sobota, 23 lipca 2016

Z kart historii średniowiecznego Sandomierza – cz. IV. Powstanie kolegiaty pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny

Jedynym historycznym źródłem podającym datę powstania kościoła kolegiackiego w Sandomierzu jest Liber beneficiorum Dioecesis Cracoviensis Jana Długosza, który lokuje to wydarzenie w roku 1121. Informację tę jednak łatwo podważyć, ponieważ historyk fundację świątyni przypisał księciu Kazimierzowi Sprawiedliwemu, który władał Małopolską "dopiero" w ostatniej ćwierci XII w. Współcześni badacze zdają sobie sprawę z tej rozbieżności i są zgodni co do tego, że sandomierski kościół mariacki został konsekrowany najprawdopodobniej siedemdziesiąt lat później, a więc w roku 1191. Skąd jednak ta różnica, jeśli wykluczyć powód najbardziej prozaiczny, czyli pomyłkę historyka?
Otóż świątynia poświęcona w 1191 roku nie była pierwszą, która stanęła w tym miejscu. Dowodzi tego bulla papieża Eugeniusza III z 5 kwietnia 1148 r. Wymienia ona w spisie dóbr należących do Diecezji włocławskiej, a odprowadzających dziesięcinę również i kościół Sanctae Mariae in Sendomir (Świętej Maryi w Sandomierzu). Rzecz doniosłej wagi! Jeśli bowiem już wtedy, czyli w połowie XII wieku, był on w stanie odprowadzać podatki oznacza to, że cieszył się stabilną sytuacją ekonomiczną, a więc nie mógł być dopiero co wzniesiony. Z tych też względów datę powstania tego obiektu należy przesunąć w czasie o lat kilkadziesiąt, a zatem rok 1121 wydaje się być jak najbardziej prawdopodobny. Wszystko wskazuje na to, że Długosz w swym dziele połączył dwa różne i odległe w czasie wydarzenia, czyli konsekrację z roku 1191 i fundację wcześniejszego kościoła z roku 1121.
Zadajmy kolejne pytanie, a mianowicie: który z wcześniejszych kościołów ma na myśli historyk? Podaje on w wymienionym dziele, że "prałaci i kanonicy zwykli" z sandomierskiej kolegiaty otrzymali od fundatora  księcia Kazimierza dochody w formie prebend z położonych na terenie miasta kościołów parafialnych św. Mikołaja i św. Jana. Dalej czytamy, że kościół mariacki stoi na miejscu kościoła św. Mikołaja ("in cuius loco sita extat moderna S. Mariae collegiata ecclesia"). Ta informacja ma dla nas kapitalne znaczenie, ponieważ dowodzi, że początki sprawowania chrześcijańskiego kultu na katedralnym wzgórzu należy cofnąć głęboko w lata XI-ego stulecia, czyli w najwcześniejszy okres chrystianizacji Ziem polskich. 
Pospekulujmy nieco teraz o kolejnym wydarzeniu, a mianowicie o czasie, w którym kościół Najświętszej Maryi Panny stał się kolegiatą. Czytając Liber beneficiorum znajdujemy tam opis uroczystości konsekracyjnej świątyni, w dniu 8 września 1191 r., w której uczestniczyli: arcybiskup gnieźnieński Piotr Łabędź, były opat klasztoru cysterskiego z Koprzywnicy, oraz biskupi krakowski – Pełka, lubuski  Arnold, kujawski Stefan oraz biskup mazowiecki. Z obecności tak dużej liczby kościelnych dostojników można wnioskować, że już wówczas ta sandomierska świątynia cieszyła się sporym szacunkiem i odznaczała się ponadprzeciętną rangą. Nie sposób jest jednak powiedzieć z całkowitą pewnością, czy już wówczas był przypisany do niej specjalny tytuł.
Pierwszym poświadczonym źródłowo prałatem sandomierskiej kolegiaty był Mistrz Wincenty Kadłubek (+1223), znakomity autor Kroniki polskiej, biskup krakowski (1207-1218), a po rezygnacji z tego urzędu cysters w Jędrzejowie. Mówiąc o tej niezwykłej postaci polskiego średniowiecza warto dodać jeszcze jedno zdanie. Otóż Mistrz Wincenty, po swoim powrocie z paryskich studiów, przeszczepił na polskie Ziemie zwyczaj palenia wiecznej lampki przed tabernakulum. Praktyka ta rozpowszechniła się najpierw we Francji, a później w całej zachodniej Europie po sporach wokół eucharystycznych tez Berengariusza z Tours (+1088). Wchodząc więc do sandomierskiej katedry warto zwrócić uwagę na płomień wiecznej lampki przed tabernakulum, który płonie w tym miejscu nieprzerwanie od ponad ośmiu stuleci. Nazwisko Mistrza Wincentego widnieje w źródłach historycznych pod rokiem 1206 i ta właśnie data, została powszechnie przyjęta jako początkowa dla całej grupy kolegiackiej.
Romańska kolegiata zbudowana była z ciosanego, białego wapienia. Jej szczególnie piękny wygląd potwierdza cytowany już w poprzednich postach autor Kroniki wołyńsko-halickiej, który opisując zagładę mieszkańców Sandomierza, jaka dokonała w roku 1260, odnotowuje takie oto słowa: "Kościół był tam z kamienia, wielki i przedziwnej piękności, był wystawiony z białego, ciosanego kamienia". Pozostałości tego białego ciosu są po dziś dzień w zachodniej ścianie świątyni. Romański kościół uległ wówczas tak daleko idącej destrukcji, że mieszkańcy zrezygnowali z jego odbudowy, a na tym samym miejscu zdecydowano wznieść nową, gotycką budowlę. Ale to temat tak ciekawy, że zasługuje na odrębny wypis na cogitaryjnym blogu.   

środa, 20 lipca 2016

Versus Deum, czy versus populum, czyli myśl o kierunku celebracji liturgicznej

       "Dla tych, którzy zwyczajowo przychodzą do kościoła, dwoma najbardziej widocznymi efektami reformy liturgicznej Soboru Watykańskiego II wydają się być zniknięcie języka łacińskiego oraz zwrócenie ołtarza w stronę wiernych. Kto czytał te teksty ze zdziwieniem zda sobie sprawę, że w rzeczywistości, dekrety soborowe nie przewidują nic takiego"  tymi oto słowami wprowadza w tekst książki Uwe Michaela Langa "Turning towards the Lord: Orientation in Liturgical Prayer" kard. Joseph Ratzinger.
       Rzecz znamienna i niestety zupełnie nieznana. Celebracja w stronę Wschodu nigdy przez Kościół nie została  zakazana. O zmianie kierunku modlitwy Sacrosanctum Concilium nie wspomina ani słowem. Co więcej, wydana przez Komisję liturgiczną wprowadzającą w życie reformy posoborowe, Instrukcja Inter Œcumenici z dnia 26 września 1964 r. mówi jedynie o takiej możliwości (possit). Gdyby komuś i tego było mało, warto jeszcze przywołać niezwykle ważną, bo noszącą rangę autentycznej interpretacji, wypowiedź przewodniczącego wspomnianej Komisji – kard. Giacomo Lercaro, który stwierdził: "dla liturgii prawdziwej, w której brać udział będą wierni nie jest koniecznym, by ołtarz był zwrócony versus populum". W czasach nam najbliższych kwestia ta została omówiona w oficjalnym dokumencie Stolicy Apostolskiej z 25 września 2000 r. Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów potwierdziła wówczas, iż nie ma konieczności celebracji w stronę wiernych, a co więcej dodała, że "lepiej jest odprawiać liturgię na ołtarzu zwróconym versus Deum, niż mieć dwa ołtarze w tym samym prezbiterium" (Congregatio de Cultu Divino et Disciplina Sacramentorum, Prot. 2036/00L).
       Celebracja versus populum przez wielu uważana jest za praktykę wczesnego Kościoła i dlatego ma być także normą w naszych czasach. Nic bardziej mylnego! Źródła archeologiczne, dokumenty pisane, a nade wszystko teksty biblijne ukazują jednoznacznie, że tak w modlitwie prywatnej, jak i w kulcie publicznym pierwsi chrześcijanie zwracali się ku Wschodowi, który symbolizował im Niebieskie Jeruzalem i samego Chrystusa Pana. Co ciekawe, modlitwa ku Wschodowi jest praktyką sięgającą daleko poza granice Nowego Testamentu. Jak trafnie zauważył ks. Klaus Gamber: „już w Starym Przymierzu ołtarz stał po stronie wschodniej Namiotu Spotkania, później – świątyni, a poza tym arcykapłan okadzał część wschodnią Miejsca Najświętszego i skrapiał je krwią. Znamienne jest też, że w proroczym widzeniu chwała Boga wchodziła do świątyni od Wschodu (Ez 43, 2. 4). Nie dziwi przeto, że w narodzie izraelskim, czekającym na Mesjasza, czyli Pomazańca widziano Go jako uosobiony «Wschód z wysoka» (Łk 1, 78), a Mędrcy spoza Palestyny ujrzeli «Jego gwiazdę na Wschodzie» (Mt 2, 2). (…) Także zakończenie ziemskiej wędrówki Chrystusa jest naznaczone Wschodem, bo w obecności uczniów i Matki Bożej wstąpił On do nieba ze szczytu Góry Oliwnej, położonej na Wschód od murów Jerozolimy, po drugiej stronie doliny Cedronu. Tam «uniósł się w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy jeszcze wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach i rzekli: Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba»". (Dz 1, 9-10).
       Oprócz otwarcia się na rzeczywistość transcendentną, wspólne zwrócenie się w jednym kierunku lepiej wyraża aspekt ofiarny Mszy Świętej, który niestety w ostatnich dziesięcioleciach jest często pomijany przez zdecydowaną większość teologicznych opracowań. "Nawet jeśli gdzieś próbuje się w jakiś sposób odzyskać pojęcie ofiary, ostatnie słowo mają zakłopotanie i krytyka" – zauważył swego czasu kard. Ratzinger. (Teologia liturgii, w: Dzieła zebrane, vol. 11, Wydawnictwo KUL, Lublin 2012, s. 603). Katolicy przestaliśmy myśleć i mówić o Mszy Świętej w wymiarze Ofiary i dlatego tak trudno jest nam zrozumieć sens celebracji versus Deum. A przecież logicznym jest, że ci, którzy składają ofiarę Bogu nie powinni patrzeć na siebie wzajemnie, ale powinni wspólnie stanąć przed Tym, któremu ta ofiara jest składana. Trafnie zauważa w tym temacie Uwe Michael Lang: "Nawet najlepsza katecheza mistagogiczna nie jest w stanie zrekompensować braku zrozumienia katolików dla prawdziwej natury Mszy świętej, jeśli sama celebracja liturgiczna komunikuje przeciwne sygnały".
       Idea rzekomej większej atrakcyjności teologicznej celebracji versus populum jest powiązana z błędną koncepcją uczty, która, zapewne z powodów ekumenicznych, zdominowała opis Misterium eucharystycznego w okresie posoborowym. Jednakże prawda nawet przemilczana nie przestaje być prawdą. Msza święta nie jest, bowiem ponowieniem Ostatniej Wieczerzy, ale uobecnieniem w bezkrwawy sposób krwawej Ofiary Golgoty. Podczas konsekracji kielicha kapłan wypowiada słowa: "To jest bowiem kielich Krwi Mojej, nowego i wiecznego przymierza  Tajemnica wiary która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów". Użyty jest tu czas przyszły "będzie wylana", gdyż kapłan działając in persona Christi powtarza słowa Zbawiciela z Wieczernika, które chronologicznie poprzedziły Jego śmierć na krzyżu. W centrum Mszy znajduje się więc Chrystus i to ukrzyżowany, a nie uczta, nie bankiet eucharystyczny. Dominantą jest kierunek wertykalny, a nie horyzontalny.
       Kończę ten wpis cytatem z dzieła O Duchu Świętym św. Bazylego Wielkiego (+379), który nie miał żadnych wątpliwości, że zwrócenie się ku Wschodowi podczas sprawowania Świętej Liturgii jest częścią Tradycji ustnej przekazanej przez samych Apostołów. W dwudziestym siódmym rozdziale tego dzieła czytamy jakże fascynujące świadectwo: 
       „Które pismo pouczyło nas, by stać zwróconym ku Wschodowi podczas modlitwy? Albo który ze świętych przekazał nam na piśmie słowa epiklezy w chwili konsekracji eucharystycznego Chleba i Kielicha błogosławieństwa? Rzeczywiście, nie wystarczają nam słowa Apostoła i Ewangelii, dodajemy inne, zarówno przed, jak i po nich. Słowa te mają wielkie znaczenie dla sakramentu i uważamy, że pochodzą one z nauczenia niespisanego”.

Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

piątek, 15 lipca 2016

Sobór Gramsciego? - czyli myśl o języku dokumentów Vaticanum II

Ten wpis zacznę od spostrzeżenia, które udało mi się niedawno poczynić w korespondencji z jednym z sandomierskich teologów. Doszedłem wtedy do wniosku, że największym problemem interpretacji tekstów Soboru Watykańskiego II jest rodzaj języka, jaki został wybrany przez Ojców soborowych do komunikowania się ze światem. Jeśli dziś spieramy się o znaczenie poszczególnych sformułowań i pojedynczych słów koncyliarnych dokumentów, niemożliwym jest zrzucenie winy jedynie na niekompetencje, czy złą wolę interpretatorów. Dla przykładu, po Soborze Watykańskim I nie było przecież żadnej debaty nad znaczeniem poszczególnych zwrotów i twierdzeń uroczyście ogłoszonych na tym Concilium. Można było je kontestować (co też niektórzy uczynili), zgadzać się z nimi, ignorować, ale nikt nie mógł ich interpretować na swój sposób. Zupełnie inaczej sprawy miały się w okresie po Soborze Watykańskim II, który był i nadal jest świadkiem niezliczonych prób interpretacji soborowych tekstów, co jest ewidentnym znakiem wieloznaczności użytych w nich sformułowań. Vaticanum II to sobór rozłamu.
„Sobór rozłamu” – kiedy padły te słowa natychmiast przyszła mi do głowy postać włoskiego teoretyka komunizmu Antonio Gramsciego (+1937), który właśnie poprzez wprowadzenie do „Kościoła i innych struktur burżuazyjnych ducha rozłamu” chciał torować drogę światowej rewolucji.

Fas est et ab hoste doceri – Godzi się uczyć i od wroga (Owidiusz)
        Antonio Gramsci jest niewątpliwie postacią nietuzinkową w panteonie współczesnych myślicieli. Jest on jednym z największych filozofów XX w., którego teorie są kluczem do zrozumienia przemian, jakie zaszły w społeczeństwie zachodnim na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. W swoich rozważaniach Gramsci wychodził z założenia, że rewolucja marksistowsko-leninowska nie postępuje, ponieważ czynnikiem blokującym ją jest „kultura i wartości niesocjalistyczne”. Włoski komunista twierdził, że Marks z Leninem pomylili się w swojej formule: „byt określa świadomość”. Przeciwnie, twierdził, to „nadbudowa determinuje bazę polityczną”, dlatego, by „dłoń mogła zmieść ślad przeszłości świata” konieczne jest przeobrażenie stylu życia. Wobec kultury burżuazyjnej uważał, że należy stworzyć konkurencyjną kontrkulturę i wykształcić w niej nowe kadry. Z kulturą burżuazyjną należało zatem walczyć nie wprost, ale taktycznie w dwóch etapach: najpierw poprzez wprowadzenie ducha rozłamu, a później poprzez zachowanie status quo, czyli ustanowienie idei poprawności politycznej.
          W praktyce oznaczało to pojawienie się w mowie powszechnej nowych, niejasnych pojęć, nadanie nowego znaczenia klasycznym terminom oraz oderwanie ludzi od „zabobonów przeszłości”. By podać tego przykład zatrzymajmy się przez chwilę nad terminem tolerancja. W klasycznym słowniku oznaczał on cierpliwe znoszenie zła, mające na celu niedopuszczenie do zła jeszcze większego”. W nowej kulturze słowo to miało stać się kluczowym zwrotem i oznaczać: „bezkrytyczną aprobatę dla wszelkiego typu zachowań”. 
          Gramsci doskonale zdawał sobie sprawę, że czynnikiem wiążącym włoskie społeczeństwo, a w szerszym ujęciu całą Europę Zachodnią jest Kościół katolicki, i że to jego nauczanie, na równi z jego obrzędowością stoją na drodze rewolucyjnego postępu. Szczyty popularności idee Gramsciego osiągnęły na początku lat 60-tych. Jego dzieła, tłumaczone na wiele języków, wydawane były w setkach tysięcy egzemplarzy, dokładnie w czasie, gdy Kościół katolicki – instytucja, przez którą trzeba było dokonać „najdłuższego marszu” – szykował się do otwarcia Soboru Watykańskiego II. Konfrontacja obu kultur była nieunikniona.

Vox clamantis in deserto – Głos wołającego na pustkowiu (Mk 1, 3)
Problem ten dobrze ocenił papież Pius XII, który w iście prorocki sposób głosił w przemówieniu bożonarodzeniowym z 1947 r. takie oto słowa:
„Piętnem wyciśniętym na czole naszych czasów, który jest przyczyną rozkładu i upadku jest coraz bardziej widoczna skłonność do braku szczerości. Nie chodzi nam o brak szczerości, który jest przypadkowym wybiegiem, środkiem zastępczym dla ratowania się z zakłopotania w chwilach niespodziewanych lub nieprzewidzianych trudności. Nie! Brak prawdomówności jest obecnie niemalże wyniesiony do godności systemu, wywyższony do rangi strategii, w którym kłamstwo, zniekształcenie słów i faktów, oszustwo stały się klasyczną bronią ofensywną, jaką niektórzy posługują się po mistrzowsku, dumni ze swoich zdolności i pozbawieni jakiegokolwiek wyczucia moralnego. W ich oczach jest to część nieodłączna sztuki manipulacji opinią publiczną, mając na celu jej zarządzanie, urabianie według potrzeb własnej polityki. Są oni zdecydowani zatryumfować za każdą cenę w walce o interesy, opinie, doktryny i hegemonię
     Nie jest naszym celem opisywać dokładnie zniszczenia spowodowane tymi „igrzyskami nieprawdomówności” w życiu publicznym. Mamy jednak obowiązek otwierania oczu katolikom całego świata, a także tym, którzy razem z nami dzielą wiarę w Chrystusa i w transcendentnego Boga, na niebezpieczeństwa jakie prymat kłamstwa rodzi w Kościele, w cywilizacji chrześcijańskiej, i w całym patrymonium religijnym, a także ludzkim, które od dwóch tysięcy lat daje narodom substancję ich życia duchowego i ich prawdziwej wielkości”. (Tłum. wł.)

       Zauważmy, że zmiana sposobu komunikowania się polegająca na porzuceniu klasycznych terminów i zwrotów nie jest nigdy obojętna dla przekazywanych treści, tym bardziej jeśli dotyczy ona doktryny wiary. Na tym polu również szata językowa de facto stanowi treść. W słowniku kościelnym istnieją, bowiem pewne słowa (np. transsubstancjacja), które muszą zostać zachowane nietkniętymi, gdyż wymaga tego transparentność dogmatu. Kiedy zmienia się językową szatę, będąc nawet kierowanymi najlepszymi motywami, i myśli się, że treść pozostanie nietknięta, wpada się w pułapkę, z której później bardzo trudno jest się wydostać. Dokładnie z taką sytuacją mamy do czynienia w intepretacji dokumentów Vaticanum II.
       Nota bene, w tekście Konstytucji o Liturgii Świętej Sacrosanctum Concilium, znajdziemy wiele wspaniałych i niezwykle głębokich słów odnoszących się do Misterium eucharystycznego. W całym dokumencie nie pada jednak ani raz słowo transsubstancjacja i jest to element zerwania”, już nie w posoborowej interpretacji, ale w samym koncyliarnym tekście.
        
A fructibus eorum cognoscetis eos – Po owocach ich poznacie (Mt 7, 16)
           Nie da się ukryć, że „duch rozłamu” manifestuje się od czasów Vaticanum II w nie tylko w doktrynie, ale również w praktyce Kościoła katolickiego. Jeśli chodzi o pierwszy poziom wystarczy tylko wspomnieć o debacie teologicznej jaka o dziesięcioleci toczy się wokół terminu „subsistit in”, pojawiającego się w ósmym rozdziale Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium, której nie położyła kresu również Odpowiedź Kongregacji Doktryny Wiary na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele, z dnia 29 czerwca 2007 r. Nota bene, warto w tym miejscu dodać to, co zauważył ks. prof. Brunero Gherardini, że ta wypowiedź Kongregacji jest zbudowana na poważnym błędzie metodologicznym. Interpretacja zwrotu „subsistit in” opiera się w niej, bowiem tylko i wyłącznie na tekstach duszpasterskiego Soboru Watykańskiego II (!) tak, jakby nie istniały wcześniejsze, wiążące katolików wypowiedzi Magisterium. Ów duch rozłamu jest widoczny także na polu liturgii, gdzie jesteśmy świadkami ścierania się różnych liturgicznych szkół teologicznych i praktyk (choćby sposoby przyjmowania Komunii Świętej).

Antidotum        
        Jedynym sposobem na wyegzorcyzmowanie ducha Gramsciego z Kościoła, a co za tym idzie uczynieniem Soboru Watykańskiego II całkowicie wiarygodnym jest powrót do klasycznego, czyli łacińskiego słownika teologii i jasne przedstawienie przy jego użyciu poszczególnych wypowiedzi koncyliarnych jako części niezmiennej Tradycji Kościoła. Teologowie, którzy chcą prowadzić swe poszukiwania w duchu hermeneutyki kontynuacji muszą porzucić teologiczną nowomowę i skupić się na szukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: Czy dokumenty Vaticanum II wpisują się, czy też nie w wielką Tradycję Kościoła, która rozwija się nieprzerwanie od jego początków aż po dziś dzień? 
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

środa, 13 lipca 2016

"Nie możemy być zadowoleni ze sposobu wdrożenia Konstytucji o Liturgii Świętej" - pełny tekst wystąpienia ks. Roberta kard. Sarah, Prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów podczas Konferencji Sacra liturgia w Londynie, dnia 5 lipca 2016 r.



 Na samym początku chciałbym wyrazić moją wdzięczność Jego Eminencji ks. Wincentemu kard. Nichols za przyjęcie nas w Archidiecezji Westminsterskiej i za jego miłe słowa powitania. Chciałbym również podziękować, Jego Ekscelencji ks. bp Dominikowi Rey, Biskupowi Fréjus-Toulon za jego zaproszenie i obecność podczas tej trzeciej międzynarodowej konferencji Sacra Liturgia oraz za skierowanie do nas otwierającego ten wieczór przemówienia. Ekscelencjo, gratuluję Ci tej międzynarodowej inicjatywy mającej na celu promocję studium nad doniosłością liturgicznej formacji oraz ważnością celebracji w życiu i w misji Kościoła.
W tym przemówieniu chcę poddać Wam pod rozwagę to, co Zachodni Kościół mógłby uczynić dla wierniejszej realizacji postanowień Konstytucji soborowej o Liturgii świętej Sacrosanctum Concilium. Czyniąc to, proponuję postawić następujące pytania: „Co Ojcowie Soboru Watykańskiego II zamierzali osiągnąć dzięki reformie liturgicznej?” Następnie, chciałbym zatrzymać się nad tematem: „Jak ich intencje zostały przełożone na praktykę w okresie posoborowym?” Na końcu chciałbym przedstawić Wam niektóre sugestie dotyczące liturgicznego życia współczesnego Kościoła, których zastosowanie mogłoby sprawić, że liturgiczna praktyka wierniej odzwierciedlałaby intencje soborowych Ojców.
Myślę, że oczywistym jest nauczanie Kościoła w tej kwestii, iż katolicka liturgia jest wyjątkowo uprzywilejowanym miejscem [locus] zbawczego działania Chrystusa we współczesnym świecie, a dzięki prawdziwemu w niej uczestnictwu otrzymujemy Chrystusową łaskę i siłę, które są nam konieczne do wytrwania w wierze i do wzrostu chrześcijańskiego życia. Liturgia jest z ustanowienia Bożego przestrzenią, do której wchodzimy, by wypełnić nasz obowiązek złożenia Bogu ofiary, jedynej, prawdziwej Ofiary. Jest ona miejscem, gdzie realizowane jest nasze głębokie pragnienie służby Wszechmogącemu. Katolicka liturgia jest więc czymś świętym ze swej natury. Katolicka liturgia nie jest zwyczajnym ludzkim zgromadzeniem.
Chcę tu podkreślić kilka bardzo ważnych spraw. To Bóg, a nie człowiek stanowi centrum liturgii. Przychodzimy na nią, by oddać Jemu cześć. Liturgia nie jest ani o tobie, ani o mnie. Nie celebrujemy w niej naszej własnej tożsamości lub osiągnięć, czy wspierania własnej kultury i lokalnych religijnych zwyczajów. Liturgia jest najpierw i przede wszystkim o Bogu i o tym, co On dla nas uczynił. W swojej Opatrzności Bóg założył Kościół i ustanowił Świętą liturgię w tym celu, abyśmy mogli składać mu prawdziwy kult według zasad ustanowionego przez Zbawiciela Nowego Przymierza. Czyniąc tak, wypełniając wymagania stawiane nam przez święte ryty, które rozwinęły się w Tradycji Kościoła, uświadamiamy sobie naszą prawdziwą tożsamość synów i córek jedynego Ojca.
Fundamentalne jest byśmy zrozumieli tę wyjątkowość katolickiego kultu, ponieważ w ostatnich dziesięcioleciach widzieliśmy wiele liturgicznych celebracji, gdzie ludzie, różne osobowości i dokonania człowieka były tak uwypuklone, że niemalże wykluczyły Boga. Swego czasu zwrócił na to uwagę kard. Ratzinger, pisząc: „Jeśli liturgia ukazuje się nam jako laboratorium, w którym pracujemy, wtedy zapomina się o tym, co istotne: o Bogu. W liturgii bowiem najważniejsi jesteśmy nie my, lecz Bóg. Zapominanie o Bogu jest największym niebezpieczeństwem naszych czasów”. (Joseph Ratzinger, Teologia liturgii, Dzieła zebrane, vol. 11, Wydawnictwo KUL, Lublin 2012, s. 653)
Nie może być żadnych wątpliwości co do natury katolickiego kultu jeśli chcemy czytać Konstytucję Soboru Watykańskiego II o Świętej Liturgii w sposób właściwy i chcemy ją wiernie wcielać w życie. Przez wiele lat przed Vaticanum II w krajach misyjnych, ale również i w tych bardziej rozwiniętych, toczyła się dyskusja na temat możliwości udzielenia większej przestrzeni w liturgii językom narodowym - głównie w odniesieniu do czytań biblijnych, w liturgicznym śpiewie, jak również innych miejsc w pierwszej części Mszy Świętej, którą dziś nazywamy Liturgią Słowa. Stolica Święta wydała wówczas wiele pozwoleń na używanie języków narodowych w administrowaniu sakramentów. I to jest kontekst, w którym Ojcowie soborowi mówili o możliwych pozytywnych ekumenicznych oraz misyjnych skutkach liturgicznej reformy. To prawda, że języki narodowe odgrywają pozytywną rolę w liturgii. Jednakże Ojcowie, gdy dyskutowali na te tematy, nie godzili się na protestantyzację Świętej Liturgii i nie zgadzali się na to, by była ona poddana fałszywej inkulturacji.
Jestem Afrykańczykiem. Pozwólcie, że powiem to jasno: Liturgia nie jest miejscem, w którym ma być promowana moja kultura. To raczej miejsce, gdzie moja kultura otrzymuje łaskę Chrztu świętego, gdzie moja kultura jest wynoszona do Bożego poziomu. Poprzez Liturgię Kościoła, którą misjonarze zanieśli aż po krańce świata, Bóg mówi do nas, On nas zmienia i uzdalnia nas do bycia częścią Jego Boskiego życia. Kiedy ktoś staje się chrześcijaninem, kiedy ktoś wchodzi w pełną komunię z Kościołem Katolickim otrzymuje coś więcej, coś co go zmienia. Oczywiście, różne kultury i inni chrześcijanie przynoszą dary, które ubogacają Kościół – liturgia Ordynariatu Anglikańskiego obecnie w pełnej komunii z Kościołem jest pięknym tego przykładem. Oni przynoszą te dary z pokorą, a Kościół w swojej macierzyńskiej mądrości czyni z nich użytek, jak również odpowiednio je ocenia.
Jedną z najdosadniejszych oraz najpiękniejszych wypowiedzi, która ukazuje intencje Ojców Soboru można znaleźć na początku drugiego rozdziału Konstytucji, która mówi o misterium Najświętszej Eucharystii. W artykule 48 czytamy:
„Kościół zatem bowiem troszczy się o to, aby chrześcijanie podczas tego misterium wiary nie byli obecni jak obcy i milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy tę tajemnicę dobrze zrozumieli, w świętej czynności uczestniczyli świadomie, pobożnie i czynnie, byli kształtowani przez Słowo Boże, posilali się przy stole Ciała Pańskiego i składali Bogu dzięki, a ofiarując niepokalaną Hostię nie tylko przez ręce kapłana, lecz także razem z nim, uczyli się samych siebie składać w ofierze i za pośrednictwem Chrystusa z każdym dniem doskonalili się w zjednoczeniu z Bogiem i wzajemnie ze sobą, aby w końcu Bóg był wszystkim we wszystkich”.

Moi Bracia i Siostry! Oto czego pragnęli Ojcowie Soboru! Tak, oczywiście, dyskutowali i głosowali w określony sposób, by osiągnąć konkretne cele. Bądźmy jednak szczerzy, reformy rytu zaproponowane w Konstytucji, jak choćby: przywrócenie modlitwy wiernych w czasie Mszy świętej (n. 53), rozszerzenie możliwości koncelebracji (n. 57) lub innych, jak pewne uproszczenia, o których mówią artykuły 34 i 50 – wszystkie te propozycje były podporządkowane fundamentalnym intencjom Ojców Soboru, które dopiero co podkreśliłem. One wyznaczają cel i ten cel musimy osiągnąć. Jeśli mamy podążać w stronę bardziej autentycznej implementacji Sacrosanctum Concilium, należy zwrócić uwagę na powyższe cele, które przede wszystkim powinny nam przyświecać. Może się okazać, że jeśli przestudiujemy je odnowa oraz w świetle pouczającego doświadczenia, które przyniosło nam kilka ostatnich dekad, to wówczas będziemy mogli zobaczyć założenia reformy w innym świetle. Jeśli więc, dziś, chcemy „rozbudzić moc chrześcijańskiego życia w wiernych” i chcemy pomóc w „wezwaniu całej ludzkości do Domu Bożego, którym jest Kościół”, niektóre z tych celów mogą wymagać ponownego przemyślenia. Prośmy Boga, by dał nam miłość, pokorę i mądrość, abyśmy to uczynili.
Dopuszczam taką możliwość, patrząc ponownie na Konstytucję i na reformę, która nastąpiła po jej promulgacji, ponieważ myślę, że nie możemy dziś rzetelnie przeczytać nawet pierwszego artykułu Sacrosanctum Concilium i być zadowolonymi z tego, jak wdrożyliśmy jego zapisy. Moi Bracia i Siostry, Gdzie są ci wierni, o których mówili Ojcowie Soboru? Wielu z wiernych stało się niewiernymi. Przestali zupełnie przychodzić na liturgię. By użyć słów papieża św. Jana Pawła II: „Wielu chrześcijan żyje w stanie «milczącej apostazji»; „żyją jakby Bóg nie istniał” (Ecclesia in Europa, 9). Gdzie jest jedność, którą Sobór miała nadzieję osiągnąć? Jeszcze tego nie dokonaliśmy. Czy uczyniliśmy jakiś postęp we wzywaniu całej ludzkości do Kościoła? Myślę, że nie udało nam się tego zrobić. A mimo to uczyniliśmy tak wiele liturgii!
Jestem w czterdziestym siódmym roku mojego kapłaństwa i mam za sobą więcej niż trzydzieści sześć lat posługi biskupiej i mogę zaświadczyć, że wiele katolickich wspólnot i pojedynczych wiernych żyje i modli się liturgią zreformowaną po Soborze z żarliwością i radością, czerpiąc je z wielu, jeśli nie ze wszystkich dóbr, których pragnęli Ojcowie Soboru. To jest wielki owoc Vaticanum II! Ale z mojego doświadczenia wiem również – teraz także poprzez moją posługę Prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów – że istnieje wiele liturgicznych wypaczeń w życiu współczesnego Kościoła, i że jest wiele kwestii, które powinny być poprawione tak, by cele Soboru zostały osiągnięte. Zanim powiem o kilku możliwych poprawkach porozmawiajmy o tym, co stało się po promulgacji Konstytucji o Świętej liturgii.
Podczas gdy oficjalna reforma była wprowadzana w życie pojawiło się wiele poważnych i błędnych interpretacji liturgii, które zakorzeniły się w różnych częściach świata. Te nadużycia ujawniły się z powodu błędnego zrozumienia Soboru i skutkowały w liturgicznych celebracjach tym, że stały się one przedmiotowe, a przez to znacznie bardziej skupione na potrzebach wspólnoty niż na ofiarniczym kulcie oddawanym Wszechmocnemu Bogu. Mój poprzednik na urzędzie prefekta Kongregacji Franciszek kard. Arinze, nazwał swego czasu tego typu celebracje „mszami zrób-sobie-sam”.
Święty Jan Paweł II uznał nawet, że koniecznym jest wspomnieć o tym zjawisku w Encyklice Ecclesia de Euchatistia:
„Zaangażowanie Magisterium Kościoła w dzieło głoszenia zaowocowało duchowym wzrostem wspólnoty chrześcijańskiej. Niewątpliwie reforma liturgiczna Soboru w znacznym stopniu przyczyniła się do bardziej świadomego, czynnego i owocniejszego uczestnictwa wiernych w Najświętszej Ofierze ołtarza. Ponadto, w wielu miejscach adoracja Najświętszego Sakramentu znajduje swoją właściwą rolę w życiu codziennym i staje się niewyczerpanym źródłem świętości. Pobożne uczestnictwo wiernych w procesji eucharystycznej w uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej jest łaską od Pana, który co roku napełnia radością wszystkich biorących w niej udział. Można by dalej wymieniać inne pozytywne przykłady wiary i miłości do Eucharystii.
Niestety obok tych blasków nie brakuje też i cieni. Istnieją bowiem miejsca, w których zauważa się prawie całkowity zanik praktyki adoracji eucharystycznej. Do tego dochodzą też tu i ówdzie, w różnych środowiskach kościelnych, nadużycia powodujące zaciemnianie prawidłowej wiary i nauczania katolickiego odnośnie tego przedziwnego Sakramentu. Czasami spotyka się bardzo ograniczone rozumienie tajemnicy Eucharystii. Ogołocona jest z wymiaru ofiarniczego, jest przeżywana w sposób nie wykraczający poza sens i znaczenie zwykłego braterskiego spotkania. Poza tym niekiedy bywa zapomniana potrzeba posługi kapłańskiej, opierającej się na sukcesji apostolskiej, a sakramentalność Eucharystii zostaje zredukowana jedynie do skuteczności jej głoszenia. Stąd też, tu i ówdzie, pojawiają się inicjatywy ekumeniczne, które choć nie pozbawione dobrych intencji, stosują praktyki eucharystyczne niezgodne z dyscypliną, w jakiej Kościół wyraża swoją wiarę. Jak więc w obliczu takich faktów nie wyrazić głębokiego bólu? Eucharystia jest zbyt wielkim darem, ażeby można było tolerować dwuznaczności i umniejszania.
Ufam, że ta Encyklika przyczyni się w skuteczny sposób do rozproszenia cieni wątpliwości doktrynalnych i zaniechania niedopuszczalnych praktyk, tak aby Eucharystia nadal jaśniała pełnym blaskiem całej swojej tajemnicy”.

Znajdziemy tu również inną duszpasterską rzeczywistość. Czy to dla poważnych powodów, czy też przy ich braku, niektóre osoby nie mogły lub nie chciały uczestniczyć w zreformowanym rycie. Stali od niego z daleka lub uczestniczyli jedynie w niezreformowanej liturgii tam, gdzie mogli ją znaleźć, nawet jeśli były to celebracje nieautoryzowane. W ten oto sposób liturgia stała się wyrazem podziału w Kościele, miast być przejawem katolickiej jedności. Sobór nie chciał, aby liturgia nas podzieliła! Św. Jan Paweł II pracował nad tym, by uzdrowić ów podział, wspomagany przez kard. Ratzingera, który jako Benedykt XVI szukał sposobu, by ułatwić tak pilne pojednanie w łonie samego Kościoła. W tym celu wydał Motu Proprio Summorum Pontificum, tak by starożytna forma rytu rzymskiego była dostępna bez żadnych obostrzeń dla poszczególnych osób i całych grup, które pragną czerpać z jej bogactwa. Z pomocą Bożej Opatrzności jest obecnie możliwym celebrować naszą katolicką jedność szanując, a nawet radując się prawowitą różnorodnością rytualnych praktyk.
Możemy stworzyć zupełnie nową, współczesną liturgię w językach narodowych, lecz jeśli nie położymy właściwych fundamentów – jeśli nasi klerycy oraz księża nie zostaną dogłębnie zanurzeni w duchu i potędze liturgii, jak tego chciał Sobór – to wówczas nie będą oni sami z siebie zdolni kształtować ludzi powierzonych ich opiece. Potrzebujemy wziąć słowa Soboru bardzo poważnie, ponieważ byłoby daremnym liczyć na liturgiczną odnowę bez gruntownej liturgicznej formacji. Bez tej podstawowej formacji, duchowni mogą nawet wyrządzić krzywdę wierze ludu w Misterium Eucharystii.
Nie chcę byście myśleli o mnie, że jestem przesadnie pesymistyczny i powiem to jeszcze raz: jest wielu, naprawdę wielu wiernych świeckich mężczyzn i kobiet, wielu duchownych i osób konsekrowanych, dla których liturgia taka, jaka została zreformowana po Soborze jest źródłem licznych duchowych, apostolskich owoców. I za to dziękuję Wszechmogącemu Bogu! Ale, nawet po tej krótkiej mojej analizie już teraz, myślę, że zgodzicie się z tym, iż możemy uczynić więcej, aby Święta Liturgia prawdziwie stała się źródłem i szczytem życia i misji Kościoła początku XXI wieku tak, jak gorąco tego pragnęli Ojcowie Soboru.
W świetle tych fundamentalnych pragnień Ojców Soboru, oraz biorąc pod uwagę inną sytuację, której jesteśmy świadkami, a która pojawiła się w okresie posoborowym chciałbym poddać pod waszą rozwagę kilka kwestii, w jak bardziej wierny sposób można zastosować zapisy Sacrosanctum Concilium. Mimo, iż służę jako Prefekt Kongregacji Kultu Bożego, czynię to w całą pokorą jako kapłan i jako biskup w nadziei, że moje słowa przyczynią się do dojrzałej refleksji i rozwoju nauki oraz dla dobra liturgicznej praktyki w całym Kościele.
Nie będzie niespodzianką jeśli powiem, że po pierwsze musimy sprawdzić jakość i powagę liturgicznej formacji, która wpajana jest duchownym, osobom konsekrowanym i wiernym świeckim w duchu i mocy liturgii. Zbyt często zakładamy, że kandydaci do święceń tak kapłańskich, jak i stałego diakonatu posiadają wystarczającą liturgiczną wiedzę. Chcę tu zauważyć jednak, że Sobór nie kładł nacisku na wiedzę jako taką, mimo iż, oczywiście Konstytucja podkreślała ważność liturgicznych studiów (nn. 15-17). Nie, pierwszą i podstawową formacją liturgiczną jest zanurzenie się w liturgii, w wielkiej tajemnicy Boga naszego kochającego Ojca. To sprawa życia liturgią w całym jej bogactwie, tak byśmy pijąc z samych jej źródeł mogli zawsze odczuwać tęsknotę za jej lubością, porządkiem, pięknem, ciszą, kontemplacją, egzaltacją, adoracją jej zdolnością do kontaktowania nas w sposób intymny z Tym, który działa „w” i „poprzez” święte ryty Kościoła. Oto dlaczego ci, którzy odbywają formację do posługi duszpasterskiej powinni żyć liturgią w sposób najpełniejszy z możliwych w seminariach i w domach formacji. Kandydaci na stałych diakonów powinni być zanurzeni w intensywnym liturgicznym życiu nawet i przez dłuższy okres czasu. Również dodałbym, że pełna i bogata w treści celebracja starożytnej formy Rytu rzymskiego, Usus antiquior, powinna stać się ważną częścią liturgicznej formacji kleru. Jak bowiem można właściwie pojąć i celebrować zreformowane ryty w duchu hermeneutyki kontynuacji jeśli nigdy nie doświadczyło się piękna liturgicznej Tradycji, którą przecież znali Ojcowie Soboru?
Jeśli zwrócimy uwagę na to, jeśli nasi nowi księża i diakoni prawdziwie odczują pragnienie liturgii, oni sami będą w stanie formować tych, którzy powierzeni są ich opiece – nawet jeśli liturgiczne okoliczności i możliwości ich kościelnych misji są znacznie skromniejsze od kościołów seminaryjnych lub katedralnych. Znam wiele takich przykładów księży znajdujących się w takich sytuacjach, którzy wychowują wiernych świeckich w duchu i potędze liturgii, i których parafie są przykładami wielkiego liturgicznego piękna. Musimy pamiętać że „szlachetna prostota” to nie to samo co redukcyjny minimalizm lub niedbały i ordynarny styl. Jak naucza nas Ojciec Święty, papież Franciszek w Apostolskiej Adhortacji Evangelii Gaudium: „Kościół ewangelizuje i daje się ewangelizować przez piękno liturgii, która jest także celebrowaniem ewangelizacyjnej działalności oraz źródłem dawanie siebie ciągle na nowo” (n. 24).
Po drugie, uważam, że jest niezmiernie ważnym wyjaśnienie jaka jest natura liturgicznego uczestnictwa, participatio actuosa, jak to zostało nazwane przez Sobór. W tej kwestii było aż nadto zamieszania w ostatnich dekadach. Artykuł 48 Konstytucji stanowi: „Kościół zatem bowiem troszczy się o to, aby chrześcijanie podczas tego misterium wiary nie byli obecni jak obcy i milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy tę tajemnicę dobrze zrozumieli, w świętej czynności uczestniczyli świadomie, pobożnie i czynnie”.
Sobór widzi owe uczestnictwo w pierwszym rzędzie w znaczeniu wewnętrznym dokonującym się poprzez właściwe zrozumienie rytów i modlitw. Ojcowie wezwali wiernych do śpiewu, odpowiadania kapłanowi, podjęcia liturgicznej posługi, która prawdziwie do nich należy, oczywiście, kładąc nacisk, by wszyscy byli „świadomi tego co robią z pobożnością i przy pełnym zaangażowaniu”.
Jeśli zrozumiemy priorytet interioryzacji liturgicznego uczestnictwa uda nam się uniknąć głośnego i niebezpiecznego aktywizmu, który stał się tak bardzo widoczny w ostatnich dziesięcioleciach. Nie przychodzimy na liturgię, tak jakbyśmy mieli występować na estradzie, by robić rzeczy, które inni mają zobaczyć. Na liturgię przychodzimy, by połączyć się z działaniem Zbawiciela poprzez interioryzację zewnętrznych liturgicznych rytów, modlitw, znaków i symboli. I to właśnie od nas, którzy otrzymaliśmy powołanie do wypełniania tej liturgicznej posługi, wymaga się tego bardziej niż od innych. Potrzebujemy jednak również formacji wiernych, w sposób szczególny dzieci i młodzieży, w prawdziwym sposobie liturgicznego uczestnictwa, w prawdziwej liturgicznej modlitwie.
Po trzecie. Wspomniałem już o fakcie, że niektóre z reform wprowadzonych w życie w okresie posoborowym mogły zostać zrealizowane w duchu ówczesnego czasu i stały się przez to przedmiotem co raz to większej ilości krytycznych naukowych opracowań dokonywanych przez wiernych synów i córki Kościoła, którzy stawiali pytanie: Czy naprawdę wprowadzono w życie cele, które przyświecały Soborowi, czy w rzeczywistości je pominięto?
Ta dyskusja toczy się pod tytułem „reformy liturgicznej reformy” i pamiętam, że ks. Thomas Kocik przedstawił poważne studium na ten temat podczas ubiegłorocznej konferencji Sacra Liturgia, która odbyła się w Nowym Jorku. Myślę, że nie możemy porzucić możliwości lub nawet więcej, atrakcyjności oficjalnej „reformy liturgicznej reformy”, ponieważ jej rzecznicy wysunęli kilka ważnych postulatów, podejmując próbę bardziej wiernego zastosowania pouczenia z 23 numeru soborowej Konstytucji: „Aby zachować zdrową tradycję, a jednocześnie otworzyć drogę do uprawnionego postępu”, oraz „nowości należy wprowadzać tylko wtedy, gdy tego wymaga prawdziwe i niewątpliwe dobro Kościoła, z zastrzeżeniem jednak, aby formy nowe wyrastały niejako organicznie z form już istniejących”.
Rzeczywiście, mogę powiedzieć, że kiedy spotkałem się z Ojcem Świętym w kwietniu b.r., papież Franciszek poprosił mnie, bym przestudiował zagadnienie „reformy reformy” oraz to, w jaki sposób ubogacić obie formy Rytu rzymskiego. To będzie bardzo delikatna praca i dlatego proszę Was o cierpliwość i modlitwę. Lecz jeśli chcemy wierniej wdrożyć zapisy Sacrosanctum Concilium, jeśli chcemy osiągnąć cele, które przyświecały Soborowi, musi stać się to poważnym zagadnieniem, które mamy poważnie przestudiować, by następnie podjąć się działania z konieczną jasnością i rozwagą.
My, księża, my, biskupi nosimy wielką odpowiedzialność. Jak bardzo nasz dobry przykład wpływa na liturgiczną praktykę! Jak wielce nasza obojętność i wykroczenia ranią Kościół i jego Świętą Liturgię! My, księża mamy być przede wszystkim ludźmi kultu! Ludzie widzą różnicę pomiędzy księdzem, który celebruje z wiarą i tym, który celebruje w pośpiechu, często spoglądając na zegarek, tak jakby chciał wrócić przed telewizor tak szybko, jak to tylko możliwe! Drodzy Księża! Nie możemy w naszym życiu czynić nic ważniejszego od sprawowania świętych misteriów! Bądźmy uważni na pokusę liturgicznej gnuśności, ponieważ jest to pokusa diabelska. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy autorami liturgii. Jesteśmy jej pokornymi sługami, poddanymi jej dyscyplinie i prawu. Jesteśmy również odpowiedzialni za formację tych, którzy asystują w liturgicznej służbie zarówno w duchu i potędze liturgii, jak i w jej przepisach. Widziałem czasami księży odchodzących na bok, by pozwolić nadzwyczajnym szafarzom Komunii świętej jej udzielać. To błąd! To zaprzeczenie kapłańskiej służby tak, jak błędem jest klerykalizacja laikatu. Jeśli takie sytuacje mają miejsce to znak, że formacja była zła, i że trzeba ją poprawić. Widziałem również księży i biskupów ubranych już do celebracji Mszy Świętej, gdy wyciągali telefony, kamery, by używać ich podczas Świętej Liturgii. To zachowanie godne potępienia, kiedy nakładają na siebie liturgiczne szaty, czyniące z nich alter Christus, a nawet więcej ipse Christus – samego Chrystusa! Zachowywać się tak to świętokradztwo! Żaden biskup, ksiądz, czy diakon ubrani w liturgiczne szaty lub obecni w świątyni, nie powinien trzymać aparatów fotograficznych, nawet podczas wielkich koncelebracji. Księża często tak czynią na tego typu Mszach, rozmawiając między sobą i siedzą w byle jaki sposób. Myślę, że jest to znak, iż powinniśmy przemyśleć ponownie sensowność tego typu celebracji, zwłaszcza jeśli pociągają księży do tego typu skandalicznych zachowań, które są niegodne sprawowanego Misterium lub narażają Najświętszy Sakrament na profanację.
Chcę zaapelować do wszystkich księży! Być może przeczytaliście mój artykuł w L’Osservatore Romano w zeszłym roku (12 czerwca 2015) lub mój wywiad z dziennikiem Famille Chrétienne z maja tego roku. Przy obu okazjach powiedziałem, że wierzę, iż niezwykle ważnym jest, by tak szybko jak to tylko możliwe powrócono do wspólnego kierunku modlitwy – księża i wierni zwróceni razem w tym samym kierunku – ku Wschodowi, lub przynajmniej w stronę absydy – w stronę Pana, który przychodzi, w tych częściach liturgicznych rytów, w których odnosimy się do Boga. Taka praktyka jest dozwolona przez obecnie obowiązujące przepisy. Jest w pełni legalna w nowym rycie. Uważam, że jest to bardzo ważny krok, który upewni nas, że w naszych celebracjach to Bóg jest prawdziwie w centrum.
A zatem, drodzy Księża, proszę was, by zastosować tę praktykę tak, gdzie jest to możliwe, oczywiście z rozwagą i konieczną katechezą, lecz również z pasterskim przekonaniem, że jest to coś dobrego dla Kościoła, coś dobrego dla naszego ludu. Wasza duszpasterska ocena podpowie Wam, jak i kiedy będzie to możliwe, lecz może pierwsza niedziela tegorocznego Adwentu (27 listopada – przyp. tłum.), kiedy oczekujemy na Pana, „który ma nadejść” i „i który się nie opóźnia”. (por. Introit Mszy z Środy pierwszego tygodnia Adwentu) byłaby ku temu bardzo dobrą sposobnością. Drodzy Księża, powinniśmy ponownie posłuchać lamentu Boga przekazanego nam przez proroka Jeremiasza: „Do mnie zaś plecami się odwracają, a nie twarzą” (Jr 2, 27). Zwróćmy się ponownie ku Panu!
Chciałbym zaapelować do moich braci w biskupstwie. Proszę Was, poprowadźcie Waszych księży i wiernych ku Bogu w ten oto sposób, szczególnie podczas dużych celebracji w Waszych diecezjach i w Waszych katedrach. Proszę Was, kształćcie Waszych seminarzystów z przekonaniem, iż nie zostaliśmy powołani do kapłaństwa, by być w centrum kultu i by oddawać nam cześć, lecz by prowadzić wiernych ku Chrystusowi jako współczciciele. Proszę Was, ułatwiajcie tę jakże prostą, a jednocześnie jakże głęboka reformę w Waszych diecezjach, katedrach, parafiach i seminariach.
Jako biskupi nosimy na sobie wielką odpowiedzialność i pewnego dnia będziemy musieli odpowiedzieć przed Panem z naszego włodarzowania. Nie jesteśmy właścicielami niczego! Tak, jak św. Paweł naucza, jesteśmy zaledwie: „sługami Chrystusa i szafarzami tajemnic Bożych” (1 Kor 4, 1). Jesteśmy odpowiedzialni, by zagwarantować, że święta rzeczywistość liturgii będzie poszanowana w naszych diecezjach, oraz że nasi księża i diakoni nie tylko będą przestrzegać liturgicznego prawa, ale poznają ducha i moc liturgii, z których to prawo wypływa. Zostałem bardzo zbudowany po przeczytaniu prezentacji The Bishop: Governor, Promoter and Guardian of the Liturgical Life of the Diocese, którą wygłosił na Konferencji Sacra Liturgia w 2013 r. w Rzymie abp Alexander Sample z amerykańskiej diecezji Portland, i po bratersku chciałbym zachęcić moich braci biskupów do dokładnego przestudiowania tych rozważań.
W tym miejscu powtórzę to, co miałem okazję powiedzieć już w innym miejscu, a mianowicie, że papież Franciszek poprosił mnie, bym kontynuował liturgiczne dzieło rozpoczęta przez papieża Benedykta (patrz. Message to Sacra Liturgia USA 2015, New York City). To, że mamy nowego papieża nie oznacza wcale, że wizja liturgii jego poprzednika przestała być właściwą. Wprost przeciwnie, jak wiemy, Ojciec Święty Franciszek ma największy szacunek dla wizji i poczynań papieża Benedykta dokonywanych w całkowitej wierności intencjom Ojców Soboru.
Zanim zakończę, pozwólcie że wskażę kilka innych rozwiązań, które mogą przyczynić się do bardziej wiernej wprowadzeniu w życie zapisów Sacrosanctum Concilium. 
Po pierwsze, musimy liturgię śpiewać, musimy śpiewać liturgiczne teksty, szanując liturgiczne tradycje Kościoła i radować się ze skarbca muzyki sakralnej, która jest nasza, w sposób szczególny muzyki własnej Rytu rzymskiego, czyli chorału gregoriańskiego. Mamy śpiewać muzykę sakralną a nie jakąś religijną muzykę, albo co gorsze, świeckie piosenki.
Musimy utrzymać właściwą równowagę pomiędzy używaniem w liturgii języków narodowych a łaciną. Sobór nigdy nie zarządził, aby rzymski ryt był sprawowany tylko w językach narodowych. Dopuszczał on tylko możliwość większego ich użycia, w sposób szczególny w czytaniach mszalnych. Dziś nie nastręcza to żadnej trudności, mając w użyciu nowoczesne maszyny drukarskie, by ułatwić zrozumienie używanych łacińskich tekstów, tak w liturgii eucharystycznej, jak również podczas międzynarodowych zgromadzeń kiedy lokalny język jest niezrozumiały przez licznie zebranych. I oczywistą sprawą jest to, że kiedy używane są teksty w języku narodowym muszą być one wiernym tłumaczeniem oryginalnego łacińskiego tekstu, jak to papież Franciszek ostatnio potwierdził w rozmowie ze mną.
Musimy zagwarantować, że adoracja będzie sercem naszych liturgicznych celebracji. Zbyt często nie przechodzimy od celebracji do adoracji, i jeśli tego nie czynimy martwię się, że nie zawsze uczestniczymy w liturgii w sposób pełny i całkowity. Dwie dyspozycje, które odnoszą się do naszego ciała są tu nie do zastąpienia. Pierwszą z nich jest milczenie. Jeśli nigdy nie milknę, jeśli liturgia nie daje mi przestrzeni ma modlitwę milczenia i kontemplacji, jak mogę adorować Chrystusa? Jak mogę z Nim się połączyć w moim sercu i mojej duszy? Milczenie jest bardzo ważne i nie tylko przed, ale również i po liturgii.
Podobnie klękanie na konsekrację (kiedy nie zachodzą przeszkody zdrowotne) jest fundamentalne. W kulturze zachodniej klękanie jest aktem adoracji i wyraża naszą pokorę wobec Pana i Boga. Jest ono samo w sobie aktem modlitwy. Tam gdzie klękanie i przyklękanie usunięto z liturgii, istnieje potrzeba przywrócenia tego, zwłaszcza w czasie przyjmowania naszego Błogosławionego Pana w Komunii Świętej.
Drodzy księża! Tak gdzie jest to możliwe, z duszpasterską roztropnością, o której mówiłem wcześniej formułujcie ludzi w tym pięknym akcie kultu i miłości. Uklęknijmy jeszcze raz w geście miłosnej adoracji przed Eucharystycznym Panem! Mówiąc o przyjmowaniu Komunii Świętej na klęcząco chciałbym odwołać się do listu z 2002 r. Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który wyjaśnia, że: „odmówienie Komunii świętej komuś ze względu na jego klęczącą postawę jest poważnym złamaniem jednego z jego najbardziej podstawowych praw jako wiernego świeckiego” (List, 1 lipca 2002, Notitiae, n. 436, XI-XII 2002, p. 583).
Właściwy sposób ubierania się wszystkich osób wykonujących liturgiczne funkcje w świątyni, nie wyłączając lektorów, jest również bardzo ważny. Jeśli osoby te mają być uważane za autentycznych szafarzy i jeśli mają wykonywać swe posługi w duchu decorum należnemu Świętej Liturgii – również one poprzez strój mają ukazać właściwy szacunek dla wykonywanych przez siebie posług.
Oto kilka sugestii. Jestem przekonany, że można poczynić ich znacznie więcej. Pokazałem je Wam jako możliwe sposoby postępowania w celu właściwej celebracji liturgii zarówno „w sposób wewnętrzny, jak i zewnętrzny”, co było pragnieniem wyrażonym przez kard. Ratzingera na początku jego wielkiego dzieła „Duch liturgii”. Zachęcam Was do zrobienia wszystkiego co możliwe, by osiągnąć ten cel, który całkowicie odpowiada nauczaniu Konstytucji o liturgii świętej Soboru Watykańskiego II.