Od 11 października tego roku przeżywamy Rok wiary.
Ojciec święty Benedykt XVI zachęca nas do tego, abyśmy zadali sobie pytanie o
sens wiary, o to czym ona jest, i jak tą wiarą Kościół dziś żyje.
Czym jest wiara? Szukając jakiejś definicji wiary
nie będziemy przytaczać tu wielkich dogmatycznych wypowiedzi Soborów i papieży,
ale dla naszych rozważań przyjmijmy, że wiara to "życie w zaufaniu
względem Boga i w przyjaźni z Chrystusem".
Wiara rozumiana w ten sposób z całą pewnością nie
jest rzeczywistością statyczną. To nie jest coś, co zostało dane człowiekowi raz
na zawsze. Na wiarę nie można patrzeć tak, jak się patrzy na zdjęcie, które
stoi na kominku. Wprost przeciwnie. Rzeczywistość wiary jest rzeczywistością
niezwykle dynamiczną i dlatego należy patrzeć na nią nie jak na zdjęcie, ale
jak na film akcji. Raz wierzymy mocniej, a raz słabiej i dlatego o wiarę trzeba
dbać, i dlatego o wiarę trzeba się troszczyć, i dlatego wiarą nie można się
bawić, bo wiarę można też stracić.
Ojcowie pustyni, czyli pustelnicy z pierwszych
wieków chrześcijaństwa mówili, że wiara jest jak morska fala, raz jesteśmy
bliżej Boga, a raz dalej, raz bliżej, raz dalej i często musimy zadawać sobie pytania o to, gdzie na tej fali, gdzie na tej sinusoidzie
ja się dziś znajduję. Czy jestem blisko, czy daleko od Pana Boga? Do jakiego
stopnia stałem się człowiekiem chrystusowym? Co się ostatnio wydarzyło w moim
życiu duchowym? Czy postąpiłem kilka kroków do przodu, czy wprost przeciwnie,
oddaliłem się od Chrystusa? Jak traktuję Boga? Jak traktuję Kościół?
Żyć wiarą. Cóż to znaczy?
Kiedy mówimy o wierze, zawsze musimy mieć na myśli
podwójne znaczenie tego słowa. Pierwsze z nich to moje, rzecz by można
najbardziej osobiste i intymne, przeżywanie relacji z Bogiem. To jest to wszystko,
co kryje się pod słowami "Ja wierzę". To właśnie owa fala, o której już
mówiliśmy. Jest jednak i drugie oblicze wiary, o którym, mówię to z
przykrością, zapomina się dzisiaj niemalże zupełnie. Jest to przedmiot wiary,
czyli to, co zostało przez Boga objawione, a co podane jest przez Kościół do
wierzenia. To depozyt wiary, czyli skarbiec katolickich prawd. Katolickie
dogmaty, nauczanie papieży, etc.
Przez około piętnaście wieków istnienia
chrześcijaństwa nie było żadnych problemów z takim rozumieniem wiary. Proces
wierzenia wyglądał w ten oto sposób - moje "credo", moje
"wierzę", pokrywa się z "credo" i z "wierzę"
Kościoła. To było gwarantem i jednocześnie probierzem ortodoksyjności i prawowierności
chrześcijanina. Znacie zapewne pieśń „Com przyrzekł Bogu przy
chrzcie raz”. Kolejne jej wersety brzmią: „w to wierzyć zawsze mocno
chce, bo tego Kościół uczy mnie, w nim żyć, umierać pragnę”. To jest
właśnie to. Ja wierzę moją wiarą w to, co Kościół podaje do wierzenia.
Dlaczego przez piętnaście wieków
nie było problemów z takim rozumieniem wiary? Otóż wraz z reformą
protestancką doszło do rozdziału pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami. Marcin
Luter powiedział, że nie potrzebuje Kościoła, aby ten mówił mu w co ma wierzyć.
Powiedział, że nie potrzebuje hierarchii, papieża, biskupów, księży, aby
tłumaczyli, aby objaśniali mu prawdę objawioną, ponieważ tę prawdę można odkryć
w pojedynkę, czytając Pismo Święte. Luter uwierzył w jednoznaczność pisanego
słowa i to był jego błąd. Przekonuje nas o tym ogromna ilość wspólnot
protestanckich, które powstały i ciągle powstają, opierając się na tym samym
fałszywym założeniu, a mianowicie, że Pismo Święte może być prawdziwie/właściwie
interpretowane w oderwaniu od Tradycji Kościoła, od sposobu, w jaki było
ono rozumiane przez wszystkie pokolenia wierzących.
Wiem, że słowa te brzmią strasznie poważnie,
bardzo po akademicku, ale myślę, że pomogą nam one zrozumieć to, co się wokół
nas dzisiaj dzieje na płaszczyźnie wiary, a mianowicie jej niemalże totalną protestantyzację. Po latach okresu komunistycznego, w
którym mówiono nam, że "Boga nie ma", że "Bóg to opium dla
ludu", nadszedł czas, głoszenia nauki jeszcze bardziej perfidnej, jeszcze
bardziej przewrotnej. Mówi się nam bowiem, że: "Bóg może i jest, ale
nie mówi się jaki jest? Mówi się nam, że: "Kościół nie ma
wyłączności na prawdę o Bogu, co więcej Kościół może ograniczać nasze relacje z
Bogiem. Mówi się nam, że: "Równie dobrze można kochać Boga nie chodząc do
Kościoła". "Można Go kochać na przykład mieszkając przed
ślubem z dziewczyną". "Można Go kochać nie słuchając się
papieża, biskupa, proboszcza". Mówi się nam, że: "Każdy może mieć
swojego Boga, swoje przykazania, reguły postępowania, które jeśli będzie
trzeba, należy zmienić".
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę,
że właśnie takie spojrzenie na Boga podsuwa się nam codziennie z przekazu
telewizorów i z internetowych stron, eliminując konsekwentnie pośrednictwo
Kościoła z procesu przekazywania prawd wiary. Ktoś może powiedzieć, że zjawisko
to jest jakąś wypadkową pewnych ślepych procesów dziejowych, ale przy bliższym
spojrzeniu na problem, bardzo trudno jest nie postawić pytania, czy aby to
wszystko, co mówi się przeciw Kościołowi, papieżowi, biskupom, księżom, siostrom
zakonnym nie jest elementem jakiejś przemyślanej taktyki, nie jest etapem
jakiejś wojny, którą od dłuższego czasu toczy się przeciw Katolicyzmowi i
cywilizacji łacińskiej?
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz