piątek, 23 września 2016

Jak dzieją się cuda? - Kazanie na XVIII Niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego

Moi drodzy!
Zdarzenie opisane przez dzisiejszą Ewangelię przenosi nas do pierwszego roku publicznej działalności Pana Jezusa. Jezus jest już sławny ze swoich nauk, ze swojej mądrości, ale jeszcze bardziej z cudów, które dokonuje. Ciągną do niego ludzie ze wszystkich zakątków Palestyny. Jak podają inni Ewangeliści opisujący ten epizod, tłum jest tak wielki, że nie sposób jest zbliżyć się do Zbawiciela. I oto czterech mężczyzn niosących nosze ze swoim sparaliżowanym przyjacielem postanawia rozebrać dach, aby w ten sposób dotrzeć do słynnego Uzdrowiciela. Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu. 
Czterech mężczyzn przyniosło ich przyjaciela do Jezusa. Pytanie o jakość naszych przyjaźni nasuwa się samo: jakie przyjaźnie łączą mnie z ludźmi? Od czego mam przyjaciół? Od filiżanki kawy, czy herbaty? Od wspólnie spędzonego wieczoru przy Lidze Mistrzów? Od wspólnego wędkowania? Od pożyczenia pieniędzy pod koniec miesiąca, kiedy dopadnie nas kryzys? A ilu mam takich przyjaciół, którzy gdy sparaliżuje mnie grzech, sparaliżuje mnie kłamstwo, sparaliżuje mnie złe towarzystwo, będzie potrafiło przynieść mnie do Jezusa? Ilu mam prawdziwie wierzących przyjaciół?
Ewangelia ta opisując wysiłek tej czwórki, zdaje się milczeć nad czynnikiem, bez którego do żadnego cudu, by nie doszło, a mianowicie bez właściwego usposobienia paralityka. Bez pozytywnego nastawienia jego serca.
Kochani! Zobaczcie, jak bardzo ta scena zaprzecza wszelkim uzdrowieniom dokonywanym podczas głośnych, charyzmatycznych nabożeństw. Wydaje się dziś, że by działy się cuda potrzebne są strumienie słów, natężenie decybeli, padanie na podłogę w emocjonalnym uniesieniu. Gdy tymczasem to z czym mamy do czynienia w opisie ewangelicznym to: gorące pragnienie chorego oraz żywa wiara tych, którzy są obok niego. Nie słyszymy, by przyjaciele zasypywali Jezusa licznymi prośbami. Nie słyszymy, by jeden przez drugiego się przekrzykiwali. Oni zdają się na miłosierdzie i mądrość Zbawiciela. Ale kiedy? … Gdy już uczynili wszystko, co było w ich mocy. To zachowanie powinno być dla nas wzorem. Najpierw sami powinniśmy uczynić to, co do nas należy zanim zaczniemy prosić Boga. Dopiero wtedy wolno jest nam liczyć na cud jeśli nie zaniedbaliśmy tego, co było w naszej mocy.
Nie zawiódł się na tej postawie ducha i serca paralityk. A nawet otrzymał więcej niż prosił. Zwróćmy uwagę, jak pięknie zwraca się do niego Pan Jezus: „Ufaj synu! Bądź dobrej myśli. Odpuszczają co się Twoje grzechy!”. Ufaj Synu!
Święty Hieronim komentując ten fragment Ewangelii pisze: „O przedziwna pokoro! Człowieka słabego, wzgardzonego, zniekształconego we wszystkich członkach, którego dotknięcie tylko, byłoby uważane za żydowskich kapłanów za coś ubliżającego i uwłaczającego godności, Syn Boży zaszczyca piękną nazwą „synu!”.
Rozważajmy dalej tę Ewangelię. Kiedy niesiono sparaliżowanego do Zbawiciela, chory pragnął tylko jednego – chciał  być zdrowy na ciele. Prosił o to gorąco i żarliwie, a Zbawiciel dał mu coś więcej, coś wspanialszego: „Odpuszczają się tobie twoje grzechy”. To tak, jak z naszymi modlitwami. Ludzie niekiedy skarżą się, że ich modlitwy są niewysłuchane, a przecież jak pisał Norwid: „modlitwy idą i wracają. Nie ma niewysłuchanej”. Ludzie proszą o zdrowie, a mają złe wyniki badań. Pytają: gdzie owoce mojej modlitwy? Czyż Bóg mnie nie słyszy? A czyż wrażliwość na Boga, która już sama w sobie jest powodem modlitwy nie jest w perspektywie wieczność czymś znacznie ważniejszym niż poziom czerwonych krwinek? Ludzie proszą o dobrobyt, a czy z ostatecznej perspektywy daleko ważniejszym nie jest pokój i bogactwo duszy modlącego się człowieka? Moi drodzy! Dzisiejszy świat, świat, który stracił sens i doświadczenie Boga zapomniał o tym, że największym problemem ludzkości nie jest zanieczyszczenie środowiska, nie jest tworzenie wspólnoty, w której zanikną wszelkie różnice, nie są różnice w dochodach, dostęp do wody pitnej, czy ginięcie rzadkich gatunków zwierząt, ale że największym problemem świata jest właśnie grzech. Dobrze zrozumiał to paralityk z dzisiejszej Ewangelii. Na cóż bowiem, powiedzcie sami, zdałoby się paralitykowi zdrowie ciała, gdyby nadal pozostawał w grzechach? Na cóż i światu jest dobrobyt, jeśli trwa w buncie przeciwko Bogu?
Pan Jezus działa niezwykle konsekwentnie. Wobec zdziwionych Żydów czyni dwa znaki. Odpuszcza grzechy choremu. Padają słowa, które są wielki zgorszeniem dla obecnych. Jezus przecież przypisał sobie Boże kompetencje – mówi, że odpuścił grzechy. Żydzi szemrzą: łatwo jest mu powiedzieć, bo kto udowodni, że grzechy zostały odpuszczone. Zupełnie inaczej jednak ma się rzecz ze słowami: „Wstań chodź!”. Każdy bowiem z obecnych mógł zbadać i przekonać się, czy to się wypełni, czy też nie. Ten cud zewnętrzny był najlepszą rękojmią i potwierdzeniem boskiej mocy Jezus. Po to uczynił Jezus cud widoczny, by udowodnić cud duchowy, daleko większy od samego uzdrowienia. Dla Boga bowiem – jak zauważa św. Augustyn – „trudniej jest usprawiedliwić człowieka, trudniej jest zbawić jego duszę niż stworzyć niebo i ziemię”. I stała się rzecz zdumiewająca! Paralityk podniósł się wobec wszystkich.Wziął swoje łoże i wrócił do domu z duszą wypełnioną Bogiem.
Kończę, moi drodzy, taką myślą! Nam, kapłanom dana jest właśnie ta władza uwalniania ludzi od wewnętrznego paraliżu grzechu. W sakramencie spowiedzi działamy tą samą łaską, która uwolniła paralityka od jego grzechów. To jest władza Chrystusa, ona należy do Niego, a my z racji przyjętych święceń jesteśmy tylko narzędziami i zastępcami. Nie jesteśmy w stanie potwierdzić cudu rozgrzeszenia żadnym zewnętrznym znakiem, ale jak to słyszeliśmy, według Bożego zamysłu, cuda o wiele większe dzieją się w przestrzeni łaski, niż w przestrzeni ducha, a to, że tak rzeczywiście jest potwierdza fragment Ewangelii, który przed chwilą usłyszeliśmy. Amen.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

piątek, 9 września 2016

Trzeci Paraklet - Homilia na Święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny

       Oto jest dzień, który dał nam Pan! Dziś Kościół czci Najświętszą Maryję Pannę w tajemnicy Jej Narodzenia. 
       Zacznę to kazanie od obrazu, który może wydać się nieco dziecinny, ale jak mi się wydaje pomoże nam w zrozumieniu objawionej prawdy. Wyobraźmy sobie opakowanie puzzli z dużą ilością elementów, dajmy na to tysiąc, albo jeszcze lepiej dwa tysiące. Ci, którzy je układali z pewnością pamiętają ten moment, kiedy po otwarciu opakowania staje się nad stosem drobnych, tekturowych skrawków i kiedy patrzy się na tę stertę przychodzi do głowy myśl od czego tu zacząć? Wybiera się jeden element, drugi, a później pozostaje już tylko wielogodzinna praca dopasowywania poszczególnych kolorowych elementów, łączenie ich w większe całości i wreszcie chwila, kiedy dokłada się ostatnie części obrazu. Trzy, dwa, jeden ... widok ukończony.
       Dlaczego o tym mówię? Otóż obraz układania puzzli odzwierciedla w pewnym sensie dzieje zbawienia świata. Misternie stworzony przez Boga porządek, ten nadprzyrodzony ład obejmujący cały kosmos, świat flory i fauny oraz samego człowieka rozpadł się co do swej nadprzyrodzonej istoty w krótkiej chwili wskutek popełnionego grzechu pierworodnego. Człowiek jedyna forma życia potrafiąca kochać, stworzony na obraz i podobieństwo swego Stwórcy, winny Mu wdzięczności miłość pogrążył się w stanie wewnętrznego bezładu i próżni. Grzech pierwszych rodziców zniszczył na pokolenia więź pomiędzy Bogiem a stworzeniem, odciskając się piętnem nieposłuszeństwa na tym, co ze swej natury, jak mówi Księga Rodzaju, było dobre. Wewnętrzna, moralna degradacja człowieka była kompletna, przecież już w następnym pokoleniu brat zabił brata! Kain podniósł rękę na Abla! Zapanował moralny i duchowy chaos i bezład, jak nie przymierzając  sterta niepoukładanych puzzli.
       Raj zamknięty! Życie w bliskości Boga utracone! Człowiek pogrążony w ciemnościach duszy i cierpieniu ciała! ... Bóg jednak będąc Ojcem "bogatym w miłosierdzie" nie zostawił swego stworzenia w tym stanie. Rozpoczął żmudną pracę nad odnową człowieka i przezwyciężeniem skutków nieposłuszeństwa Adama i Ewy. Tak oto, przez wiele wieków, realizowała się obietnica dana w rajskim ogrodzie, że potomstwo Ewy, potomstwo tej, która była przyczyną upadku odniesie zwycięstwo, a głowa Węża zwodziciela zostanie zdeptana.
       Abraham, Izaak, Jakub, Józef Egipski - patriarchowie jako pierwsi wyznaczyli etap tej Bożej pracy nad odnowieniem ludzkiej natury. Milowym krokiem w tym dziele był przekazanie na Synaju Dekalogu, dziesięciu przykazań, zawarcie Mojżeszowego przymierza. Dzieje zbawienia świata piszą się dalej imionami: Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela i innych proroków. Trwało to wieki! Jak mówi autor Listu do Hebrajczyków: "Bóg wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał do ojców naszych, a ostatecznie przemówił do nas przez Swego Syna", Jezusa Chrystusa, który narodził się z Dziewicy Maryi za czasów pierwszego cesarza Rzymu - Oktawiana Augusta.
       "Słowo stało się ciałem". Boża obietnica z raju została spełniona. I teraz, jeśli Chrystus był ostatnim elementem, który został dołożony przez Boga Ojca do obrazu pod tytułem: "Zbawienie świata", to przedostatnim, bezpośrednio Go poprzedzającym była kilkunastoletnia dziewczyna z Nazaretu, bez której zgody, bez której fiat, używając słów janowej Ewangelii "nic by się nie stało, co się stało". 
       Dzisiejsza liturgia słowa pozostawia możliwość wyboru, czy Ewangelię o Zwiastowaniu czytać z genealogią Pana Jezusa, czy bez niej. Niektórzy księża opuszczają ten spis imion traktując go trochę jak czytanie książki telefonicznej. Gdy tymczasem genealogia ta otwiera nas na zrozumienie tajemnic Bożych: Opatrzności i Miłosierdzia.
       Jeśli spojrzymy do Pisma Świętego, dokładnie do genealogii Zbawiciela, przekonany się, że ludzie, których imiona są tu przywołane w zdecydowanej mierze byli grzesznikami. I tak, przed okresem niewoli babilońskiej jedynie dwóch królów żydowskich: Ezechiel i Jozjasz było wiernymi Bogu. Również po okresie niewoli pomiędzy licznymi żydowskimi władcami tylko dwóch przestrzegało Prawo. Byli to Salatiel i Zrobabel. Jedynie dwóch! Inni byli grzesznikami lub nie są znani historii. W osobie Dawida, najważniejszego z praojców Zbawiciela, którego imieniem "Syn Dawida" będzie zwany Pan Jezus mieszają się świętość i grzech. Dawid to wielki król, wielki grzesznik, ale i co warte podkreślenia wielki pokutnik. Również imiona kobiet, które ewangelista Mateusz wymienia na początku swojej Ewangelii wzbudzają nie mniejsze emocje: Tamar była grzesznicą, Rachab - prostytutką, Rut - nie była Żydówką, a o kolejnej kobiecie - Batszebie, która stała się obiektem pożądania króla Dawida mówi się w świętym tekście, celowo pomijając jej imię: "ta, która była żoną Uriasza". Ktoś mógłby powiedzieć - ładnych przodków miał Pan Jezus. Oto historia zbawienia! Oto dzieje zawsze wiernego przymierzu Boga oraz prawie zawsze niewiernych ludzi. A jednak historia świata, wręcz kipiąca od wszelkiego rodzaju grzechów i zbrodni doprowadziła do pełni czasów, czyli do narodzenia Najświętszej Maryi Panny, a później przyjścia na świat Jej Syna, a naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa.
       Na tle wymienionych w dzisiejszej Ewangelii imion, jakże inaczej prezentuje się święte imię Maryi. W języku hebrajskim oznacza ono "być pięknym i wspaniałym". Pojawienie się Maryi w dziejach świata na kilkanaście lat przed narodzeniem Zbawiciela faktycznie rozpoczęło nową erę, nowy sposób istnienia człowieka. To właśnie w Niej, w Maryi, na wskutek przewidzianych zasług Zbawiciela została przerwana logika grzechu, nienawiści, niewoli i śmierci, a rozpoczęła się nowa logika, logika zbawienia, łaski, miłości, wolności i życia.
        Aby lepiej zrozumień Jej orędownictwo odwołajmy się do teraz do tekstu janowej Ewangelii. Czytamy w niej, że Duch Święty, Trzecia Osoba Trójcy Przenajświętszej, określany jest często mianem Pocieszyciela. Niestety polski przekład tego słowa nie jest do końca wierny greckiemu tekstowi, w którym został spisany Nowy Testament. Oryginalny tekst używa tu słowa - Paraklet. Słownik języka greckiego wyjaśnia, że słowo Paraklet pochodzi z terminologii prawniczej i oznacza adwokata, osobę wezwaną do pomocy oskarżonemu podczas procesu lub orędownika, którego głównym zadaniem jest stawianie się za kimś przed oskarżycielem. Jest więc Duch Święty naszym Adwokatem, naszym Orędownikiem, lecz co warte podkreślenia drugim, ponieważ tego samego stwierdzenia używa Pan Jezus do samego siebie. W tym kontekście trzeba czytać słowa Zbawiciela, gdy mówi: "Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby zawsze był z wami".
       W zbawczym planie Boga względem świata specjalną rolę odgrywa jednak trzeci Paraklet, trzeci Adwokat, czyli Najświętsza Maryja Panna. W prastarej łacińskiej Antyfonie Salve Regina śpiewamy: "Eia ergo Advocata nostra", "Przeto Orędowniczko nasza" i tu znowu stajemy przed problemem tłumaczenia, ponieważ łacińskie "Eia" jest okrzykiem smutku i boleści. Dosłowne tłumaczenie tych słów powinno więc brzmieć: "Krzyczę w bólu, Adwokatko nasza". Niepamiętna Tradycja Kościoła określa Maryję właśnie tymi tytułami: "Orędowniczki, Pośredniczki, Pocieszycielki" i rzeczywiście Maryja jest tą, która z woli Bożej, chroni nas przed zakusami Złego ducha, wspomaga i wspiera, podnosi nas z naszych upadków i prowadzi drogą ku niebu, abyśmy nie zniechęcili się, abyśmy nie ustali w procesie naszego upodabniania się do Jej Syna.
       W dniu dzisiejszym w święto Narodzenia NMP niech więc nie zabraknie z naszej strony zawierzenia Maryi całego naszego życia, wszystkich jego problemów, tego kim jesteśmy i tego, kim być pragniemy, bo przecież każde zwycięstwo jakie Kościół, w więc i my osobiście odnosi nad grzechem, diabłem, egoizmem, nałogiem lub wadą, odnosi z pomocą Tej, która od chwili śmierci Zbawiciela na krzyżu stała się naszą Matką i Matką Boga, stała się Pośredniczką, Pocieszycielką i Orędowniczką naszą, a której Narodzenie dziś w Liturgii świętej obchodzimy. Amen.

Mater Salvatoris - ora pro nobis! 

sobota, 3 września 2016

"Trzy cuda wojny 1920 roku" - Homilia na uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny - AD 2016

       "Dlatego zaniósłszy do Boga wielokrotne korne błaganie i wezwawszy światła Ducha Prawdy, ku chwale Boga Wszechmogącego, który szczególną Swą łaskawością obdarzył Maryję Dziewicę, na cześć Syna Jego, nieśmiertelnego Króla wieków oraz Zwycięzcy grzechu i śmierci, dla powiększenia chwały dostojnej Matki tegoż Syna, dla radości i wesela całego Kościoła, powagą Pana Naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła oraz Naszą ogłaszamy, wyjaśniamy i określamy, jako dogmat przez Boga objawiony, że Niepokalana Bogarodzica zawsze Dziewica Maryja, po zakończeniu biegu ziemskiego życia, została z ciałem i duszą wzięta do niebieskiej chwały. (...) Stąd też gdyby ktoś, nie daj Boże, dobrowolnie odważył się temu cośmy określili przeczyć lub o tym powątpiewać, niech wie, że odstąpił zupełnie od wiary Boskiej i katolickiej" - tymi oto słowami przed sześćdziesięciu sześciu laty Sługa Boży - papież Pius XII ogłaszał ten wielki maryjny dogmat o Wniebowzięciu Matki Bożej.
       Moi Drodzy! Dzisiejszy dzień jest dla nas wyjątkowy z podwójnego tytułu tak katolickiego, jak i narodowego. Jednego bowiem dnia Boża Opatrzność pozwala nam świętować wielkie katolickie święto oraz czcić pamięć zwycięstwa w Bitwie warszawskiej 1920 r., bitwie, która przeszła do historii pod nazwą "Cudu nad Wisłą". Zatrzymajmy się najpierw nad wymiarem religijnym tego święta. Kiedy w 1950 r. ogłaszał dogmat o Wniebowzięciu zdawał sobie sprawę, że powojenny świat wszedł w bardzo trudny okres swoich dziejów. Zdawał sobie sprawę z tego, że świat stracił sens Boga i dlatego też we wprowadzeniu do bulli ogłaszającej ten dogmat zaznaczył, że jest świadomy tego, iż czasy, które nadeszły są naznaczone "przytłaczającym ciężarem trosk, niepokojów i obaw z powodu niezwykle ciężkich klęsk oraz masowych odstępstw od prawdy i cnoty". Jednakże Pius XII nie zatrzymał się jedynie na tym stwierdzeniu, na tej negatywnej ocenie sytuacji, ale również dał konkretną receptę, konkretną radę na wyjście z tej choroby. Tą receptą miał być kult Najświętszej Maryi Panny. Miało nią być szerzenie się nabożeństwa do Maryi i to był główny powód, dla którego proklamował ten dogmat.
       Czasy, w których przyszło nam żyć obecnie z całą pewnością można określić tymi samymi słowy: "niepokoje, ciężkie klęski oraz masowe odstępstwa od prawdy i cnoty". Jeśli się coś zmieniło na przestrzeni ostatnich sześciu dziesięcioleci to tylko na gorsze. Dlaczego? Ponieważ to, co za pontyfikatu Piusa XII działo się jak gdyby na zewnątrz Kościoła w naszych czasach wdarło się do jego wnętrza i dotknęło jego najgłębszych fundamentów, konkretnie, poziomu wiary. Nie trzeba być nie wiadomo jak bacznym obserwatorem życia Kościoła, by dostrzec, że Kościół w sprawach najważniejszych, w sprawach wiary przestał mówić jednym głosem. Jeden kardynał mówi to, a inny tamto. Jeden biskup prawi w ten, a drugi w inny sposób. W tej całej kryzysowej sytuacji - według słów papieża - pomocą staje się nam kult maryjny. W czasach, kiedy Kościół w najważniejszych sprawach, w sprawach wiary, w sprawach najważniejszych, bo dotyczących życia wiecznego nie mówi jednym głosem nie błądzi ten, kto idzie za Matką Bożą. 
       Sam widziałem to na własne oczy, więc daję takie oto świadectwo. Podczas lat spędzonych na Zachodzie Europy, w krajach, w których dokonała się powszechna apostazja, w Belgii, we Francji i w Niemczech miejscami gdzie ostała się katolicka wiara są sanktuaria maryjne. Gdzie ludzie się jeszcze spowiadają? - w sanktuariach maryjnych. Gdzie miejsce spotkania nielicznych, zdrowych katolickich rodzin?- w sanktuariach maryjnych. Skąd pochodzą powołania do życia kapłańskiego i zakonnego? - co ciekawe, pochodzą one najczęściej z parafii dedykowanych, któremuś z maryjnych wezwań. Maryja jest bowiem światłem, które rozświetla mroki niewiary i z woli Bożej, prezentuje siłę, która może zmieniać bieg historycznych wydarzeń, dokładnie tak, jak to miało miejsce pod Warszawą w 1920 r. Myli się więc ten, kto by twierdził, że możliwa jest jakakolwiek pozytywna zmiana, jakakolwiek reforma Kościoła bez Maryi.
       Kiedy w szkole średniej uczyliśmy się o wojnie polsko-bolszewickiej, nasz nauczyciel od historii przekonywał nas do tego, że żadnego "Cudu nad Wisłą" nie było, ponieważ to, co się tam wydarzyło owego pamiętnego lata, było realizacją bardzo dobrze przygotowanego planu strategicznego. Mniejsza już o to, czy jego autorem był marszałek Piłsudski, czy gen. Rozwadowski. Po osobistym przestudiowaniu tego tematu dochodzę do wniosku, że słowo "cud" jest jednak najlepiej opisującym Bitwę warszawską i to przynajmniej z trzech powodów.
     Kto czytał nowelę Żeromskiego "Rozdziobią nas kruki i wrony" ten pewnie pamięta przedstawiony w niej obraz polskiego społeczeństwa. Powstanie styczniowe, polską szlachtę walczącą z Moskalami oraz polskich chłopów, którzy czekają w nieodległym zagajniku, aż kozacy rozniosą panów na szablach i lancach, by poległym powstańcom pościągać z nóg buty. I oto pierwszy cud 1920 roku! Zjednoczenie polskiego społeczeństwa! Kto bowiem obronił dopiero co odzyskanej niepodległości? Kto stawił czoła sowieckiemu najeźdźcy? Otóż uczynili to chłopi! Synowie i wnukowie tych, którzy podczas Powstania styczniowego stali po lasach, dla których ważniejsze od niepodległości były pozabierane trupom buty!
       Cud drugi. Dziś mało kto o tym wie, że o pomyślnych losach Bitwy warszawskiej 1920 r. zdecydowały dostawy węgierskiego uzbrojenia, które pomimo strajku czechosłowackich kolejarzy dotarły na front polsko-bolszewickiej wojny w decydującym momencie walki. W lipcu tego roku, rząd węgierski Pála Telekiego wysłał i to na koszt własny około stu milionów sztuk amunicji do wszelkiego typu broni. Największa dostawa dotarła do Skierniewic dokładnie w dniu 12 sierpnia, a więc zaledwie na kilkadziesiąt godzin przed rozpoczęciem kontrofensywy znad Wieprza. Dodać koniecznie trzeba, że dostarczone zapasy broni były całym strategicznym zapasem broni węgierskiej Armii. Bez tej pomocy do żadnej bitwy by nie doszło. A jak wspominają polscy kolejarze na wagonach, które dostarczyły broń, wielkimi literami wypisane były po polsku i węgiersku słowa: "Boże błogosław braci Polaków". Węgierska broń, która przybyła pod Warszawę nawet nie za pięć, ale za dwie dwunasta była kolejnym cudem, który wydarzył się nad Wisłą latem 1920 r.
       Cud trzeci! W nocy z 14 na 15 sierpnia miał miejsce cud objawienia się Najświętszej Maryi Panny nad oddziałami Armii Czerwonej, wywołując popłoch w jej szeregach, co jest udokumentowane świadectwami uczestników tych wydarzeń. Relacje setek bolszewickich jeńców z 79 Brygady Grigorija Chachaniana mówią o tym, że nad Ossowem dostrzeli "Matier Bożju", Matkę Boską. Do podobnego wydarzenia doszło również w chwili największego natężenia walk pod Wólką Radzymińską. Nie ulega wątpliwości, że nie byłoby zwycięstwa 1920 r. bez modlitwy, jaką podjął naród, modlitwy, która została wysłuchana.
       Kończę to rozważanie, Moi Drodzy, modlitwą Kolekty z dzisiejszej uroczystości. Święta liturgia Kościoła rzymskiego, liturgia, która była, która jest, i która będzie w ten oto sposób wspomina dzisiejsze zbawcze wydarzenie: "Wszechmogący, wiekuisty Boże, Tyś wziął Niepokalaną Dziewicę Maryję Matkę Syna Twego, wraz z ciałem i duszą do niebieskiej chwały, spraw, prosimy Cię, abyśmy zwracając się nieustannie ku sprawom nadziemskim, godni byli wziąć udział w Jej chwale". Niech Maryja pomaga nam wytrwać w wierze, byśmy nigdy, w żadnej sytuacji nie stracili z naszych oczu nieba - tego nadprzyrodzonego celu naszej ziemskiej pielgrzymki, owej nagrody, jaka czeka nas pod tylko jednym warunkiem, że pozwolimy porwać Bogu nasze dusze. Amen.