćby i umarł żyć będzie” (J 6, 47). Za kilka chwil staniecie się ludem Nowego Przymierza, Bożym potomstwem, narodem świętym, własnością Boga, który „wyrwał was z mocy ciemności i przeniósł do swojego przedziwnego światła” (Kol 1, 13). Bądźcie Mu za to wdzięczni! W sakramencie bierzmowania zostaniecie umocnieni mocą Ducha Świętego, aby to dobre dzieło, które rozpoczął w was Chrzest święty nie obumarło, jak niepodlewany kwiat, ale by kwitło i nie przestało przynosić licznych nadprzyrodzonych owoców. Zaś poprzez przyjęcie najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, złączycie się w jedno, z Tym, który tak nas umiłował, że nie zostawił sierotami, ale pozostał z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28, 20).
„Weselcie się więc, zastępy Aniołów w niebie: weselcie się, słudzy Boga. (…) Gdy Król tak wielki odnosi zwycięstwo!
Maryjo, Matko ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana, Ty któraś jako jedyna w godzinach chrystusowej męki, śmierci i żałoby przechowała w swym sercu nienaruszoną wiarę rodzącego się Kościoła, Ty któraś w tamtych chwilach nie uległa rozpaczy i nie straciła nadziei wysłuchaj naszej modlitwy za tych katechumenów, i za wszystkich, którzy dziś zjednoczą się w "duchu i w prawdzie", przekraczając próg jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego Kościoła. Uproś im, a także nam samym łaskę dozgonnej wierności Twojemu Synowi, któremu za dzieło Odkupienia świata, za Jego zwycięstwo nad Szatanem i śmiercią niech będzie cześć i chwała tej nocy i na wieki wieków. Amen.
Mater Salvatoris - ora pro nobis!

środa, 9 kwietnia 2014

"Odkryć ducha, który wszystko ożywia" - Konferencja wygłoszona do członków sandomierskiego Klubu Inteligencji Katolickiej

       Zabierając głos podczas tej krótkiej konferencji chciałbym poddać pod naszą wspólną rozwagę temat w obecnych czasach niezwykle istotny dla wszystkich, którzy mienią się być katolickimi inteligentami. Chciałbym, abyśmy dziś porozważali o pewnej postawie szeroko obecnej w oświeconych kręgach katolickiego społeczeństwa, która upatruje jedynej szansy dla ocalenia wartości chrześcijańskich w modernizacji wiary, czyli, przechodząc od ogółu do szczegółu, w jej nasączeniu współczesną kulturą, wyrażeniem współczesnym językiem i refleksją nad nią przy użyciu dzisiejszej filozofii. Chcę mówić dziś o tendencjach modernistycznych w zakresie duchowości, którym niestety, trzeba to z bólem przyznać uległa znaczna część polskich elit.
       Zacznijmy od samego pojęcia modernizmu. Modernizm katolicki rodzi się około połowy XIX w. pod wpływem odkryć naukowych, które odczytane zostały przez pewną grupę katolików jako nie do pogodzenia z chrześcijańską wiarą, z tradycyjną wizją Boga, człowieka i świata. Mam tu na myśli przede wszystkim teorię ewolucji, a także analizę tekstów biblijnych w kluczu racjonalistycznym oraz naturalistycznym, która to rozwinęła się wówczas w kręgach protestanckich. W wyniku tych procesów stwierdzono, że doktryna chrześcijańska jest wytworem kultury konkretnej historycznej epoki, a co za tym idzie nie ma niezmiennego charakteru, ergo można ją wraz ze zmianą zewnętrznych okoliczności dopasowywać do wymagań nowych czasów. Moderniści, odrzucając istnienie obiektywnej prawdy postulowali konieczność redefiniowania dogmatów, które według nich nie miały niezmiennego, a jedynie płynny charakter. Poglądy te grożące rozsadzeniem od środka całego Magisterium Kościoła zostały potępione przez papieża Piusa X w Encyklice Pascendi Dominici gregis, w której nurt modernistyczny w łonie katolickiej religii został określony mianem: „sumy wszystkich herezji”.
       Nawet pobieżna analiza wypowiedzi wielu współczesnych nam intelektualistów prowadzi do smutnej konstatacji, a mianowicie, że polska elita myśli uległa czarowi pozornej mądrości modernistycznych idei. Przeciętny polski inteligent nauczył się bowiem wierzyć, że to, co w dziedzinie wiary zostało wymyślone dziś z całą pewnością jest lepsze od tego, co było podane do wierzenia wczoraj. Bezkrytycznie uwierzono, że dogmat wiary jest i powinien być przedmiotem moderacji i modernizacji. Postawa ta doprowadziła do rozbratu czegoś co ze swej natury stanowi dwie strony jednego medalu, czyli mojej osobistej wiary z tradycyjnym Magisterium Kościoła. Polska inteligencja jakieś pół wieku temu pożegnała się bez bólu i płaczu z Tradycją pisaną przez wielkie „T”, z wartościami i wzorcami, które przez całe wieki nie tylko były generatorami jedynej i niepowtarzalnej w swoim rodzaju cywilizacji chrześcijańskiej, cywilizacji greckiej filozofii, rzymskiego prawa i chrystusowej etyki, ale również cywilizacji, która na poziomie indywidualnym uczyła człowieka jak skutecznie walczyć z grzechem, jak pozbywać się wad oraz żyć pięknie, święcie i szlachetnie.
Najbardziej doniosłym tego przykładem są zmiany, które zaszły w katolickiej liturgii i architekturze, a mianowicie: pożegnanie się z łaciną, ze śpiewem gregoriańskim, z kontemplacyjnym przeżywaniem Mszy świętej, z Komunią świętą przyjmowaną na klęcząco, czy też usunięciem krzyża z głównych ołtarzy i w zgodzie na przeniesienie tabernakulum do bocznych naw oraz kaplic. Po dziś dzień ze strony polskiej, wierzącej inteligencji nie podniosły się głosy, by do katolickich świątyń powróciło to, co kiedyś stanowiło o istocie wiary oraz przez całe wieki było skuteczną formą ewangelizacji. Dodajmy od razu, że takie precedensy miały przecież już swoje miejsce w innych europejskich krajach, jak choćby w Wielkiej Brytanii.
Dokładnie 7 lipca 1971 r. na łamach londyńskiego Timesa grupa światowej sławy intelektualistów, wśród których nie sposób nie wymienić następujących nazwisk: Jacques Maritain, Gabriel Marcel, François Mauriac, Agatha Christie, Julien Green, Yehudi Menuhin zwróciła się z prośbą do papieża Pawła VI, by ten na terenie Anglii i Walii, zezwolił na zachowanie tradycyjnej liturgii, a co za tym idzie łaciny, dawnej architektury, śpiewu gregoriańskiego, etc. Chciałbym teraz zacytować fragment tego listu, mając nadzieję, że da on nam wiele do myślenia w kontekście poruszanego dziś tematu:
           
„Jednym z powszechnie dziś panujących aksjomatów środków przekazu, tak w przestrzeni religijnej, jak i społecznej jest ten, który twierdzi, że współczesny człowiek, a w szczególności intelektualista powinien być nietolerancyjny względem każdej tradycyjnej formy i powinien zabiegać o to, aby je znieść oraz zastąpić czymś nowym. Jednakże jak wiele innych afirmacji medialnych i ten aksjomat jest fałszywy. Dziś, tak jak i w ubiegłych wiekach, wykształceni ludzie powinni być awangardą, która uznaje walor tradycji, i która, gdy to niezbędne podnosi alarm gdy grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Gdyby jakiś nierozumny dekret zarządził całościowe lub częściowe zniszczenie bazylik lub katedr, oczywistym stałoby się, że to wykształceni ludzie – niezależnie od ich osobistych przekonań religijnych – musieliby podnieść ze zgrozą głos sprzeciwu wobec tego typu zachowań. Weźmy pod uwagę to, że bazyliki i katedry zostały wzniesione dla sprawowania rytu, który jeszcze kilka miesięcy wstecz stanowił żywą Tradycję. Mamy tu na myśli rzymsko-katolicką Mszę […]. Nie odnosimy się obecnie do religijnego czy duchowego doświadczenia milionów jednostek, ale do samego rytu, który swoimi wspaniałymi łacińskimi tekstami zainspirował niezliczoną rzeszę bezcennych dzieł sztuki nie tylko mistycznych, ale również poetów, filozofów, muzyków, architektów, malarzy i rzeźbiarzy we wszystkich krajach i epokach. Te zaś należą do kultury uniwersalnej w takim samym stopniu, jak należą do Kościoła i jego wiernych. W materialistycznej i technokratycznej cywilizacji, która z coraz większą siłą zagraża życiu rozumu i ducha, w jedynej w swoim rodzaju jego kreatywności wypływającej z ekspresji słowa, pozbawienie człowieka, posługującego się tym słowem jednej z najwspanialszych jego manifestacji, jest w rzeczy samej nieludzkie”.

Francuski eseista i poeta Paul Valéry stwierdził, że „Prawdziwa tradycja w rzeczach wielkich nie polega na tym, by na nowo robić to, co inni już zrobili, lecz by odnaleźć ducha, który to wszystko ożywiał i nadal ożywia w innych czasach”. Opierając się na słowach poety pozwólcie, że polskim intelektualistom katolickim wystawię taką oto receptę.
Po pierwsze, w obecnych czasach potrzebny jest wielki wysiłek rozumu i ducha, który pozwoli najpierw na uwolnienie się od przesądu modernizmu, od postawy wybrzydzania się na to, co w Kościele było, co dziś zostało odłożone do lamusa, a co, jak podkreślał niestrudzenie podczas swojego pontyfikatu papież Benedykt XVI nigdy nie przestało być dla Kościoła czymś wielkim i świętym. Potrzebny jest i drugi krok, a mianowicie ponowne odkrycie ducha tradycyjnego katolicyzmu, katolicyzmu św. Piotra, św. Benedykta, św. Grzegorza Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św. Piusa X, bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI, katolicyzmu, który wychowuje w znany tylko sobie sposób intelektualną elitę zdolną do strzeżenia niezmiennych praw, obrzędów i obyczajów, których zanik jest tak naprawdę nieomylną oznaką śmierci naszej cywilizacji. Dziękuję bardzo.