„Przed Soborem podczas Mszy ludzie nic
nie rozumieli, siedzieli tylko i odmawiali różaniec, a ksiądz stojąc tyłem do
wszystkich mruczał swoje modlitwy pod nosem”. „Wierni z radością przyjęli
wprowadzenie języka polskiego do liturgii. Tylko co niektórzy, starsi księża
narzekali, że muszą się od początku uczyć nowego rytu”. Kto z nas nie
słyszał podczas liturgicznych dysput powyższych argumentów? Niejednokrotnie
przypisywano im nawet walor rozstrzygający: ludzie byli szczęśliwi, a więc
reforma się udała. Tym bardziej w Polsce, gdzie dzięki roztropności kard.
Wyszyńskiego zdecydowana większość katolików „po Soborze” dostrzegła jedynie
dwie liturgiczne zmiany: ksiądz odwrócił się „przodem do ludzi” oraz Mszę
„zaczęto odprawiać po polsku”. I oto niedawno do moich rąk trafił taki oto
kwiatek – ludowa poezja z początku lat 70., która burzy tę, przyznać trzeba,
dość powszechnie przyjętą narrację. Wiersz nosi tytuł „Lament Babci nad odnową
liturgii” i brzmi w taki oto sposób:
„Oj, doczekałam się na stare lata,
bo z tą liturgią to koniec świata.
Zachciało się księżom odnowy
na tym skupisku posoborowym.
Przez te do Rzymu częste podróże
wszystko stanęło nogami w górze.
To były czasy, to było miło,
kiedy się na Mszy z łacińska modliło.
Pokasowali tamte Msze nasze,
Oj! Kumciu, płaczmy wraz z Jeremiaszem!
Dawniej na Mszy zmówiłam różaniec.
Dziś na Mszy z różańcem koniec.
Co zacznę „Zdrowaś”, słyszę „Pan z wami”,
a w domu kończę „módl się za nami”.
Która to część Mszy? Zgadłaś bez trudu,
dziś już nie, bo ksiądz jest frontem do ludu.
Jeśli ksiądz ładny – mam roztargnienie,
a jeśli brzydki to umartwienie.
I wtedy trzeba we Mszy połowie
znowu zaczynać powszechną spowiedź.
Człowiek o własną dusz się lęka,
czy chociaż ważna taka Msza Święta?
„Spiritus sanctus” śpiewać przestali,
pewnie im ruscy tak nakazali.
Ornaty złote w kąt porzucali,
a dziwne stroje pozakładali,
takie z siennika, z worka, a może z płachty?
Dawniej to tylko ten w worku stawał
kto publiczną pokutę odprawiał.
Dzisiaj czarnego nie masz koloru,
ani „secula”, ni „seculorum”.
Jak ksiądz zaśpiewał: „Dominus vobiscum”
to zrozumiało się prawie wszystko.
Dzisiaj chociaż po polsku jest mowa,
to nie zrozumiesz z tego ni słowa.
Ani „sursum corda”, ani „Agnus Dei”,
nie wróci do Mszy. Nie ma nadziei.
Oj, moja Kumo, toć nie daj Boże,
jakich to czasów przyszło nam dożyć.
Toć ja nie wiem do tej pory,
kiedy Msza, a kiedy Nieszpory?
Przedtem ksiądz szeptał i Mszał okadzał,
dzisiaj się modlić ludziom przeszkadza.
W czasie kazania zdrzemnął się chwilę,
dziś nie, bo głoszą jakieś homilie.
Dawniej na Sumie tak dobrze było,
pięć się różańców zmówić zdążyło.
Dzisiaj to siadaj, to znowu wstawaj –
gdzie tu modlitwa?– wciąż odpowiadaj.
A jak powiedzą, że koncelebra
to, moja Kumo, chwyta mnie febra.
Bo co to za Msza? Co to za wiara?
gdzie siedmiu księży odprawia naraz!
Tak się lenistwo wśród kleru mnoży,
że siedem razy mniej chwały Bożej!
A ile mają przy tym obsługi?
Jeden ministrant stoi przy drugim.
Który sprytniejszy za książkę chwyta
i choć się jąka za księdza czyta.
A ino patrzeć jak na ambonę
poślą z kazaniem sołtysa żonę.
A na ołtarzach wciąż kwiatów mało
jakby ich w świecie brakowało!
Nie wiem, jak oni Boga miłują,
że Go tak ciągle oszukują.
Ale śmiem twierdzić i przyrzec mogę,
że koniec świata stoi za progiem.
I kiedy zabrzmi trąba Anioła,
to liturgistom spocą się czoła.
Wtedy poznają dobrze swe winy
i poczną wołać: „Parce Domine”.
Pan Jezus jednak powie surowo:
„Idźcie ode mnie z liturgią nową.
Dość mam waszego tu bałaganu”.
Jeszcze porządnie w skórę dostaną.
Oj będą wołać: „Daruj nam winy.
Puść nas Lud Boży uczyć łaciny”
I tak to w Nowej Jerozolimie
modlić się będziem znów po łacinie”.
„W obrzędach łacińskich zachowuje się
używanie języka łacińskiego, poza wyjątkami określonymi przez prawo” (SC
36, 1). Wszystko jasne! Łacina zostaje! Ale po tym pierwszym paragrafie, jakże
przejrzystym i zrozumiałym następuje drugi, napisany powiedzielibyśmy dzisiaj w
„kasperiańskim duchu”, który niby niczego nie zakazuje, niby niczego nie
odwołuje z tego, co tej pory zostało powiedziane, a jednak oddaje w ręce
posoborowych ekspertów narzędzia do wprowadzenia zmian znacznie dalej idących
niż te, które były postulowane przez Ojców Soboru: „Ponieważ jednak i
we Mszy świętej, i przy sprawowaniu sakramentów, i w innych częściach liturgii
użycie języka ojczystego nierzadko może być bardzo pożyteczne dla wiernych,
można mu przyznać więcej miejsca zwłaszcza w czytaniach i pouczeniach, w niektórych
modlitwach i śpiewach stosownie do zasad, które w tej dziedzinie ustala się
szczegółowo w następnych rozdziałach” (36, 2).
Taki właśnie sposób formułowania myśli
jest największym problemem w interpretacji tekstów Vaticanum II. Niezwykle elastyczna „metoda”, jeśli w ogóle można
użyć tego słowa, pozwalała na wyciągnięcie wniosków tak różnych, że aż
sprzecznych ze sobą. Potwierdzić coś i to w stanowczym tonie w jednym
paragrafie, by już w następnym punkcie podważyć to jednym lub kilkoma „ale”.
Dysponując tak napisanym tekstem naprawdę było łatwo stracić umiar w
przeprowadzanych zmianach. Niewyznaczona soborową precyzją granica modyfikacji
doprowadziła do niemalże całkowitego wyrugowania łaciny z życia Kościoła. Konia
z rzędem temu, kto zna jedną parafię, w której wierni potrafią śpiewać Pater
noster! Ale to nie tylko kwestia łaciny. Niczym nieskrępowani posoborowi
eksperci mogli sobie pozwolić już nie tylko na dowolność tłumaczeń, ale na
znacznie więcej, a mianowicie na usuwanie z liturgicznych modlitw
„nieprzystających do współczesnej epoki zwrotów”, jak choćby tych, które
odnoszą się do grzechu i zła (peccata nostra, imminentia pericula, mentis
nostrae tenebrae, etc.) lub tych, które odnoszą się do konieczności pokuty
i zadośćuczynienia (puriores, mundati, reparatio nostra, purificatis
mentibus, etc). Ów brak umiaru doprowadził chociażby do skreślenia w
tekście tłumaczonej na język francuski pierwszej modlitwy eucharystycznej
przymiotnika éternel – wieczny, w miejscu gdzie mowa jest o potępieniu.
Ten brak umiaru doprowadził do korygowania samego Zbawiciela przy słowach
konsekracji, kiedy to „kielich Krwi nowego i wiecznego przymierza” nagle zaczął
być wylewany za „wszystkich”, a nie za „wielu”...
No cóż, lamentująca babciu, domorosła
wierszokletko! Gdy już się pewnie „znów modlisz po łacinie tam, w Nowej
Jerozolimie” oręduj za nami, którzy razem z papieżem Benedyktem wierzą mocno,
iż „to właśnie w obcowaniu z liturgią, a nie gdzie indziej, rozstrzygają się
losy wiary, Kościoła i całego świata”.
Mater
Ecclesiae – ora pro nobis!