+
JMJ
Moi
Drodzy! Kiedy słyszymy imię o. Maksymiliana Kolbe, naszego
Patrona, do głowy zaraz przychodzą nam skojarzenia: Niepokalanów,
męczeńska śmierć w obozie w Auschwitz, niektórzy może słyszeli
o misjach w Japonii, ale tak naprawdę nie wiemy skąd ten człowiek
się wziął? Z jakiej rodziny wyrósł? Kto pokierował jego
krokami, jego życiowymi wyborami? Mówią językiem obrazowym: „w
jakim piecu hartowała się ta stal?”. Dlatego też to
dzisiejsze kazanie chciałbym poświęcić właśnie temu tematowi:
rodzinie św. Maksymiliana Kolbe.
Nie
muszę przekonywać Was, jak ważną rolę odgrywa rodzina w życiu
człowieka. Tak już to Pan Bóg ułożył, że święci rodzą
świętych. W myśl polskiego przysłowia: „Czym skorupka za młodu
nasiąknie, tym na starość trąci”. I dlatego właśnie w
świętych rodzinach przychodzą na świat święte dzieci. I śmiem
twierdzić, że dzisiejszy kryzys świata, to panujące
powszechnie „pomerdanie z poplątaniem” jest w
największym stopniu spowodowane kryzysem rodziny. Trzeba nam być
świadomym tego, że brak szacunku i miłości pomiędzy małżonkami,
pomiędzy rodzicami i dziećmi, a wreszcie pomiędzy samym
rodzeństwem skutkuje nie tylko rozpadem rodzin, ale również
kryzysem wiary i zdrowego rozsądku. Kto więc chce naprawiać świat
koniecznie musi zacząć tę pracę od naprawy rodziny.
Każdy
z nas, jak tu jesteśmy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak
wielkim bonusem życiowym, jak wielkim błogosławieństwem jest
dobrze i święcie przeżyte dzieciństwo. Takie właśnie: dobre,
święte i piękne dzieciństwo przeżył patron dnia dzisiejszego –
św. Maksymilian Kolbe.
Region
łódzki w połowie wieku XIX to prawdziwa „ziemia obiecana”,
jak u Reymonta. To wszystko dzięki prężnie rozwijającemu się
przemysłowi tkackiemu. Nie tylko Polacy, ale i przedstawiciele
innych narodowości ciągną tam w poszukiwaniu chleba. Nie inaczej
rzecz miała się i z przodkami św. Maksymiliana. Przybyli z Czech.
Ludzie wielkiej pracy, ale i wielkiej wiary. Jak wspominała siostra
świętego – Marianna: „poczesne miejsce w tym domu
zajmowały obrazy Pana Jezusa i Matki Najświętszej”.
I
tu zatrzymajmy się na chwile. Starsi z pewnością to pamiętają, a
młodszym trzeba powiedzieć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie
było domu ludzi wierzących, w którym nie królowałyby dwa
wizerunki: Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca
Maryi. To był rodzinny ołtarz. Ludzie na kolanach przed nimi
zaczynali dzień i tam na kolanach go kończyli. Wspólnie, całą
rodziną, bez wstydu jednego przed drugim. No bo i czego miano by się
wstydzić? Wiara była taka prosta. Ludzie nią oddychali. Kiedy
wchodziło się do domu lub z niego wychodziło, nie ważne z jakiego
powodu (szkoła, praca, sprawunki) pozdrowienie, które nie schodziło
z ust brzmiało: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Nie
„dzień dobry!” Nie „cześć!” Ale właśnie tak, po prostu,
po chrześcijańsku – „Niech będzie pochwalony Jezus
Chrystus”.
A
jak to jest dzisiaj? Powiedzcie sami, ile znacie takich rodzin, które
modlą się wspólnie? Ile znacie takich rodzin, które klękają
razem przed krzyżem? Wszyscy jesteśmy katolikami. Nazywamy się
uczniami Chrystusa, ale jeśli przypominamy sobie o tym tylko raz w
tygodniu, kiedy słyszmy głos dzwonów wzywających nas do kościoła
na niedzielną Mszę Świętą, to powiedzieć to trzeba bez ogródek:
kiepscy z nas uczniowie Chrystusa. Pan Jezus powiedział przecież:
„Gdzie dwaj, albo trzeciej zgromadzeni są w imię moje, tam i Ja
jestem między nimi”. Musimy wiedzieć, że te słowa nie odnoszą
się tylko do zgromadzenia w Kościele. To są słowa, które w
sposób szczególny odnoszą się do naszych domów.
Kochani
spróbujcie! W domu bywają różne sytuacje. Włosi mają na to
ładne powiedzenie, że i życiu i w rodzinie „zdarzają się
wszystkie kolory”. Ludzie jeżdżą po rekolekcjach.
Odwiedzają gabinety psychologiczne. Swoją drogą to nie wiem, czy
zwróciliście uwagę na to, że psychologia w naszych czasach stała
się religią. Robi się tak wiele, wydaje się tak duże sumy
pieniędzy, by ratować rodzinę, a może potrzeba tylko jednego, a
mianowicie, by razem uklęknąć przed krzyżem i zacząć się
wspólnie modlić.
Kolejny
obrazek z życia rodziny Kolbe. Ciągle za chlebem przenoszą się do
kolejnych miejscowości, aż wreszcie trafiają do Łodzi. Tu
zaczynamy się im lepiej powodzić, ale ojciec świętego – Juliusz
podejmuje wkrótce decyzję o przeprowadzce. Jak to? – możemy się
zapytać. Lepiej się im powodzi. Stanęli na nogi, podnoszą poziom
życia, a ojciec decyduje się zabrać rodzinę i wyprowadzić z
Łodzi!!! Wiecie, jaki był tego powód? Czytamy w rodzinnych
wspomnieniach: „wyprowadzili się, by chłopcy się nie zepsuli”.
Jaka odpowiedzialność za wychowanie! Jaka odpowiedzialność za
czystość duszy dzieci! Co tam pieniądze, skoro na duszy, skoro na
wierze można ponieść stratę! Już widzicie, jak wypadkową wielu
życiowych wyborów była świętość o. Maksymiliana? To nie było
tylko wewnętrzne pragnienie, że chciał się poświęcić Panu
Bogu. Świętość bowiem wzrasta w człowieku pod warunkiem, że
stworzy się przyjazne ku temu środowisko. Dokładnie o tym mówił
Pan Jezus w Ewangelii kiedy wspomina o ziarnie, które jeśli nie
upadnie w żyzną ziemię nie wzejdzie. Dokładnie tak samo jest ze
świętością.
I
rzecz ostatnia, na którą dziś chciałbym zwrócić uwagę!
Zapatrzenie się na krzyż, na Chrystusa ukrzyżowanego, którego św.
Maksymilian uczył się w rodzinnym domu, klęcząc razem z
domownikami podczas wspólnych modlitw, w Seminarium Ojców
franciszkanów i później przez kolejne lata jego niezwykłej
posługi jako kapłana, misjonarza, kiedy odprawiał Mszę świętą
mając wzrok utkwiony na krzyżu. W każdej sytuacji, w każdej
próbie – również tej z Auschwitz widział on Chrystusa
ukrzyżowanego Jak ważną rolę odgrywa to zapatrzenie się na krzyż
w naszym życiu? Posłuchajcie takiej oto starej historii.
Pewien
mnich zapytał drugiego mnicha: Czemu tak wielu chrześcijan porzuca
bożą drogę? Dlaczego tak się dzieje? A drugi odparł: Życie
chrześcijańskie jest jak pies, który goni zająca. Szczekając
pędzi za nim i wiele innych psów słysząc ujadanie dołącza się
do niego i wszystkie razem gonią zająca. Ale po jakimś czasie
wszystkie psy, które biegną nie widząc zwierzęcia mówią sobie:
Ale gdzie my lecimy? Po co w ogóle biegniemy?. Męczą się, gubią
i kolejno przestają biec. I tylko te psy, które widzą zająca,
biegną dalej i ścigają, aż go wreszcie złapią. Wniosek z tej
historii jest taki: do końca wytrwają tylko ci, którzy wzrok mają
utkwiony na krzyżu. I to jest przesłanie, którym chce
zakończyć to kazanie. Klękajcie przed krzyżem! Módlcie się
wspólnie na kolanach przed Ukrzyżowanym Chrystusem! Bo krzyż jest
najlepszą szkołą życia chrześcijanina i człowieka. On jest
najlepszą i w rzeczywistości jedyną odpowiedzią na wszystkie
dręczące nas pytania i On jest wybawieniem z każdego kryzysu, jaki
tylko może dotknąć człowieka. Utkwijcie wzrok w Ukrzyżowanym
tak, jak to uczynił św. Maksymilian Maria Kolbe. Amen.
(Homilia wygłoszona na uroczystości odpustowej w par. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Połańcu).
(Homilia wygłoszona na uroczystości odpustowej w par. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Połańcu).