niedziela, 14 sierpnia 2016

Homilia ku czci św. o. Maksymiliana Marii Kolbe

+ JMJ
        Moi Drodzy! Kiedy słyszymy imię o. Maksymiliana Kolbe, naszego Patrona, do głowy zaraz przychodzą nam skojarzenia: Niepokalanów, męczeńska śmierć w obozie w Auschwitz, niektórzy może słyszeli o misjach w Japonii, ale tak naprawdę nie wiemy skąd ten człowiek się wziął? Z jakiej rodziny wyrósł? Kto pokierował jego krokami, jego życiowymi wyborami? Mówią językiem obrazowym: „w jakim piecu hartowała się ta stal?”. Dlatego też to dzisiejsze kazanie chciałbym poświęcić właśnie temu tematowi: rodzinie św. Maksymiliana Kolbe. 
       Nie muszę przekonywać Was, jak ważną rolę odgrywa rodzina w życiu człowieka. Tak już to Pan Bóg ułożył, że święci rodzą świętych. W myśl polskiego przysłowia: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. I dlatego właśnie w świętych rodzinach przychodzą na świat święte dzieci. I śmiem twierdzić, że dzisiejszy kryzys świata, to panujące powszechnie „pomerdanie z poplątaniem” jest w największym stopniu spowodowane kryzysem rodziny. Trzeba nam być świadomym tego, że brak szacunku i miłości pomiędzy małżonkami, pomiędzy rodzicami i dziećmi, a wreszcie pomiędzy samym rodzeństwem skutkuje nie tylko rozpadem rodzin, ale również kryzysem wiary i zdrowego rozsądku. Kto więc chce naprawiać świat koniecznie musi zacząć tę pracę od naprawy rodziny.
     Każdy z nas, jak tu jesteśmy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkim bonusem życiowym, jak wielkim błogosławieństwem jest dobrze i święcie przeżyte dzieciństwo. Takie właśnie: dobre, święte i piękne dzieciństwo przeżył patron dnia dzisiejszego – św. Maksymilian Kolbe. 
     Region łódzki w połowie wieku XIX to prawdziwa „ziemia obiecana”, jak u Reymonta. To wszystko dzięki prężnie rozwijającemu się przemysłowi tkackiemu. Nie tylko Polacy, ale i przedstawiciele innych narodowości ciągną tam w poszukiwaniu chleba. Nie inaczej rzecz miała się i z przodkami św. Maksymiliana. Przybyli z Czech. Ludzie wielkiej pracy, ale i wielkiej wiary. Jak wspominała siostra świętego – Marianna: „poczesne miejsce w tym domu zajmowały obrazy Pana Jezusa i Matki Najświętszej”.
       I tu zatrzymajmy się na chwile. Starsi z pewnością to pamiętają, a młodszym trzeba powiedzieć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było domu ludzi wierzących, w którym nie królowałyby dwa wizerunki: Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi. To był rodzinny ołtarz. Ludzie na kolanach przed nimi zaczynali dzień i tam na kolanach go kończyli. Wspólnie, całą rodziną, bez wstydu jednego przed drugim. No bo i czego miano by się wstydzić? Wiara była taka prosta. Ludzie nią oddychali. Kiedy wchodziło się do domu lub z niego wychodziło, nie ważne z jakiego powodu (szkoła, praca, sprawunki) pozdrowienie, które nie schodziło z ust brzmiało: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Nie „dzień dobry!” Nie „cześć!” Ale właśnie tak, po prostu, po chrześcijańsku – „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. 
       A jak to jest dzisiaj? Powiedzcie sami, ile znacie takich rodzin, które modlą się wspólnie? Ile znacie takich rodzin, które klękają razem przed krzyżem? Wszyscy jesteśmy katolikami. Nazywamy się uczniami Chrystusa, ale jeśli przypominamy sobie o tym tylko raz w tygodniu, kiedy słyszmy głos dzwonów wzywających nas do kościoła na niedzielną Mszę Świętą, to powiedzieć to trzeba bez ogródek: kiepscy z nas uczniowie Chrystusa. Pan Jezus powiedział przecież: „Gdzie dwaj, albo trzeciej zgromadzeni są w imię moje, tam i Ja jestem między nimi”. Musimy wiedzieć, że te słowa nie odnoszą się tylko do zgromadzenia w Kościele. To są słowa, które w sposób szczególny odnoszą się do naszych domów.
       Kochani spróbujcie! W domu bywają różne sytuacje. Włosi mają na to ładne powiedzenie, że i życiu i w rodzinie „zdarzają się wszystkie kolory”. Ludzie jeżdżą po rekolekcjach. Odwiedzają gabinety psychologiczne. Swoją drogą to nie wiem, czy zwróciliście uwagę na to, że psychologia w naszych czasach stała się religią. Robi się tak wiele, wydaje się tak duże sumy pieniędzy, by ratować rodzinę, a może potrzeba tylko jednego, a mianowicie, by razem uklęknąć przed krzyżem i zacząć się wspólnie modlić.
       Kolejny obrazek z życia rodziny Kolbe. Ciągle za chlebem przenoszą się do kolejnych miejscowości, aż wreszcie trafiają do Łodzi. Tu zaczynamy się im lepiej powodzić, ale ojciec świętego – Juliusz podejmuje wkrótce decyzję o przeprowadzce. Jak to? – możemy się zapytać. Lepiej się im powodzi. Stanęli na nogi, podnoszą poziom życia, a ojciec decyduje się zabrać rodzinę i wyprowadzić z Łodzi!!! Wiecie, jaki był tego powód? Czytamy w rodzinnych wspomnieniach: „wyprowadzili się, by chłopcy się nie zepsuli”. Jaka odpowiedzialność za wychowanie! Jaka odpowiedzialność za czystość duszy dzieci! Co tam pieniądze, skoro na duszy, skoro na wierze można ponieść stratę! Już widzicie, jak wypadkową wielu życiowych wyborów była świętość o. Maksymiliana? To nie było tylko wewnętrzne pragnienie, że chciał się poświęcić Panu Bogu. Świętość bowiem wzrasta w człowieku pod warunkiem, że stworzy się przyjazne ku temu środowisko. Dokładnie o tym mówił Pan Jezus w Ewangelii kiedy wspomina o ziarnie, które jeśli nie upadnie w żyzną ziemię nie wzejdzie. Dokładnie tak samo jest ze świętością.
      I rzecz ostatnia, na którą dziś chciałbym zwrócić uwagę! Zapatrzenie się na krzyż, na Chrystusa ukrzyżowanego, którego św. Maksymilian uczył się w rodzinnym domu, klęcząc razem z domownikami podczas wspólnych modlitw, w Seminarium Ojców franciszkanów i później przez kolejne lata jego niezwykłej posługi jako kapłana, misjonarza, kiedy odprawiał Mszę świętą mając wzrok utkwiony na krzyżu. W każdej sytuacji, w każdej próbie – również tej z Auschwitz widział on Chrystusa ukrzyżowanego Jak ważną rolę odgrywa to zapatrzenie się na krzyż w naszym życiu? Posłuchajcie takiej oto starej historii.
       Pewien mnich zapytał drugiego mnicha: Czemu tak wielu chrześcijan porzuca bożą drogę? Dlaczego tak się dzieje? A drugi odparł: Życie chrześcijańskie jest jak pies, który goni zająca. Szczekając pędzi za nim i wiele innych psów słysząc ujadanie dołącza się do niego i wszystkie razem gonią zająca. Ale po jakimś czasie wszystkie psy, które biegną nie widząc zwierzęcia mówią sobie: Ale gdzie my lecimy? Po co w ogóle biegniemy?. Męczą się, gubią i kolejno przestają biec. I tylko te psy, które widzą zająca, biegną dalej i ścigają, aż go wreszcie złapią. Wniosek z tej historii jest taki: do końca wytrwają tylko ci, którzy wzrok mają utkwiony na krzyżu. I to jest przesłanie, którym chce zakończyć to kazanie. Klękajcie przed krzyżem! Módlcie się wspólnie na kolanach przed Ukrzyżowanym Chrystusem! Bo krzyż jest najlepszą szkołą życia chrześcijanina i człowieka. On jest najlepszą i w rzeczywistości jedyną odpowiedzią na wszystkie dręczące nas pytania i On jest wybawieniem z każdego kryzysu, jaki tylko może dotknąć człowieka. Utkwijcie wzrok w Ukrzyżowanym tak, jak to uczynił św. Maksymilian Maria Kolbe. Amen.

(Homilia wygłoszona na uroczystości odpustowej w par. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Połańcu).