czwartek, 28 kwietnia 2016

Jeszcze kilka groszy do dyskusji o reformie reformy liturgicznej, czyli myśl o ludowej tęsknocie za łaciną



„Przed Soborem podczas Mszy ludzie nic nie rozumieli, siedzieli tylko i odmawiali różaniec, a ksiądz stojąc tyłem do wszystkich mruczał swoje modlitwy pod nosem”. „Wierni z radością przyjęli wprowadzenie języka polskiego do liturgii. Tylko co niektórzy, starsi księża narzekali, że muszą się od początku uczyć nowego rytu”. Kto z nas nie słyszał podczas liturgicznych dysput powyższych argumentów? Niejednokrotnie przypisywano im nawet walor rozstrzygający: ludzie byli szczęśliwi, a więc reforma się udała. Tym bardziej w Polsce, gdzie dzięki roztropności kard. Wyszyńskiego zdecydowana większość katolików „po Soborze” dostrzegła jedynie dwie liturgiczne zmiany: ksiądz odwrócił się „przodem do ludzi” oraz Mszę „zaczęto odprawiać po polsku”. I oto niedawno do moich rąk trafił taki oto kwiatek – ludowa poezja z początku lat 70., która burzy tę, przyznać trzeba, dość powszechnie przyjętą narrację. Wiersz nosi tytuł „Lament Babci nad odnową liturgii” i brzmi w taki oto sposób:

„Oj, doczekałam się na stare lata,
bo z tą liturgią to koniec świata.
Zachciało się księżom odnowy
na tym skupisku posoborowym.
Przez te do Rzymu częste podróże
wszystko stanęło nogami w górze.
To były czasy, to było miło,
kiedy się na Mszy z łacińska modliło.
Pokasowali tamte Msze nasze,
Oj! Kumciu, płaczmy wraz z Jeremiaszem!

Dawniej na Mszy zmówiłam różaniec.
Dziś na Mszy z różańcem koniec.
Co zacznę „Zdrowaś”, słyszę „Pan z wami”,
a w domu kończę „módl się za nami”.
Która to część Mszy? Zgadłaś bez trudu,
dziś już nie, bo ksiądz jest frontem do ludu.
Jeśli ksiądz ładny – mam roztargnienie,
a jeśli brzydki to umartwienie.
I wtedy trzeba we Mszy połowie
znowu zaczynać powszechną spowiedź.

Człowiek o własną dusz się lęka,
czy chociaż ważna taka Msza Święta?
„Spiritus sanctus” śpiewać przestali,
pewnie im ruscy tak nakazali.
Ornaty złote w kąt porzucali,
a dziwne stroje pozakładali,
takie z siennika, z worka, a może z płachty?
Dawniej to tylko ten w worku stawał
kto publiczną pokutę odprawiał.

Dzisiaj czarnego nie masz koloru,
ani „secula”, ni „seculorum”.
Jak ksiądz zaśpiewał: „Dominus vobiscum”
to zrozumiało się prawie wszystko.
Dzisiaj chociaż po polsku jest mowa,
to nie zrozumiesz z tego ni słowa.
Ani „sursum corda”, ani „Agnus Dei”,
nie wróci do Mszy. Nie ma nadziei.

Oj, moja Kumo, toć nie daj Boże,
jakich to czasów przyszło nam dożyć.
Toć ja nie wiem do tej pory,
kiedy Msza, a kiedy Nieszpory?
Przedtem ksiądz szeptał i Mszał okadzał,
dzisiaj się modlić ludziom przeszkadza.
W czasie kazania zdrzemnął się chwilę,
dziś nie, bo głoszą jakieś homilie.
Dawniej na Sumie tak dobrze było,
pięć się różańców zmówić zdążyło.
Dzisiaj to siadaj, to znowu wstawaj –
gdzie tu modlitwa?– wciąż odpowiadaj.

A jak powiedzą, że koncelebra
to, moja Kumo, chwyta mnie febra.
Bo co to za Msza? Co to za wiara?
gdzie siedmiu księży odprawia naraz!
Tak się lenistwo wśród kleru mnoży,
że siedem razy mniej chwały Bożej!
A ile mają przy tym obsługi?
Jeden ministrant stoi przy drugim.
Który sprytniejszy za książkę chwyta
i choć się jąka za księdza czyta.
A ino patrzeć jak na ambonę
poślą z kazaniem sołtysa żonę.

A na ołtarzach wciąż kwiatów mało
jakby ich w świecie brakowało!
Nie wiem, jak oni Boga miłują,
że Go tak ciągle oszukują.
Ale śmiem twierdzić i przyrzec mogę,
że koniec świata stoi za progiem.
I kiedy zabrzmi trąba Anioła,
to liturgistom spocą się czoła.
Wtedy poznają dobrze swe winy
i poczną wołać: „Parce Domine”.
Pan Jezus jednak powie surowo:
„Idźcie ode mnie z liturgią nową.
Dość mam waszego tu bałaganu”.
Jeszcze porządnie w skórę dostaną.
Oj będą wołać: „Daruj nam winy.
Puść nas Lud Boży uczyć łaciny”
I tak to w Nowej Jerozolimie
modlić się będziem znów po łacinie”.

„W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego, poza wyjątkami określonymi przez prawo” (SC 36, 1). Wszystko jasne! Łacina zostaje! Ale po tym pierwszym paragrafie, jakże przejrzystym i zrozumiałym następuje drugi, napisany powiedzielibyśmy dzisiaj w „kasperiańskim duchu”, który niby niczego nie zakazuje, niby niczego nie odwołuje z tego, co tej pory zostało powiedziane, a jednak oddaje w ręce posoborowych ekspertów narzędzia do wprowadzenia zmian znacznie dalej idących niż te, które były postulowane przez Ojców Soboru: „Ponieważ jednak i we Mszy świętej, i przy sprawowaniu sakramentów, i w innych częściach liturgii użycie języka ojczystego nierzadko może być bardzo pożyteczne dla wiernych, można mu przyznać więcej miejsca zwłaszcza w czytaniach i pouczeniach, w niektórych modlitwach i śpiewach stosownie do zasad, które w tej dziedzinie ustala się szczegółowo w następnych rozdziałach” (36, 2).
Taki właśnie sposób formułowania myśli jest największym problemem w interpretacji tekstów Vaticanum II. Niezwykle elastyczna „metoda”, jeśli w ogóle można użyć tego słowa, pozwalała na wyciągnięcie wniosków tak różnych, że aż sprzecznych ze sobą. Potwierdzić coś i to w stanowczym tonie w jednym paragrafie, by już w następnym punkcie podważyć to jednym lub kilkoma „ale”. Dysponując tak napisanym tekstem naprawdę było łatwo stracić umiar w przeprowadzanych zmianach. Niewyznaczona soborową precyzją granica modyfikacji doprowadziła do niemalże całkowitego wyrugowania łaciny z życia Kościoła. Konia z rzędem temu, kto zna jedną parafię, w której wierni potrafią śpiewać Pater noster! Ale to nie tylko kwestia łaciny. Niczym nieskrępowani posoborowi eksperci mogli sobie pozwolić już nie tylko na dowolność tłumaczeń, ale na znacznie więcej, a mianowicie na usuwanie z liturgicznych modlitw „nieprzystających do współczesnej epoki zwrotów”, jak choćby tych, które odnoszą się do grzechu i zła (peccata nostra, imminentia pericula, mentis nostrae tenebrae, etc.) lub tych, które odnoszą się do konieczności pokuty i zadośćuczynienia (puriores, mundati, reparatio nostra, purificatis mentibus, etc). Ów brak umiaru doprowadził chociażby do skreślenia w tekście tłumaczonej na język francuski pierwszej modlitwy eucharystycznej przymiotnika éternel – wieczny, w miejscu gdzie mowa jest o potępieniu. Ten brak umiaru doprowadził do korygowania samego Zbawiciela przy słowach konsekracji, kiedy to „kielich Krwi nowego i wiecznego przymierza” nagle zaczął być wylewany za „wszystkich”, a nie za „wielu”...  
No cóż, lamentująca babciu, domorosła wierszokletko! Gdy już się pewnie „znów modlisz po łacinie tam, w Nowej Jerozolimie” oręduj za nami, którzy razem z papieżem Benedyktem wierzą mocno, iż „to właśnie w obcowaniu z liturgią, a nie gdzie indziej, rozstrzygają się losy wiary, Kościoła i całego świata”.

Mater Ecclesiae – ora pro nobis!

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

W stronę krzyża i Wschodu. Rozmowa z p. Adamem Walczakiem – jedynym pochodzącym ze Stalowej Woli ministrantem służącym na Mszach Świętych „Trydenckich”


– Skąd u człowieka, który nie może pamiętać liturgii przedsoborowej kiedy była ona codziennością Kościoła zainteresowanie starym rytem Mszy świętej?

– Nasz duszpasterz, ks. dr Krzysztof Irek nie używa wyrażenia stary ryt. Jest to tradycyjny, klasyczny ryt rzymski, który rozwija się nieprzerwanie od blisko 2000 lat i sięga swymi początkami czasów apostolskich, synagogalnych. Dobrą ilustracją tego jest chorał gregoriański, który jest dojrzałą modyfikacją śpiewu synagogalnego. A moje osobiste zainteresowanie wiąże się z rozwojem mojego życia duchowego, który doprowadził mnie do odkrycia skarbów tradycyjnej liturgii. Bardzo ważnym impulsem dla mnie było wydanie w 2007 r. przez papieża Benedykta XVI Motu proprio, „Summorum Pontificum”, który uregulował status prawny Mszy w rycie klasycznym i dał każdemu księdzu prawo do sprawowania tej liturgii.

– Czy Msza w rycie posoborowym, w językach narodowych, to proste odwzorowanie Mszy po łacinie w rycie trydenckim?

– To nie jest proste odwzorowanie. Dużo na ten temat pisał kardynał Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, który stwierdził jednoznacznie, że wprowadzenie reformy posoborowej było tylko jednym z możliwych, a nie jedynym sposobem zastosowania w praktyce zapisów Konstytucji o Liturgii Świętej Sacrosanctum Concilium. W wielu miejscach oba ryty się różnią, ale wiele spraw jest wspólnych, a najważniejszą z nich jest świętość obu rytów. Jak to pięknie wyraził papież Benedykt XVI: „To, co dla poprzednich pokoleń było święte, również dla nas pozostaje święte i wielkie”. W obu formach mamy do czynienia z tym samym Trójjedynym Bogiem, z tą samą Ofiarą. Podczas Mszy świętej, czy to sprawowanej w języku łacińskim czy w języku polskim, ponawiana jest sama Ofiara Golgoty. Krew Chrystusa przelewana jest za nasze grzechy na każdym ołtarzu, czy jest to ołtarz zwrócony w stronę krzyża, czy w stronę wiernych.

– Dobra znajomość łaciny wydaje się niezbędna przy służeniu do Mszy w rycie trydenckim. Jak u pana wygląda znajomość tego języka?

– Żeby służyć do Mszy świętej w klasycznym rycie potrzebna jest podstawowa znajomość języka łacińskiego. Ja cały czas się dokształcam. Wiele tekstów trzeba przyswoić sobie na pamięć, ale nie jest to wysiłek ponad ludzkie siły. Przygotowując się do służenia we Mszach, które w naszej Diecezji odprawiane są co niedzielę w Bazylice katedralnej w Sandomierzu oraz w każdą trzecią niedzielę miesiąca tutaj, w klasztorze ojców Kapucynów w Stalowej Woli-Rozwadowie, korzystam z mszału dwujęzycznego: łacińskiego-polskiego. Chodzi o to, aby moja służba nie była tylko mechanicznym wykonywaniem czynności, ale zwróceniem się umysłem i sercem ku niewypowiedzianemu misterium jakim jest ponowienie ofiary Golgoty i rozlanie licznych łask Bożych na osoby, które w niej uczestniczą. Dodam, że najważniejsze w każdym rycie, czy sprawowanym w języku narodowym, czy według Mszału tradycyjnego nie jest śledzenie słowa po słowie, ale świadomość uczestniczenia w czymś co tak naprawdę należy już do wiecznej rzeczywistości, w niebiańskiej liturgii Baranka, o której pisze św. Jan Apostoł w Apokalipsie. W klasycznym rycie w znacznie bardziej mistyczny, niż racjonalny sposób spotykamy się z Bogiem na wielu płaszczyznach. Pierwszy poziom to doświadczenie Kościoła, wspólnoty, która gromadzi się, by oddawać cześć Bogu. Nie ważnie w jaki zakątek świata się udamy katolik będący na Mszy Trydenckiej czuje się jak u siebie. Ma świadomość uczestniczenia w kulcie katolickim, czyli powszechnym, w którym różnice kultur i języków jednoczą się nie tylko we wspólnym wyznaniu wiary, ale również w identycznym rycie, identycznym sposobie przeżywania kontaktu z czymś co na ziemi mamy najświętszego. Drugi poziom to ponowienie Ofiary Golgoty i oddanie czci Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu właśnie poprzez tę Ofiarę z Ciała i Krwi Chrystusa. Wreszcie – jak uczą nas Ojcowie Kościoła – Msza święta jest również zadatkiem, namiastką liturgii niebieskiej. My, tu na ziemi – mówiąc poetycko – mamy już możliwość oddychania powietrzem Nieba.

– Ale jak wierni mają zrobić to świadomie, nie znając łaciny? Nie ma pan wrażenia, że na Msze w tym rycie przyciąga ich dzisiaj aura pewnej tajemniczości obrzędów odprawianych w nieznanym im języku?

– Przez całe wieki wierni uczestniczyli we Mszy świętej bez znajomości łaciny, co oczywiście nie było sytuacją idealną. Ale, powtarzam, najważniejszą sprawą jest świadomość uczestniczenia w czymś, co jest nie z tego świata. Spotkania z Bogiem Żywym i Prawdziwym, którego nie da się opisać w czysto ziemskich kategoriach ujmowania rzeczywistości.
Sposób pojmowania Mszy świętej, sposób ujmowania liturgii w przystępny dla nas sposób jest pewną oświeceniową pułapką. Koniecznie chcemy wszystko zracjonalizować, rozłożyć na czynniki pierwsze, ogarnąć rozumem coś, czego ogarnąć nie sposób. Nasz duszpasterz tłumaczy to na przykładzie znaczenia słowa misterium, które pięknie wyraża to, co się dzieje podczas Mszy świętej. Otóż słowo misterium pochodzi od greckiego rzeczownika misterion, który z kolei wywodzi się od greckiego czasownika myo, oznaczającego tyle co „bądźcie cicho”, „nie odzywajcie się”, „zamilknijcie”, ponieważ rzeczywistość, przed którą się znajdujecie jest rzeczywistością nie do wypowiedzenia i nie do ogarnięcia w ludzkich kategoriach. W trakcie sprawowania liturgii dochodzimy do granicy, za którą zaczyna się już tylko wiara.
Dlatego właśnie podczas najważniejszej części Mszy świętej, podczas wielkiej modlitwy eucharystycznej, czyli Kanonu Rzymskiego sięgającego swymi korzeniami pierwszych wieków chrześcijaństwa, kapłan odmawia słowa tej modlitwy szeptem. Jak gdyby nie chcąc poprzez głośne recytowanie odwracać uwagi od tego, co jest najważniejsze: od świadomości ponowienia Ofiary Chrystusa, którą składa Bogu Ojcu w jedności z Duchem Świętym.

– Czy to prawda, że Sobór Watykański II wcale nie nakazał kapłanom odprawiania Mszy przodem do wiernych, a  ta praktyka wynikła z nadinterpretacji jego dokumentów?

– Rzeczywiście, w Konstytucji o Liturgii Świętej nie znajdziemy ani słowa o zwróceniu się twarzą do wiernych. Msze w rycie posoborowym można więc odprawiać także przodem do tabernakulum, jak to się choćby dzieje w kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Tu ponownie odwołam się do słów naszego Duszpasterza. Ks. Krzysztof opowiadał nam, że odwiedzając świątynie różnych chrześcijańskich wyznań z zaskoczeniem stwierdził, że w wielu z nich nie ma ołtarzy zwróconych w stronę wiernych. Na potwierdzenie tego chciałbym przywołać słowa kardynała Kurta Kocha, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Podczas jednego z wykładów powiedział on, że jesteśmy jedynym wyznaniem chrześcijańskim, które niemalże zupełnie zatraciło sens celebracji „ad orientem” – w stronę  Wschodu, w stronę krzyża, i trzeba coś zrobić, byśmy świadomość takiej celebracji czym prędzej odzyskali. Jako ministrant służący do tradycyjnej Mszy, ale przede wszystkim jako katolik, mąż i ojciec rodziny chciałbym jeszcze dodać, że Msza święta w klasycznym rycie rzymskim ma ogromny potencjał ewangelizacyjny. Coraz więcej osób przyciąga liturgia, która w tak głęboki sposób wyraża obecność Boga. O tym jej wymiarze bardzo sugestywnie mówi kardynał Raymond Leo Burke w książce „Kardynał w sercu Kościoła” wydanej w tym roku przez nasze Wydawnictwo Diecezjalne w Sandomierzu, do której lektury wszystkich Was zachęcam.
(Wywiad ukazał się na łamach tygodnika Sztafeta w dniu 21 kwietnia 2016 r.)