wtorek, 27 grudnia 2011

''Jedynie prawda jest ciekawa'', czyli myśl o Józefie Mackiewiczu

''Dwaj portretów malarze słynęli przed laty:
Piotr dobry, a ubogi. Jan zły, a bogaty.
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał.
Dlaczegoż los tak różny mieli ci malarze?
Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze''.  

      Przytoczoną przed chwilą bajką o dwóch malarzach pióra biskupa Krasickiego chciałbym rozpocząć myśl o jednym z największych polskich pisarzy i publicystów współczesnej doby - Józefie Mackiewiczu. Tych, którzy po raz pierwszy słyszą to nazwisko, odsyłam czym prędzej do krótkiego filmu dokumentalnego z serii ''Errata do biografii'', który przez swoich twórców - Pawła Kaczmarka i Grzegorza Brauna - został poświęcony twórczości i życiowym losom tej niezwykłej postaci. Piszę ''niezwykłej'' nie na wyrost, nie z konieczności dodania jakiegoś przymiotnika dla składniowego ubarwienia tekstu, ale dlatego, że pisarskie relacje Mackiewicza są niepowtarzalnym świadectwem światowej literatury faktu XX wieku. To właśnie Mackiewicz był tym, który ''widział na własne oczy'' hitlerowskie i komunistyczne zbrodnie. To on stał nad katyńskimi grobami podczas ekshumacji ciał polskich oficerów i to on był świadkiem masakry setek Żydów w podwileńskich Ponarach. To on wreszcie, już po zakończeniu wojny, w czasach, kiedy ''nie trzeba było głośno mówić'', dla przekazania prawdy o tym, co widział odrzucił łatwą drogę kariery i wybierał głód oraz niedolę bajkowego malarza Piotra.
       Literatura faktu - jak się ją pisze? Co wpływa na to, że jedne książki stają się wielokrotnie wznawianymi bestsellerami, podczas, gdy inne kończą swój żywot na składach makulatury? Jak to się dzieje, że czytelnicy potrafią zachwycać się jednymi tytułami nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na inne. W czym tkwi problem? W talencie pisarza, czy może we wrażliwości odbiorcy? W podejmowanej przez tego pierwszego tematyce, czy w środkach, których używa się dla jej oddania? Do jakiego stopnia autor tego typu literatury może ubarwić opisywaną przez siebie rzeczywistość? Jest przecież rzeczą jasną, że zdanie ''kula świsnęła koło mego ucha'' wywoła na czytelniku znacznie większe wrażenie niż napisanie prawdy o tym, że pocisk przeleciał kilka metrów ode mnie. Co jednak jeśli ktoś przeżył w swym życiu tak wiele, że nie musi niczego zmieniać w swej narracji, niczego w niej dodawać, niczego podkolorowywać? Co jeśli pisarz uważa, że takie zabiegi są niczym nieusprawiedliwione, więcej, są niedopuszczalne ponieważ zniekształcają prawdziwy bieg wydarzeń, a tylko on może być ciekawy dla czytelnika? Interesująca jest prawda i tylko prawda. To właśnie przekonanie odróżnia Mackiewicza od całej rzeszy pisarzy, którzy w swych utworach, dla pochwały świata i dla pełnego portfela, woleli i nadal wolą wybierać nie prawdę, ale jakąś jej wersję. A jak pisze Mackiewicz? Sprawdźcie zresztą sami:
 
Z opowiadania ''Ponary-Baza'':
       '' Nie powtórzy tego żadna litera wymyślona przez ludzi. (...). Oszalały kompletnie policjant chwyta Żydówkę za prawą nogę i usiłuje wlec ją pomiędzy szynami, cały zgięty, z gębą tak pokrzywioną jakby ciętą na ukos szablą, dokąd?! po co?! Nogi kobiecie się rozstawiają, lewa za szynę, spódnica zjeżdża do pasa, odsłaniając szare z brudu majtki, a dziecko łapie włóczące się po kamieniach włosy matki i ciągnie je ku sobie i nie słychać, a widać jak wyje <<Mammme!>> ... Z ust wleczonej kobiety bucha teraz krew ... Gęsta ściana mundurów zasłania na chwilę widok ... (...). Żyd chciał przeskoczyć rampę, ranny w nogę padł na kolana i teraz słyszę wyraźnie i kolejno: płacz, strzał, rzężenie. Ach, a ten co  r o b i?!!!  Ten tam, obok, o czterdzieści kroków, nie dalej, w czarnym mundurze! Co on chce zro ... Rozkraczył nogi koło słupa, stanął ukosem, zamachnął się dwiema rękami ... Sekunda jeszcze ... Co on ma w ręku?! Co on ma w tych rękach?!!! Na rany Chrystusa! Na rany Boga! Coś wielkiego, coś strasznie strasznego!!! Zamachnął się i - bęc głową dziecka o słup telegraficzny! Aaa! aaa! aaa! - zakrakał ktoś koło mnie, kto taki - nie wiem. A w niebie ... nie w niebie, a na tle tylko nieba, zadrgały od uderzenia przewody drutów telefonicznych (...)''.


Z książki ''Sprawa mordu katyńskiego'':
       ''Po powrocie z Katynia, pytano mnie wiele razy o <<wrażenia>>. Naturalnie wrażenie jest takie, o którym zwykło się mówić, że <<mrozi krew w żyłach>>. Stosy trupów nagich budzą najczęściej odrazę. Stosy trupów w ubraniu, raczej grozę. Może dlatego, że nici tych ubrań wiążą je jeszcze z życiem, którego je pozbawiono, a przez to stwarzają kontrast. W Katyniu znaleziono wyłącznie prawie wojskowych i to oficerów. Wymowność tego munduru robi wrażenie, zwłaszcza na Polaku. Odznaki, guziki, pasy, orły, ordery. Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie -  kwiat armii (...). Zdaje się, że każdego z jeńców uśmiercało trzech oprawców. Dwóch trzymało go z boków, za ręce, pod pachami. Trzeci strzelał. Jak przy operacji. Indywidualność ostatnich odruchów i cierpień da się nieraz odczytać z tego, co po nich pozostało: wybite zęby, szczęka wytrącona uderzeniem kolby, rany kłute sowieckim czterograniastym bagnetem. Wielu skrępowanych misternym węzłem sznura. Niektórzy mieli zarzucone na głowę mundury lub płaszcze, związane u szyi, a wnętrze wypełnione trocinami, ażeby uniemożliwić krzyki. Usta otwarte, usta pełne piasku i oczodoły puste, które nie wyrażają już nic ponad śmierć''. 

       ''Jedynie prawda jest ciekawa'' - zwykł mawiać bohater tej myśli. Jeśli więc interesuje Was to, co ostatnimi dziesiątkami lat wydarzyło się w Polsce, w Europie i w Kościele Katolickim (''W cieniu krzyża'', ''Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy'') sięgnijcie po utwory tego pisarza! Czytajcie Mackiewicza!
Regina Poloniae - ora pro nobis!

niedziela, 25 grudnia 2011

Homilia bożonarodzeniowa

Drodzy przyjaciele!
        ''Oto zwiastuję Wam radość wielką! Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan'' - słowa, którymi Kościół od dwóch tysięcy lat przerywa ciszę tej grudniowej nocy, aby zgromadzić nas na świętowaniu wielkiej tajemnicy wiary, na świętowaniu tajemnicy Jezusa Chrystusa, tajemnicy ''Boga, który stał się człowiekiem''. Cóż to za radość, która nie daje nam spać o tak późnej porze? Cóż to za szczególna okazja do modlitwy? Tylko wiara może wytłumaczyć naszą obecność tu i teraz. Jest to wiara w Boga, który mocą Swego słowa stworzył niebo i ziemię, który wybrał Abrahama na ojca wielu narodów, który potężnym ramieniem wyprowadził Izraela z Egiptu, który zawarł ze swoim ludem przymierze, a który dziś, w dniu swego narodzenia, przestał być Bogiem odległym, przestał być Bogiem nieznanym, stając się za sprawą Dziewicy Maryi Emmanuelem - ''Bogiem-z-nami''.
        ''Dziecię nam się narodziło. Syn został nam dany''. To nie jakaś baśń, czy legenda, lecz fakt historyczny. Gdzieś, na najbardziej odległych krańcach Rzymskiego Cesarstwa, za czasów Oktawiana Augusta, przychodzi na świat Jezus. W oczach ludzi - zwykłe dziecko. W oczach wiary - Bóg po trzykroć święty, Pan niebios i ziemi, Pan zastępów, którego chwały pełne jest niebo, a od dnia dzisiejszego Pan, którego chwały pełna jest również ziemia.
       Czytając uważnie Ewangelię, możemy odnaleźć w niej wypowiedzi Jezusa, w których Zbawiciel podaje powody swego przyjścia na świat. Po pierwsze, chciał On objawić miłość Ojca względem każdego z nas. ''Bóg tak umiłował świat - mówi św. Jan - że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął ale miał żywot wieczny''. Jezus przychodzi po to, by położyć kres przekleństwu Adama. Przychodzi, aby odnowić całe stworzenie skażone grzechem pierwszych rodziców. Przychodzi, aby jak to sam powiedział przed Piłatem: ''Dać świadectwo prawdzie'', ale również, przychodzi po to, aby ''przynieść miecz i rozłam'', by podzielić swą nauką ludzi na tych, którzy są z Nim, i na tych, którzy będą przeciw Niemu. ''Nie sądźcie, że przyszedłem przynieść na ziemię pokój. Nie przyszedłem przynieść pokoju ale miecz'' - zanotuje ewangelista Mateusz.
       Od dwóch tysięcy lat, od chwili, kiedy Bóg ostatecznie przemówił do nas przez Swojego Syna, każdy, kto naprawdę chce iść chrystusowymi śladami, musi opowiedzieć się po Jego stronie w sporze pomiędzy Ewangelią Boga, a anty-Ewangelią świata. Musi zdecydowanie wybrać cywilizację życia, odrzucając kulturę śmierci. Musi opowiedzieć się po stronie prawdy, przeciwko kłamstwu. Wybrać drogę łaski, a nie grzechu. Musi stanąć po stronie wartości, które nas uszlachetniają, które czynią nas ludźmi lepszymi, mądrzejszymi, bardziej wrażliwymi na piękno i potrzeby innych, przeciwko antywartościom, które czynią z nas niewolników własnych wad i grzechów, i które w konsekwencji zamieniają nas w duchowych barbarzyńców. 
        Dla nas, jako dla uczniów Chrystusa, dla tych, którzy zostali powołani do tego, aby głosić Jego naukę, nie może być w tych kwestiach żadnych wątpliwości. Ewangelii nie można negocjować! Nie można jej przemilczeć! Nie wolno nam słowom Zbawiciela przeciwstawiać opinii uniwersyteckich profesorów, czy polityków! Nie wolno reformować nam dekalogu, wybierając przykazania, których będziemy przestrzegać i odrzucać te, które są dla nas z jakiegoś powodu niewygodne! W imię Bożego Narodzenia nie wolno nam, uczniom Jezusa Chrystusa, nazywać złodziejstwa zaradnością i przedsiębiorczością! W imię Bożego Narodzenia nie wolno nam uśmiercenia nienarodzonych dzieci nazywać ''prawem wyboru kobiety'' albo ''mniejszym złem''. I w to samo imię, nie wolno nam usuwać z przestrzeni społecznej krzyża, ponieważ jego uniwersalne przesłanie miłości i przebaczenia wykracza daleko poza granice chrześcijaństwa.
        Jak nie pogubić się w świecie, który nas otacza? Jak nie stracić zdrowego rozsądku w gąszczu opinii, które brzmiąc mądrze noszą jedynie pozory mądrości? Jak nie stać się politycznie poprawnym tchórzem, który publicznie boi się używać słów jak: Bóg, Chrystus, Kościół wiara? Oto pięć rad, które pomogą nam odpowiedzieć na postawione pytania:
        Po pierwsze trzeba nam się modlić indywidualnie i rodzinnie - brak modlitwy a w sposób szczególny uczestnictwa we Mszy świętej to duchowy zawał serca; po drugie czytać Pismo święte, by poznać to, co Bóg ma mi do powiedzenia w sprawach najbardziej dla mnie istotnych; po trzecie spowiadać się często, by czuć w naszych duszach zbawcze działanie przebaczającej miłości Chrystusa; po czwarte zachować tradycję naszych ojców - Wigilię, kolędy, opłatek, rodzinne spotkanie, i po piąte, równie ważne jak cztery pierwsze, żyć na co dzień ze świadomością, że miłość, która doprowadziła Boga do narodzin w betlejemskiej stajni, że miłość, która ściągnęła Go z wysokiego nieba i położyła w żłobie między zwierzętami jest większa niż jakiekolwiek zło, niż jakiekolwiek niepowodzenie, które może nas spotkać w życiu. Bóg jest miłością! Błogosławionych świąt! Amen!

(Homilia została wygłoszona na pasterce w kościele parafialnym w Kiełczynie AD 2011).

poniedziałek, 19 grudnia 2011

''Nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki'', czyli nowa garść liturgicznych groszy

       Jakiś czas temu, pewien włoski proboszcz zwrócił się do mnie z nietypową prośbą: Czy nie znasz jakiegoś księdza z innego obrządku, który mógłby przyjechać do naszej parafii i zaprezentować nam liturgię swojego Kościoła? W zeszłym roku byli u nas Ormianie, dwa lata temu grekokatolicy, więc tym razem myślałem, że mógłby to być albo jakiś maronita, albo Hindus z Kerala? Cóż - odparłem - w naszym kolegium mamy i jednych i drugich, ale ... co ksiądz by powiedział na to, by zaprosić do siebie Bractwo Świętego Piotra albo Franciszkanów Niepokalanej z celebracją przedsoborowego rytu? Po Summorum Pontificum - nie znając liturgicznych preferencji rozmówcy wolałem zasłonić się na wszelki wypadek Motu proprio - myślę, że nadzwyczajna forma Mszy Świętej mogłaby jako nowość zainteresować młodszych, a z kolei starszym parafianom przypomnieć się jako liturgia ich młodości i dzieciństwa. Proboszcz spojrzał się na mnie z ukosa i kręcąc głową odparł: To niemożliwe. Co by powiedzieli o mnie inni księża? Też mi pomysł! Po co? Zresztą, nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki. Dziwne - pomyślałem - przecież papież Benedykt od blisko siedmiu już lat nie ustaje w zapewnieniach, żeśmy z tej rzeki nigdy nie wyszli. Pytanie jednak pozostało. No właśnie, po co?
     George Mallory był bez wątpienia jedną z najbardziej barwnych postaci okresu międzywojennego. Z zawodu nauczyciel historii, z konieczności żołnierz pierwszego światowego konfliktu nie został zapamiętany przez potomnych ani jako wybitny pedagog, ani bohater krwawych zmagań nad Sommą i Marną. Stał się natomiast sławny dzięki swej niezwykłej pasji, dzięki swej fascynacji alpinizmem. Tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny Mallory rozpoczął przygotowania do pierwszego wejścia na najwyższy szczyt ziemi - Mount Everest. Podjął trzy próby jego zdobycia. Kiedy w 1922 roku podczas drugiej z tych wypraw lawina zabiła siedmiu członków jego ekipy ówczesne media oskarżyły go o lekkomyślność oraz o szafowanie zdrowiem i życiem swoim i innych w przedsięwzięciu, które ich zdaniem nie miało żadnych szans powodzenia. Why do you want to climb Mount Everest? (Dlaczego chcesz wspiąć się na M. E?) - zapytał go przed trzecią wyprawą pewien amerykański dziennikarz. Młody Brytyjczyk spojrzał się na niego i wyraźnie zdenerwowany ciągłym odpowiadaniem na to samo pytanie odparł krótko: Because it is there! (Ponieważ tam jest!).
       Wiele razy zastanawiałem się nad moją fascynacją łacińską liturgią. Skąd mi się to wzięło? Kto to we mnie zaszczepił? Nie pamiętam przecież tych czasów, kiedy była ona jedyną liturgiczną formą modlitwy rzymskiego Kościoła. Jestem na to zbyt młody. Rocznik 1978. Nie wychowali mnie tak moi rodzice i dziadkowie, dla których różnica pomiędzy Mszą przed i posoborową sprowadza się jedynie do używanego w niej języka i ustawienia celebransa. Przed moimi święceniami miałem o niej ledwie blade pojęcie (dziś dodaję z uśmiechem ''Bogu dzięki'', bo być może moja droga do kapłaństwa znacznie by się wydłużyła). Nie zdobyłem o niej wiedzy w benedyktyńskich klasztorach w Jouques i Fontgombault, bo trafiłem do nich już dawno po moich ''nadzwyczajnych'' prymicjach. I dziś kiedy przychodzi mi do głowy pytanie: Dlaczego chcę odprawiać Mszę Świętą w jej nadzwyczajnej formie? nie znajduję lepszej odpowiedzi, niż ta Mallory'ego: ''Ponieważ ona jest'' i to mi w zupełności wystarcza.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

sobota, 2 kwietnia 2011

Rekolekcyjna myśl wielkopostna

Kilka rad wstępnych, które pomogą Ci w przeżywaniu tych rekolekcji:
   

      1. Jeśli chcesz, aby te rekolekcje zmieniły coś w Twoim życiu potraktuj je poważnie.
      2. Teksty rozmyślań czytaj na głos, a nie wzrokowo.
      3. Nie zatrzymuj się nad formą, ale szukaj treści.
      4. W chwilach roztargnienia módl się słowami: ''Ojcze, w imię Jezusa daj mi Twego Ducha!"
    
     W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen
      Pierwszym zadaniem jakie stoi przed nami jest stworzenie dla tych niecodziennych rekolekcji środowiska modlitwy. Dlatego wyłącz telewizor, radio, muzykę, odmów sobie na tę chwilę rozmów z domownikami i pogrąż się w ciszy, abyś mógł usłyszeć głos Boga. Bowiem tylko przez cichość, podobnie jak przez pokorę, życie w prawdzie, poprzez ducha wyrzeczenia i dziecięctwa bożego może wzrosnąć w nas łaska i świętość. A więc ''wejdź do swej izdebki i zacznij się modlić'' (Mt VI, 5-6). Jeśli jesteś z kimś skłócony, chwyć szybko za telefon komórkowy i wyślij mu wiadomość. Wystarczy tylko jedno słowo: ''Przepraszam''. Nie ważne, kto jest winny. Jeśli nie zadbasz o prawdę i miłość w relacjach z Bogiem i bliźnim czas poświęcony na czytanie tych wielkopostnych rozważań będzie czasem straconym.
      Wycisz się i powierz wszystko Bogu za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny (...). 
      Pomódl się teraz modlitwą, którą zostawił nam nasz Zbawiciel jako wzór wszystkich modlitw. Dziś jednak uczyń to inaczej. Wyczuj swój puls przy nadgarstku, i niech każdemu uderzeniu Twego serca towarzyszy jedno słowo tej modlitwy. Pozwól, aby Duch Święty, wszedł w Twój krwiobieg, niech dotrze On do Twojego serca, Twego mózgu, Twej duszy, i niech przemieni Twój sposób myślenia, kochania i działania Niech Cię napełni mocą Swej miłości! Niech Cię oświeci światłem Swej prawdy! Oto wchodzimy w czas rekolekcji. Ojcze... nasz, ... któryś ... JEST!

''Zachować siebie samego nieskalanym od wpływów świata'' (Jk I, 27).
      Czego pragnie od nas Pan Bóg? Czego On od nas wymaga? Jego wolę względem każdego człowieka dosadnie wyrażają słowa z Księgi Kapłańskiej: ''Uświęćcie się! Bądźcie świętymi, ponieważ Ja jestem święty!'' (Kpł XI,44). Ciekawym jest, że hebrajskie słowo kadosz (święty), ma jeszcze kilka innych znaczeń. Może ono równie dobrze oznaczać: inność, odmienność, bycie oddzielonym, odseparowanym. Świętym jest więc ten, kto nie postępuje ''po światowemu'', kto potrafi żyć wbrew temu, co proponuje mu ''świat'', kto potrafi ''zachować siebie samego nieskalanym od jego wpływów'' (Jk I, 27). Słowa Zbawiciela z janowej Ewangelii przedstawiają tę prawdę w następujący sposób: ''[Jezus powiedział]: Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata'' (J XVII, 14-16). Innymi słowy, my, uczniowie Jezusa żyjemy po to, aby być ''innymi'', aby być ''świętymi'', czekając na dzień w którym ''przeminie pierwsze niebo i pierwsza ziemia'' (Ap XXI, 1) i kiedy ujrzymy nowy, chrystusowy świat. 
      Jak osiągnąć świętość? Świętości nie jesteśmy w stanie zdobyć własnymi siłami. Jest ona bowiem tylko i wyłącznie darem bożej łaski, owocem chrystusowej męki, którą Zbawiciel poniósł na krzyżu, abyśmy ''mięli życie i abyśmy mięli je w obfitości'' (J X,10). Jedno jest pewne, o świętość trzeba wytrwale prosić, bo ''kto prosi otrzymuje, kto szuka znajduje, a kołaczącemu otworzą'' (Mt VII, 8).
      Tym, co stoi w poprzek drogi, która wiedzie nas ku temu życiu jest grzech, nieposłuszeństwo wobec Boga, stanie się człowiekiem, który ceni sobie bardziej słowa i opinie pochodzące z tego ''świata'' od Słowa bożego. Każdy, kto tak postępuje, każdy, kto odmawia pierwszeństwa Bogu w swym życiu odwraca się od Prawdy i zaczyna żyć w kłamstwie. Tworzy bowiem wokół siebie złudną rzeczywistość, rzeczywistość, w której to ''świat'' albo on sam staje się bogiem. Przywłaszcza sobie boże atrybuty takie jak: stanowienie ''nowych praw naturalnych'', decydowanie o tym, kto ma żyć, a kto umrzeć, o tym co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Pokusa ta jest tak stara jak stary jest świat. ''Wtedy wąż rzekł do niewiasty: «Na pewno nie umrzecie! Bóg jednak wie, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło»'' (Rdz III, 4-5). Pragnienie bycia Bogiem, zastąpienie Jego Prawa naszym prawem, zawłaszczenie sobie Jego kompetencji - oto największa pokusa dzisiejszego świata. Mówi Pismo Święte: ''Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną'' (Wj XX,3).
       
Jakie więc wnioski mamy wyciągnąć z tej rekolekcyjnej nauki?
1) Jest Bóg, który stworzył nas i ustanowił prawa, które rządzą światem;
2) Ta stworzona przez Boga rzeczywistość jest obiektywna, stała i niezmienna, tak jak stałe i niezmienne są prawa fizyki;
3) Bóg pragnie, abyśmy byli świętymi, to znaczy, abyśmy zachowali siebie od wpływów świata i ustrzegli w nas życie bożej łaski;
4) Oraz abyśmy wiedzieli, że wszystko co dobrego czynimy, co dobrego mamy, nie jest naszą zasługą, gdyż jest darem Jego łaski. 

Módlmy się teraz swoimi słowami, aż modlitwa ustąpi miejsca milczeniu...

poniedziałek, 28 marca 2011

O teologicznych sporach lat 50-tych, czyli myśl o Piusie XII cz. II

      Jest rok 1950. Podczas, gdy świat zachodni dzięki planowi Marschalla z wolna podnosi się z wojennych gruzów, narody wschodniej Europy pogrążone są w najciemniejszym okresie stalinowskich prześladowań. Indie stają się niepodległym państwem, na Półwyspie Koreańskim wybucha wojna, John Wayne w ''Rio Grande'' odnosi swój kolejny kinowy triumf, racjonalistyczny filozof Bertrand Russell otrzymuje literacką Nagrodę Nobla, a papież Pius XII ogłasza dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny.
      Tego roku miało miejsce jeszcze jedno niezwykle ważne dla całego Kościoła wydarzenie - 12 sierpnia ukazała się papieska Encyklika ''Humani generis". Na kartach tego dokumentu Ojciec święty przestrzegał wiernych przed pojawiającymi się prawie na wszystkich polach teologii błędnymi koncepcjami, niewłaściwymi prądami myślowymi, które uwiodły umysły i serca wielu katolickich uczonych. Tych ostatnich zaś ostrzegał przed wyrażaniem prawd wiary przy pomocy nasyconej idealizmem, immanentyzmem, relatywizmem i egzystencjalizmem ''współczesnej filozofii''. Według opinii papieża Pacelli'ego największym wrogiem prawowiernej nauki jest relatywizm. Ten odrzucający wszelki obiektywny porządek rzeczy, potępiony już blisko pięćdziesiąt lat wcześniej przez Piusa X system myślowy, odżywał właśnie z niezwykłą siłą w licznych kościelnych kręgach przybierając nazwę ''nowej teologii''.
      Wydaje się, że przynajmniej dwa czynniki zdecydowały o rozpowszechnianiu się w powojennym okresie tych błędnych nauk. Pierwszym z nim była duża pobłażliwość wielu biskupów, którzy wprawdzie nauczania Encykliki nie odrzucili, ale też nie zamierzali wyciągać żadnych dyscyplinarnych konsekwencji względem tych teologów, którzy nieortodoksyjne idee propagowali. Drugim czynnikiem, mającym ogromny wpływ na dalszy bieg wydarzeń, była sympatia z jaką wielu kościelnych hierarchów, co warte podkreślenia, nawet z grona najbliższych współpracowników papieskich, odnosiło się do tego co nowe na filozoficznym i teologicznym gruncie. A że tak rzeczywiście było niech nas przekona fragment wspomnień znanego francuskiego filozofa Jean'a Guitton'a, który przebywając w Rzymie zaledwie kilka tygodni po publikacji ''Humani generis'' zanotował w swym pamiętniku taką oto wypowiedź jednego z watykańskich dostojników:
      "Z całą pewnością zauważył Pan - odezwał się Monsignore - charakterystyczne cechy tego papieskiego dokumentu. Na przykład Encyklika ta nie mówi nigdzie o błędach (errores), ale tylko o opiniach (opiniones). Już samo to wskazuje nam, że Stolica Święta nie zamierza potępiać samych błędów, ale jedynie pewne sposoby myślenia, które są skłonne do ich wytwarzania. Z drugiej strony istnieją trzy czynniki (ragioni), które gwarantują właściwe zrozumienie tego dokumentu - pierwszy z nich to wyraźna wola Ojca świętego. Drugi to mentalność francuskiego episkopatu i jego szeroki punkt widzenia, otwarty na współczesne prądy (...). Tu w Rzymie mamy obowiązek stać na straży czystości doktryny i jesteśmy w sposób szczególny wyczuleni na wszystko, co mogłoby zniekształcić prawdę. Ojciec Święty musi strzec depozytu wiary, jak mówi św. Paweł. A teraz chcę wspomnieć o trzecim czynniku. Streszcza się on w dwóch słowach: Francuzi są inteligentni. Jeśli Francuzi często otrzymywali ze strony Stolicy Świętej ostrzeżenia (a niekiedy tylko coś co na ostrzeżenia wyglądało), było to spowodowane, powiedziałbym, ich zapałem, ich żywotnością, kreatywnością, i powtórzę raz jeszcze ich inteligencją. Chcę dodać coś, co pan jako filozof zrozumie bez trudu. Nie poprawia się tego co śpi, tego co jest martwe. Albo inaczej, poprawia się tylko to, co jest żywe, a czyniąc to, nie kryje się dla tego podziwu. I dodałbym nawet, że często patrzy się na to z zazdrością. Francuzi mylą się jeśli uważają, że ostrzeżenie to potępienie, to jest jedynie wołanie o ich roztropność, o spowolnienie, o ich dojrzałość"*. 
       Autorem tych pełnych nadziei słów na pojednanie pomiędzy ideologiami modernizmu i antymodernizmu, był pięćdziesięciotrzyletni wówczas podsekretarz w Sekretariacie Stanu Giovanni Battista Montini, przyszły papież Paweł VI, któremu Opatrzność Boża powierzyła dzieło kontynuowania, zakończenia obrad oraz wprowadzenia w życie uchwał Soboru Watykańskiego II.

* JEAN GUITTON, Dialoghi con Paolo VI, Mondadori, Milano 1967, ss. 25-27.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis

sobota, 26 marca 2011

O Piusie XII, czyli myśl odkłamana cz. I

      Niewrażliwy na losy narodów podczas tragedii drugiej Wojny Światowej, pro-faszysta i antykomunista przyzwalający swym milczeniem na zagładę milionów europejskich Żydów, wynoszący się w swej sedia gestatoria ponad głowy zwykłych ludzi ''książę Kościoła'', całkowite przeciwieństwo serdecznego Jana XXIII, otwartego na nowe Pawła VI i charyzmatycznego Jana Pawła II - mniej więcej taki oto obraz Piusa XII od kilkudziesięciu już lat przedstawia nam większość historycznych publikacji. Kim właściwie był papa Pacelli? Opatrznościowym przewodnikiem Kościoła w trudnych dla całego świata czasach? A może ''papieżem Hitlera''? Wiernym stróżem świętego depozytu katolickiej wiary, czy skostniałym, niepodatnym na tchnienie Ducha Świętego reakcjonistą? Jaki naprawdę był Ojciec Święty Pius XII?
      Stary, kiepski jakościowo, znaleziony w internecie film z papieskiej koronacji 1939 roku rozpoczyna historię tego niezwykłego pontyfikatu. Na celuloidowych obrazach widać jak na Plac św. Piotra zmierzają niezliczone rzesze wiernych: pary królewskie i książęce, prości ludzie, księża, siostry zakonne, świeccy. Słychać wiwaty oraz oklaski. I oto kolejne ujęcie. Chudy niczym szczapa nowo wybrany papież, otoczony zastępami kardynałów, biskupów, kanoników i prałatów ukazuje się ludowi. Znów rozlegają się brawa, biją dzwony, panuje powszechna radość...
      W trakcie swego długiego, bo liczącego blisko dwadzieścia lat pontyfikatu Pius XII zyskał sobie niezwykłą popularność daleko przekraczającą granice katolickiego świata. Nie kto inny jak on sam stał się pierwszym ''papieżem mediów'', którego zdjęcia zdobiły główne strony najpopularniejszych gazet, a jego mistyczna, smukła twarz pojawiała się często na dużych ekranach kin i małych monitorach telewizorów. O jego niekwestionowanym autorytecie moralnym nie tylko pośród samych katolików niech świadczy fakt, że we wrześniu 1945 roku Światowy Kongres Żydów ofiarował papieżowi dwadzieścia tysięcy dolarów w dowód wdzięczności za okazaną przez Stolicę Apostolską pomoc ofiarom nazistowskich prześladowań. Skąd więc wzięły się często powtarzane dziś zarzuty o cichym poparciu Piusa XII dla eksterminacji milionów Żydów? Okazuje się, że zostały one wymyślone i rozpowszechnione jeszcze za życia papieża przez komunistów, którzy umacniając swą władzę w oddanej im przez Roosevelt'a i Churchill'a wschodniej części Europy, właśnie w papieżu Pacelli'm i  w jego nieprzejednanej, antykomunistycznej postawie widzieli największego wroga w zniewalaniu podbitych przez siebie narodów. Ze szkodą tak dla dobrego imienia zmarłego wówczas już papieża, jak i dla całego Kościoła katolickiego kłamstwa te zostały powtórzone po 1968 roku przez lewicującą zachodnioeuropejską ''historiografię'' oraz przez wielu tzw. postępowych katolickich teologów, którzy osobę Piusa XII utożsamiali z przedsoborową erą Kościoła, od której co prędzej trzeba się było odciąć.
      Cóż, wydaje się, że pontyfikat tego papieża ma szczególne znaczenie dla zrozumienia tego wszystkiego, co wydarzyło się w Kościele katolickim tuż przed, w trakcie i po Soborze Watykańskim II. Aby jednak rzetelnie przestudiować okres najnowszych dziejów Kościoła, trzeba nam najpierw odkryć prawdę o Piusie XII, prawdę, którą przez ostatnie dziesiątki lat zniekształcały komunistyczne kłamstwa oraz drugo i trzeciorzędne źródła historyczne. Myślę, że tylko poprzez wnikliwe studium biografii oraz teologicznej myśli tego papieża będziemy mogli właściwie odpowiedzieć na trudne pytania o Kościół i o Wiarę, pytania, których ostatnie półwiecze postawiło niemało, tak katolickim teologom, jak i wielu zwykłym wiernym. A zatem kim był papież Pius XII? Historycy do dzieła!
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

poniedziałek, 21 marca 2011

''Za wszystkich'' czy ''za wielu'', czyli czwarte pięć groszy do liturgicznych dyskusji

      Dnia 17 października 2006 roku, Kongregacja  ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów zwróciła się w imieniu Ojca Świętego Benedykta XVI do wszystkich Konferencji episkopatów z prośbą o zabranie głosu w dyskusji na temat poprawnego tłumaczenia na języki współczesne dwóch łacińskich słów z konsakracyjnej modlitwy kielicha ''pro multis''. Oto bowiem w dobie posoborowej reformy liturgicznej ów święty tekst uległ w wielu ''nowych mszałach'' poważnej zmianie, która wypaczyła jego dotychczasowe, teologiczne przesłanie. I tak, słowa odnoszące się do chrystusowej Krwi, która zgodnie z biblijnym przekazem była wylana na odpuszczenie grzechów ''za was i za wielu'', brzmią dziś odpowiednio: po angielsku ''for you and for all'', po włosku ''per voi e per tutti'', po hiszpańsku ''por vosotros y por todos los hombres'', po portugalsku ''por vós e per todos homens'', po niemiecku ''für euch und für alle'', czyli ''za was i za wszystkich''
      W czym więc tkwi teologiczny problem takiej interpretacji? Czy Chrystus nie umarł za wszystkich ludzi? Jaka prawda wiary kryje się pod słowami: ''pro vobis et pro multis effundetur''? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.
      Nie sposób jest  mówić o Ofierze Zbawiciela, o zawartym w Jego Krwi ''nowym i wiecznym'' związku pomiędzy Bogiem a ludźmi bez odniesienia się do jego starotestamentalnego prawzoru, czyli przymierza z Góry Synaj (Wj 24). Dla naszego wywodu szczególnie ważnym jest spostrzeżenie, że ''stare przymierze'' nie objęło swym zasięgiem całej ludzkości, ale zostało ono zawarte tylko z Izraelem, z Ludem Wybranym, który to przymierze zaakceptował, oraz któremu została powierzona misja obdarzenia błogosławieństwem Pana wszystkich narodów ziemi.
       Z tej samej teologicznej perspektywy należy spojrzeć na wydarzenie Ostatniej Wieczerzy. Chrystus antycypując w eucharystycznej Ofierze Swą mękę, której miał poddać się fizycznie dopiero dnia następnego, zwrócił się do wszystkich ludzi z ''propozycją'' przymierza, które jednak realizuje się jako wydarzenie zbawcze, tylko w duszach tych, którzy w sposób wolny gotowi są zaakceptować boże dary wiary, miłości i łaski. Przymierza z Bogiem, nie sposób więc zawrzeć automatycznie, nie sposób dokonać tego nieświadomie, mimowolnie, przypadkiem, lecz wymaga ono od każdego człowieka osobistej akceptacji i zaangażowania. Innymi słowy: Pan Jezus umarł za wszystkich i Jego śmierć ma moc zbawić wszystkich, lecz przynosi ona owoce jedynie tym, którzy są otwarci na Jego łaskę. Myślę, że warto jest przypomnieć sobie tę prawdę w dobie panującego dziś powszechnie przesadnego optymizmu, niczym nieusprawiedliwionego przekonania w zbawienie wszystkich ludzi, które to pod hasłem ''ogromu bożego miłosierdzia'' wpycha na siłę do nieba absolutnie każdego, nie pytając się go nawet o zdanie w tym temacie.
       W ten oto sposób słowa konsakracyjnej modlitwy Krwi pańskiej ''pro multis'' były rozumiane przez blisko dwa tysiące lat istnienia Kościoła. Rozwijali tę naukę Orygenes, św. Hieronim, św. Hipolit Rzymski, św. Jan Złotousty, abp Hinkmar z Reims oraz wielcy uczeni scholastycznej doby. Niestety, na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku liczne Konferencje episkopatów dokonując takich, a nie w innych tych słów przekładów zniekształciły ich teologiczną wykładnię. Może trudno w to uwierzyć, ale cała dwutysiącletnia tradycyjna nauka katolicka ''przegrała'' w dobie posoborowych reform zaledwie z jednym słownikowym hasłem zredagowanym przez protestanckiego biblistę Joachim'a Jeremias'a, który zauważył, że język aramejski na określenie ''wszystkich'' używa zwrotu ''wielu''.
        Na koniec dobra wiadomość dla wszystkich, którzy kochają rzymską liturgię. Równo za dwieście pięćdziesiąt dni, 27 listopada tego roku, na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wejdzie w życie trzecie wydanie Mszału Rzymskiego, w którym to po przeszło czterdziestu latach od pierwszego tłumaczenia powrócono do tradycyjnych słów konsekracji kielicha. Step by step. Thank you Holy Father!
Mater Ecclesiae - ora pro nobis! 

sobota, 5 marca 2011

Tajemnice pekińskiego metra, czyli myśl o ''kościołach podziemnych'' w Chinach

      Trzynastoliniowe, nowoczesne pekińskie metro wywiera na pochodzącym z Europy turyście wielkie wrażenie. Dzieje się tak, bynajmniej nie z powodu samej liczby jego komunikacyjnych nitek - londyński underground, paryskie le métro, czy el metro de Madrid ściskają podobną ilością żelaznych ramion jednakowo duże połacie podziemnych przestrzeni - ile raczej ze względu na setki tysięcy przewożonych tym środkiem transportu pasażerów. W samym bowiem Pekinie oraz w jego najbliższej okolicy mieszka około dwudziestu trzech milionów ludzi, z których to znaczny procent, dzień w dzień, korzysta z usług metra. Nieraz, spacerując wokół Placu Tiananmen, przyglądając się ogromnym magazynom sklepowym przy ulicy Wangfujing, czy przeciskając się pomiędzy walizkami pośpiesznie zmierzających od i do głównego dworca kolejowego podróżnych, przychodziło mi przecierać oczy ze zdumienia na widok osób, które w długich, liczących niekiedy kilkadziesiąt metrów kolejkach, spokojnie czekały na możliwość zejścia do metra. Czasem jednak, te rozciągłe szeregi, czy to pod wpływem nacisku przechodniów, czy też może z powodu zwykłej, ludzkiej chęci bycia pierwszym u celu, rozlewały się w bezkształtną masę i traciły swój zorganizowany charakter. Lecz gdy tylko w tej pełnej chaosu chwili pojawiał się choćby przypadkiem jeden umundurowany człowiek, policjant, żołnierz, czy zwykły strażnik, ta wzburzona fala niedoszłych pasażerów automatycznie traciła na żywotności, stopniowo się uspokajała i powracała już po chwili do swego pierwotnego, uporządkowanego wyglądu. 
      Na sobotni wieczór zaplanowaliśmy wycieczkę na osławiony antyrządową rewoltą 89 roku Plac Niebiańskiego Spokoju. Pomimo tego, że pogoda raczej nie zachęcała do wychodzenia z domów, autobus i wagony metra, którymi przyszło nam pokonywać wyznaczoną drogę były wypełnione po brzegi w większości przez młodzież. Przyglądając się ich twarzom, zwracając uwagę na ich ubiór i sposób zachowania starałem się choć trochę uchylić rąbka tajemnicy, tajemnicy jaką roztoczyło przede mną spotkanie z zupełnie inną, nieznaną mi kulturą. Spośród wielu pytań, które tego wieczoru przyszły mi do głowy było i takie: Ilu z tych tysięcy osób, które codziennie widzę na ulicy, mijam w muzeach, w  restauracjach, w sklepach i w metrze, ilu z nich może być chrześcijanami?
      Jak wszystkim wiadomo z powodu narzuconej przez chińskie władze ścisłej kontroli wszystkich wspólnot religijnych, obok ich stosunkowo niewielkich, aprobowanych przez państwo widzialnych struktur, istnieją też ''wspólnoty katakumbowe'', których liczby wiernych nie sposób nawet w przybliżeniu określić. Innymi słowy: Nikt nie wie ilu Chińczyków jest chrześcijanami. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Kraj Środka posiada blisko półtoramiliardową populację, zauważyć trzeba, że gdyby zaledwie pięć procent jego mieszkańców było wyznawcami Chrystusa, to i tak ten stosunkowo niewielki odsetek czyniłby z Chin jedno z największych skupisk chrześcijan na świecie. Chrześcijan ''nie-byle-jakich'', ''nie-tylko-z-nazwy'', ale doświadczonych przez ogień i miecz prześladowań prawdziwych uczniów Jezusa. A jeśli tych procent jest już dziś dziesięć? A jeśli jest ich ...? ''Królestwo boże podobne jest do drożdży, które kobieta wzięła i wrzuciła do trzech miar mąki, tak że całość się zakwasiła''  (Łk XIII, 21).
      Wracając tego dnia do naszego, położonego w bliskości słynnej wieży telewizyjnej taniego hotelu nie potrafiłem napatrzeć się na przechodzących obok mnie ludzi. Ilu z nich - pytałem sam siebie - uczestniczyło tego wieczoru we Mszach Świętych? Ilu z nich wzięło udział w protestanckich nabożeństwach? Czy ci stojący pod filarem młodzi ludzie nie cieszą się przypadkiem z nadejścia niedzieli? Kto może być chrześcijaninem? Żołnierz prześwietlający  u wejścia do metra nasze plecaki? Pani konduktor krzycząca na podróżnych w miejskim autobusie? Uliczny handlarz sprzedający za pięć yuanów tamtejsze naleśniki z parówkami? A może ta piękna dziewczyna z okularami o czerwonych oprawkach nie uśmiechała się do mnie dlatego, że jestem zagranicznym turystą, lecz dlatego, że jej duszę kilka chwil wcześniej wypełniła uświęcająca łaska płynąca ze spotkania z eucharystycznym Chrystusem? Ileż to tajemnic kryje w sobie pekińskie metro!
Virgo fidelis - ora pro nobis!

środa, 23 lutego 2011

O Polakach w Mandżurii, czyli pierwsza myśl chińska

       ''Wiktor Radwan mieszkający w Mandżurii od przeszło trzydziestu lat twierdzi, że Polska może sprzedawać wiele towarów na Daleki Wschód. Rynek dalekowschodni jest tak chłonny, że można tam sprzedawać dosłownie wszystko. Urządzenia sanitarno-higieniczne, umywalnie, wanny, rury, materiały włókiennicze, galanterię damską i męską, torebki damskie, rękawiczki, sprzączki, sznurowadła, berety, pergamin, klej kostny, skóry, blachę cynkową, drut, nasiona buraczane, artykuły spożywcze, papier, zioła, kołdry, koce. Dwa lata temu powstała mała firma prywatna do handlu z Dalekim Wschodem. W ciągu roku jej obroty wzrosły stokrotnie! Pan Radwan pyta: Dlaczego nie powstają kolejne takie firmy? Tym bardziej, że mamy otwartą drogę przez Gdynię, skąd można dotrzeć wszędzie!" (Fragment wywiadu z Wiktorem Radwanem, prezesem Polskiej Izby Handlowej w chińskim mieście Harbin, opublikowanym w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym" 24 stycznia 1939 roku).

       Po nitce do kłębka. Zainteresowany treścią artykułu sprzed ponad siedemdziesięciu lat o świetnie prosperującej w Kraju Środka Polskiej Izbie Handlowej postanowiłem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I oto ku mojemu zdziwieniu, z dostępnych mi historycznych źródeł wyłonił się barwny obraz nie tyle już samej odnoszącej sukces za sukcesem komercyjnej instytucji, ile raczej dużej, liczącej blisko piętnaście tysięcy osób, polskiej wspólnoty, która na przestrzeni kilku dekad zamieszkiwała to północnochińskie miasto.
      Pierwsi Polacy zaczęli przybywać w te strony już w drugiej połowie XIX wieku w poszukiwaniu pracy przy budowie najdłuższej gałęzi komunikacyjnej tamtych czasów, liczącej tysiąc pięćset kilometrów wielkiej Kolej Wschodniochińskiej. W skolonizowanym przez naszych pobratymców mieście, całymi latami, bujnie rozwijało się życie kulturalne, naukowe i religijne. Staraniem miejscowego duszpasterza ks. Władysława Ostrowskiego zostały powołane do istnienia liczne polskie stowarzyszenia, zespoły muzyczne i kluby sportowe. W ławach Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza kształcili się wybitni polscy pisarze i profesorowie: Teodor Parnicki, Edward Kajdański, Stanisław Maria Saliński, Jan Sołecki, Julian Samójłło. Ukazywały się polskojęzyczne czasopsima: "Tygodnik Polski", "Polski Kurier Wieczorny Dalekiego Wschodu", "Listy Polskie z Dalekiego Wschodu", ''Pamiętnik Charbński''. Prężnie działały dwie polskie parafie, a w 1919 roku dla potrzeb miejscowej Polonii otwarty został konsulat. O wysokim poziomie wychowania i zaszczepionego w tamtejszej młodzieży gorącego poczucia patriotyzmu niech świadczy fakt, że kiedy po klęsce wrześniowej najpierw we Francji, a później w Wielkiej Brytanii odbudowywane były struktury Polskiego Wojska, Polonusi z Harbinu tłumnie garnęli się do niego nie zważając, ani na konieczność przebycia długiej drogi, ani na to, że zdecydowana większość z nich Polski nigdy na oczy nie widziała. Wspominając o walczących w mundurach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie ''mandżurskich Polakach'' warto jest jednym słowem nadmienić o postaci urodzonego w Harbinie porucznika Świderskiego, który walcząc w szeregach 12 Pułku Ułanów Podolskich, tuż po zdobyciu klasztoru na Monte Cassino zatknął na jego gruzach biało-czerwoną flagę.
      Dziś, po żyjących przed latami w Harbinie Polakach pozostały tylko dwie pamiątki. Pierwszą z nich jest most kolejowy, który śrubka w śrubkę przypomina warszawski most Kierbedzia. Nawiasem mówiąc podobieństwo obu konstrukcji nie jest przypadkowe, gdyż projektantem tej ''chińskiej'' budowli był  nie kto inny jak inż. Stanisław Kierbedź, bratanek i imiennik budowniczego pierwszego stalowego mostu na Wiśle. Drugą pamiątką, która dotrwała do naszych czasów jest budynek polskiego, katolickiego kościoła, w którym po dziś dzień sprawowane są Msze Święte. Non omnis moriar.
     Czytam raz jeszcze przedwojenny, pełen entuzjazmu wywiad z prezesem Radwanem. Wydrukowano go w Kurierze na kilka miesięcy przed tragicznym wrześniem 39 roku. Już za niedługo miało okazać się, że z jego marzeń o silnej gospodarczo, eksportującej na dalekowschodnie rynki swe produkty Polski nie pozostanie prawie nic. Szkoda, bo kto wie, czy gdyby nie wybuch Drugiej Wojny Światowej to właśnie artykuły z napisem ''MADE IN POLAND'' nie zalałyby azjatyckich, a może i światowych rynków, tak jak czynią to dzisiaj rury, koce, rękawiczki, sprzączki, sznurowadła i berety z napisem ''MADE IN CHINA''. 

wtorek, 1 lutego 2011

O ''Kościele chrystusowym'', czyli myśl w tygodniu o jedność chrześcijan cz. II

       Chciałbym, abyśmy teraz razem spojrzeli na temat ''Kościoła chrystusowego'' z teologicznego punktu widzenia. Rzecz jasna, nie muszę chyba dodawać, że chodzi tu o spojrzenie w ramach tego, co zostało nazwane przez Ojca św. Benedykta XVI ''hermeneutyką kontynuacji'' (patrz post O dwóch interpretacjach Vaticanum II). Zdając sobie doskonale sprawę z własnych ograniczeń oraz ze złożoności podjętego tematu proszę Was - drodzy czytelnicy Cogitarium - o konstruktywną krytykę poniższego teologicznego wykładu, gdyby on, Waszym zdaniem, mijał się w jakimś miejscu z prawdą. Nim jednak do tej analizy przystąpicie chcę Was zapewnić tylko o jednej rzeczy, a mianowicie, że każde, nawet najkrótsze słowo tego tekstu zostało napisane z miłością i z miłości do prawdziwego ''Kościoła Chrystusa''.
       I. Czy Sobór Watykański II zmienił dotychczasową naukę o Kościele?
       Dnia 10 lipca 2007 roku, Kongregacja Nauki Wiary wydała dokument zatytułowany: ''Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele''. Po krótkim wprowadzeniu, firmujący tekst kard. William Levada oraz abp Angelo Amato przystąpili do odpowiedzi na pięć pytań z zakresu eklezjologii, z których pierwsze brzmiało dokładnie w ten sam sposób: Czy Sobór Watykański II zmienił dotychczasową naukę o Kościele?
      Już na początku trzeba przyznać, że samo tak postawione pytanie brzmi dość niezręcznie z punktu widzenia katolickiej teologii. Dlaczego? Ponieważ zadanie Kościoła wcale nie polega na zmienianiu uprzednio  przyjętych doktryn lecz na pogłębieniu ich rozumienia poprzez studium i modlitwę oraz przekazaniu tak ubogaconego depozytu wiary kolejnym pokoleniom. Pomijając sam fakt teologicznej oceny Vaticanum II, o czym będzie mowa nieco później, warto byłoby zapytać się o to, jaka wiara dotarłaby do naszych czasów, gdyby na przykład nauka Soboru Nicejskiego o Trójcy Świętej miałaby być zmieniona przez kolejny Sobór w Konstantynopolu, którego z kolei doktrynę o Duchu Świętym, miałby później zmienić Sobór w Efezie? (Zakładam rzecz jasna, że byłoby w ogóle możliwe opisanie prawdy o Duchu Świętym przy wcześniejszym wypaczeniu doktryny o jedności natury i odrębności osób Bożych). Wniosek nasuwa się więc sam: żaden Sobór, ani dogmatyczny ani pastoralny, nie ma prawa zmieniać raz uznanej za katolicką nauki.
        II. Czy Konstytucja dogmatyczna o Kościele ''Lumen Gentium'' Soboru Watykańskiego II mogła wprowadzić nowe elementy do katolickiej dogmatyki?
       Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy najpierw zatrzymać się nad samym wydarzeniem Vaticanum II. Już podczas ceremonii otwarcia jego kompetencje zostały jasno określone przez Ojca św. Jana XXIII. Papa Roncalli powiedział wówczas, że celem soboru: ''nie jest uciekanie się do potępień ani formułowanie nowych dogmatów lecz pokojowe tłumaczenie katolickiej doktryny''. Rozpoczynając, 29 września 1963 roku drugą z soborowych sesji, nowo wybrany papież Paweł VI, potwierdził w pełni tę perspektywę. W konsekwencji takiej teologicznej optyki należy stwierdzić jednoznacznie, że żadna nowa definicja dogmatyczna nie była zamiarem ani ''Lumen Gentium'' ani żadnego innego z soborowych dokumentów z oczywistego względu - Sobór Watykański II nie był soborem dogmatycznym. Kto zaś przypisywałby jego decyzjom taki, tj. dogmatyczny charakter (poza miejscami, gdzie powtarza on naukę poprzednich soborów) działałby wbrew woli zwołujących go papieży i w konsekwencji wbrew woli samego soboru.
       Ktoś dociekliwy mógłby zapytać się jednak o to, dlaczego na soborze zostały ogłoszone dwie konstytucje dogmatyczne? Odpowiedź na to pytanie brzmi: dlatego, że tak ''Lumen Gentium'' jak i ''Dei Verbum'' powtarzają naukę opartą na uprzednio zdefiniowanych dogmatach. A zatem kluczowe dla naszej dyskusji o ''Kościele Chrystusa'' określenie: ''subsistit in'' z ósmego rozdziału Konstytucji ''Lumen Gentium'' czytać można tylko i wyłącznie jako ''est''.
       III. ''Chrystusowy Kościół''
       Skoro więc w wypowiedziach Vaticanum II nie można znaleźć niczego, co dałoby podstawę do opisania Kościoła jako jakiegoś nieokreślonego, bezkształtnego tworu, tworu do którego należą absolutnie wszyscy ludzie (tj. katolicy, prawosławni, protestanci, żydzi, muzułmanie, buddyści, animiści, ludzie dobrej woli, a nawet wojujący ateiści) to gdzie należy szukać granic ''chrystusowego Kościoła''? Rzecz jasna, w wypowiedziach dogmatycznych katolickiego Magisterium, które jasno określiły trzy więzy kościelnej jedności: wspólne wyznanie wiary, siedem sakramentów, podległość kościelnej władzy biskupa Rzymu. Nie ma, bo być nie może w tej materii żadnej rewolucji doktrynalnej.
       Transylwański epilog obu części rozważań
       Trzeciego dnia naszego pobytu w Transylwanii, w przeddzień wyruszenia na pielgrzymi szlak do sanktuarium maryjnego w Csiksomlyó udaliśmy się wraz z naszymi przyjaciółmi do stolicy ich diecezji. Po niezwykle serdecznym spotkaniu z biskupem ordynariuszem, po zwiedzeniu pięknej, liczącej ponad tysiąc lat gotyckiej katedry udaliśmy się na obiad do budynku seminarium duchownego. Krocząc jego korytarzami, w pewnym momencie, stanąłem jak wryty, bo oto na jednej ze ścian wokół zabytkowego, drewnianego krzyża wisiały zdjęcia słynnych teologów minionego wieku: Pierre'a Teilhard'a de Chardin, Hans'a Künga, Karl'a Rahnera, Ives Congar'a, Hansa Ursa von Balthasar'a, Edwarda Schillebeeckx'a, Henri de Lubac'a, oraz na ostatnim miejscu ... Benedykta XVI. Obraz mówił sam za siebie...
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

piątek, 28 stycznia 2011

O ''Kościele chrystusowym'', czyli myśl w tygodniu modlitw o jedność chrześcijan cz. I

       Było około godziny pierwszej popołudniu kiedy Boeing 737 znanych nam wszystkim tanich linii lotniczych dotknął swymi kołami rumuńskiej ziemi. Zaraz po odebraniu walizek i okazaniu naszych dokumentów żwawym krokiem wyszliśmy z bukaresztańskiego lotniska prosto na zatłoczoną ulicę, gdzie czekali już na nas nasi przyjaciele - dwaj węgierscy księża, którzy z biało-czerwoną flagą i okrzykiem: ''Sto lat niech «szyją» nam!'' powitali nas oficjalnie w ich kraju.
      Skąd się wzięli Węgrzy w Bukareszcie? Cóż, historia ma to do siebie, że jest znaczona nie tylko wydarzeniami, które wywołują uśmiech dumy na twarzach obywateli danego narodu, nie jest ona spisana tylko w słowach, których brzmienie jest tak słodkie jak choćby nasze: Grunwald, Kircholm, Trzeci Maja czy Monte Cassino, ale to także fakty, na samo wspomnienie, których ostrze miecza wbija się bezlitośnie w zbiorową duszę społeczności, raniąc ją przypomnieniem klęsk, zdrad i zaprzaństwa, Jałt, Targowic, Katyniów i mgieł nad Smoleńskami.
       Tym, czym dla Polaków były osiemnastowieczne rozbiory, tym dla Królestwa Węgierskiego był Traktat w Trianon z 1920 roku. W wyniku jego niesprawiedliwego dyktatu milionom Madziarów przychodzi żyć po dziś dzień w sąsiednich krajach: Rumunii, Słowacji, Austrii, Słowenii, Chorwacji i Serbii.
       Położone w bajecznym krajobrazie Karpat miasteczko Fogarasz, cel naszej podróży, osiągnęliśmy po kilku godzinach przedzierania się mało wygodnym autem krętymi, górskimi drogami. Warto było się jednak trudzić, bowiem w pofranciszkańskim klasztorze, gdzie duszpasterzuje jeden z naszych przyjaciół czekała na nas iście królewska kolacja: pstrąg z grilla, podsmażane na patelni ziemniaki, ciasto domowej roboty oraz regionalny trunek zwany przez tamtejszych pálinka. Nikt nam nie mówił wcześniej o mocy tej pachnącej śliwką nalewki, ale jak na nasz gust musiała być ona znaczna, gdyż zaledwie po kilku jej łykach spostrzegliśmy, ... że język węgierski wcale nie jest taki trudny i w mig opanowaliśmy dwa podstawowe w tej towarzyskiej sytuacji słowa: ''igen'' i ''egészségedre''.
       Wieczorna dyskusja pośród wielu innych dotknęła i tematu ekumenizmu. (W samym tylko liczącym około czterdziestu tysięcy mieszkańców Fogarasz znajdują się kościoły i zbory: katolików, grekokatolików, prawosławnych, kalwinów, luteran języka niemieckiego, luteran języka węgierskiego, adwentystów dnia siódmego, zielonoświątkowców oraz  unitarian). Z zainteresowaniem słuchaliśmy opowieści kolegów o wspólnych międzywyznaniowych nabożeństwach, licznych akcjach charytatywnych i krzewiących węgierską kulturę imprezach. Wreszcie, kiedy powiedzieli nam o wzajemnym zapraszaniu się księży i pastorów z okolicznościowymi kazaniami, zapytałem: ''No dobrze, ale o czym wy na tych kazaniach mówicie?''. ''Widzisz tu jest pewien problem - usłyszałem w odpowiedzi - umówiliśmy się między nami, że na wspólnych nabożeństwach nie będziemy mówić o Trójcy, Chrystusie-Bogu, sakramentach, grzechu pierworodnym, wartości chrztu, nie wspominając już o kulcie Maryi i  świętych. To ze względu na unitarian. No, ale przecież wszyscy należymy do chrystusowego Kościoła!''.
       Przyznam się Wam, że nieźle zakręciło mi się wtedy w głowie. Po dziś dzień nie wiem czy spowodowała to ta odpowiedź, czy raczej śliwkowa moc transylwańskiej pálinki.
Koniec części pierwszej
       Mater Ecclesiae - ora pro nobis!
       Regina Hungarorum - ora pro nobis!

piątek, 21 stycznia 2011

Liturgicznych rozważań ciąg dalszy, czyli piętnasty grosz do dyskusji

       ''Sitz im Leben'' - to określenie z zakresu krytyki biblijnej, oznaczające kontekst życiowy, w którym powstał i w którym był wykorzystywany dany fragment Pisma Świętego. Przyczyną poszukiwania ''S im L'' jest to, że tekst biblijny wyrwany z pierwotnego kontekstu zmienia lub traci swoje znaczenie i pozostaje niezrozumiały dla współczesnego czytelnika. [źródło: Wikipedia]

       Odwołując się do kościelnych dokumentów wydanych w okresie działania Komisji do Spraw Reformy Liturgicznej, jak i z czasu, kiedy owoce prac tej Komisji wprowadzano w życie, spróbujmy odkryć ''Sitz im Leben'' dokonanych, liturgicznych przemian:   
30 czerwca 1965, Le renouveau liturgique - List Komisji do spraw Reformy Liturgicznej potępiający eksperymenty i nadużycia litugiczne;
3 września 1965, Mysterium fidei - Encyklika Ojca św. Pawła VI, w której przypomina on tradycyjną doktrynę o ofierze Mszy św., odrzucając jednocześnie błędne doktryny transygnifikacji i transfinalizacji;
24 lipca 1966, Cum oecumenicum concilium - List Świętej Kongregacji Doktryny Wiary potępiający mnożące się w tym czasie błędy doktrynalne dotyczące: objawienia, znaczenia dogmatów, Magisterium Kościoła, grzechu pierworodnego, chrystologii, obiektywności norm moralnych i ekumenizmu;
29 grudnia 1966, Da qualche tempo - List Świętej Kongregacji Rytów potępiający nadużycia liturgiczne;
21 czerwca 1967, Dans sa récente - List Komisji do spraw Reformy Liturgicznej, w którym wzywa się episkopaty poszczególnych konferencji do czuwania nad przestrzeganiem norm liturgicznych;
24 czerwca 1967, Sacerdotalis caelibatus - Encyklika Ojca św. Pawła VI potwierdzająca dyscyplinę kościelnego celibatu wobec ciągłej jego kontestacji;
28 października 1967, Ratione abita - Relacja z Synodu biskupów, która wymienia poważne zagrożenia dla wiary, przypominając jednocześnie tradycyjne podstawy teologii katolickie;
30 czerwca 1968, uroczyste Credo Ojca św. Pawła VI, podczas to którego, papież w samym apogeum  ''Rewolucji kulturalnej'' wyznaje wierność tradycyjnej doktrynie i duchowemu dziedzictwu Kościoła;
25 lipca 1968 roku, Humane vitae - Encyklika papieska, w której zostaje potwierdzona tradycyjna doktryna katolicka dotycząca ludzkiej płodności;
15 października 1968, Deklaracja Komisji kardynalskiej potępiająca błędy Katechizmu holenderskiego;
2 lutego 1969, L'année qui vivent - List Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, który wobec silnej kontestacji kapłańskiego celibatu potwierdza jego kościelną dyscyplinę;
2 lutego 1970, Le dichiarazioni - List papieski do Sekretariatu Stanu, w którym Paweł VI jeszcze raz potwierdza kapłański celibat;
8 grudnia 1970, Quinque iam anni, Adhortacja apostolska, w której pasterze Kościoła zostają wezwani do obrony tradycyjnej doktryny wobec szerzących się teologicznych błędów;
20 stycznia 1972, En cete période, - List Świętej Kongregacji Wychowania Katolickiego dotyczący zaprzestania wykładu w seminariach duchownych zdrowej doktryny filozoficznej;
21 lutego 1972, Mysterium Filii Dei - Deklaracja Świętej Kongregacji Doktryny Wiary potępiająca poważne błędy teologiczne godzące w podstawowe prawdy wiary jak dogmaty o Trójcy i Wcieleniu Syna Bożego;
2 marca 1972, Cum de fragmentis - Deklaracja Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, potwierdzająca doktrynę dotyczącą rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii oraz przypominająca o konieczności spożywania również najdrobniejszych cząstek konsekrowanego chleba;
16 czerwca 1972, Sacramentum paenitentiae - Dokument Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, który gani nadużycia związane z udzielaniem powszechnego rozgrzeszenia i odejścia od praktyki spowiedzi indywidualnej;
11 kwietnia 1973, Haec sacra Congregatio - List Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, w którym piętnowane są błędne doktrynalne dotyczące nierozerwalności związku małżeńskiego i  potwierdzona zostaje obowiązująca, tradycyjna nauka w tej materii;
24 czerwca 1973, Mysterium Ecclesiae - Deklaracja Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, w której potępione zostaję poważne błędy teologiczne godzące w jedność Kościoła, kapłaństwo hierarchiczne oraz nieomylność kościelnego Magisterium;
17 października 1973, Dopo la pubblicazione - Nota Sekretariatu ds. Jedności chrześcijan, w której wyjaśniona zostaje doktryna o interkomunii i potępione są jej błędne interpretacje;
9 marca 1974, Le vetement religieux - List Świętej Kongregacji dla Zakonów i Instytutów Świeckich, w którym zostają wyliczone szkody duchowo-moralne płynące z porzucania przez osoby konsekrowane stroju duchownego;
18 listopada 1974, Quaestio de abortu - Deklaracja Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, w którym zostaje potępiona nowa proaborcyjna mentalność, również w niektórych kręgach kościelnych!;
20 listopada 1974, Lumen Ecclesiae - List papieski, który potwierdza ciągłą aktualność filozofii św. Tomasza, której to wykład został porzucony w wielu seminariach i ateneach kościelnych;
8 grudnia 1974, Paterna cum benevolentia - Adhortacja apostolska, w której Ojciec św. Paweł VI ubolewa nad szerzeniem się w Kościele ducha niezgody i rozłamu;
13 marca 1975, Quacumque sterilizatio - Dokument Świętej Kongregacji Doktryny Wiary uznający jako moralnie niedopuszczalną sterylizację ludzi;
26 czerwca 1975, Les formes multiples de la superstition - Dokument Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, w którym potwierdzone zostaje, wbrew opinii wielu katolickich księży i teologów, tradycyjne nauczanie o naturze i istnieniu złych duchów;
29 grudnia 1975, Persona humana - Deklaracja Świętej Kongregacji Doktryny Wiary, w której potwierdzone zostaje, pomimo powszechnej kontestacji, tradycyjne nauczanie Kościoła na temat ludzkiej seksualności;
       ... zakończmy tę bolesną litanię w tym miejscu.
     Biorąc pod uwagę dość specyficzny ''życiowy kontekst'' lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, na tle którego wprowadzano w życie posoborowe reformy zastanówmy się, czy aby nie warto byłoby dziś przyjrzeć się raz jeszcze założeniom, które legły u podstaw dokonanych przemian?
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

czwartek, 13 stycznia 2011

O dwóch interpretacjach Vaticanum II, czyli myśl pachnąca bigosem

       Ot i minęła. W natłoku pilnych, przedświątecznych prac, przy dźwięku kolęd i skwierczącej na patelni bigosowej kiełbasy, w zapachu pomarańczowych i migdałowych olejków do serników i makowców umknęła nam bardzo ważna rocznica. 22 grudnia, minęło pięć lat od jednego z najważniejszych, jeśli nie najważniejszego w całym dotychczasowym pontyfikacie przemówienia, traktującego o właściwej (tj. zgodnej z dwutysiącletnią Tradycją) interpretacji Soboru Watykańskiego II. Od tego dnia, do słownika każdego katolickiego teologa, jak i do codziennej praktyki życia Kościoła powinny były wejść, już na stałe, dwa użyte wówczas przez Benedykta XVI terminy: ''hermeneutyka zerwania'' oraz ''hermeneutyka kontynuacji''.
       Znaczenie tych ściśle naukowych, na pozór bardzo zawiłych sformułowań, jest niezwykle proste i sama myśl Ojca Świętego może być wyrażona w bardziej przystępnym języku w ten oto sposób: Kościół nie narodził się podczas ostatniego z soborów, nie został też powołany do życia na paryskich barykadach w maju 68 roku, nie jest on wypadkową podjętych na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat bardziej lub mniej udanych duszpasterskich inicjatyw, ale trwa on i rozwija się nieprzerwanie od dwudziestu wieków, czerpiąc swą siłę i żywotność z powierzonych mu przez Chrystusa darów, których pełne rozumienie pogłębiać się może tylko z biegiem czasu.
       Oficjalne potwierdzenie, jako obowiązującej w nauczaniu i codziennym życiu Kościoła ''hermeneutyki kontynuacji'' pociąga za sobą kilka poważnych konsekwencji. Po pierwsze, definitywne odrzuca ono interpretacyjny klucz ''zerwania'' ostatniego z soborów. Po drugie, wskazuje na konieczność ulokowania nauczania Vaticanum II na właściwym szczeblu w hierarchii wypowiedzi innych soborów i papieży. I po trzecie, domaga się odpowiedzi na cały szereg istotnych, dotyczących nie tylko samego Soboru, ale i całej wielkiej Tradycji Kościoła pytań. Ot choćby takich:  
Jaka jest wartość dogmatyczna dokumentów soboru pastoralnego?
Czy wszystkie dokumenty takiego soboru mają być jednakowo oceniane?
Czy wszystkie twierdzenia tychże dokumentów mają charakter dogmatyczny?
I czy nauczanie pastoralnego soboru jest w całości niereformowalne?
       Każdy, kto choć trochę interesuje się tymi zagadnieniami wie doskonale, że od przeszło czterdziestu lat jakiekolwiek, nawet najbardziej uzasadnione z naukowego punktu widzenia, a dotyczące tych kwestii ''niewygodne pytanie'', ryzykowało już w gardle jego autora oskarżenie o integryzm, lefebryzm, nie wspominając już o dyżurnych przy takich okazjach: fundamentalizmach, absolutyzmach, czy dogmatyzmach. Było i więcej. Sobór Watykański II, którego znaczenie w historii Kościoła nie mogło być porównane z żadnym innym wydarzeniem - według ukutego w kuźni pustosłowia określenia - ''wzywał nas do wierności samemu sobie''. Koniec. Kropka. Bez dyskusji. Mamy teraz nowy i lepszy Kościół. Wspomnieć w tym miejscu trzeba fundamentalne dla takiego ujęcia soborowego nauczania, prace skądinąd nietuzinkowej postaci jaką był Giuseppe Alberigo.
       I oto Benedykt XVI, 22 grudnia 2005 roku, w przemówieniu do rzymskich kurialistów sam zaczął stawiać ''niewygodne pytania'', dotyczące tak zrozumienia, jak i przyjęcia przez Kościół soborowego przesłania. Tego dnia miała miejsce rzecz wielka! Rzecz, którą w pełni będą mogły ocenić dopiero przyszłe pokolenia. Została oto bowiem stworzona przez Ojca Świętego przestrzeń do swobodnej i konstruktywnej dyskusji nad znaczeniem Vaticanum II dla życia Kościoła oraz do zdrowej refleksji historyczno-krytycznej nad samymi jego tekstami. Stało się tak, nie po to bynajmniej, by ostatni z soborów odesłać bezpowrotnie do lamusa, lecz by po skonfrontowaniu jego dokumentów z dogmatycznym nauczaniem Kościoła wszystkich wieków, przedstawić nam jego prawdziwe przesłanie we wspaniałym blasku katolickiej Tradycji. (Toczące się już od jakiegoś czasu teologiczne rozmowy pomiędzy Stolicą Świętą a Bractwem Św. Piusa X są tej papieskiej postawy najlepszym dowodem).
        Filozofia mówi nam, że człowiek nieustannie stawia sobie pytania o to: kim jest?, skąd przychodzi? oraz dokąd zmierza? Mówi, że pytania te na każdym etapie ludzkiego życia, pomagają nam w samoorientacji i w odkrywaniu przez nas naszej prawdziwej tożsamości i powołania. Myślę, że właśnie Benedykt XVI swą wypowiedzią sprzed pięciu lat, chciał nas sprowokować do tego typu dyskusji, do postawienia sobie pytań o to: kim jako katolicy dziś jesteśmy?, skąd przyszliśmy?, co wynieśliśmy z duchowego skarbca poprzednich pokoleń?  - doskonale wiedząc, że bez szczerej odpowiedzi na te pytania skazani jesteśmy na bezproduktywne dreptanie w miejscu i na  kosztowanie zamiast chrystusowych skarbów: wiary, łaski i prawdy, hermeneutycznych bigosów zapomnienia i zerwania.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

piątek, 7 stycznia 2011

Moje drugie pięć groszy, czyli jeszcze o dyskusji na temat ''Reformy reformy liturgicznej''

       Debata nad postulowanymi przez Benedykta XVI zmianami w liturgii Mszy Świętej przetacza się właśnie z gwałtownością letniej burzy po akademickich aulach, specjalistycznych pismach i coraz to nowych pozycjach dostępnych na księgarskim rynku. Pomimo tego, że końca prac nad ''Reformą reformy liturgicznej'' jeszcze nie widać, i że  tylko nieliczni, zaangażowani przez Kongregację do Spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów eksperci znają tych prac dokładniejsze szczegóły, to krytyczne, dobiegające z różnych kręgów i środowisk głosy już oskarżają papieża o próbę narzucania rzymskiej liturgii swych osobistych upodobań, odejście (sic!) od tradycji liturgicznej Pawła VI i Jana Pawła II, a nawet zdradę Soboru Watykańskiego II i jego ducha. Doprawdy, trudno się w tym nie pogubić.
       Jakiś czas temu dane mi było odbyć dłuższą, samochodową podróż z ojcem X., z wykształcenia liturgistą, długoletnim misjonarzem oraz bliskim przyjacielem głównego twórcy posoborowej liturgii - Annibale Bugniniego. Starszy, bo liczący już około siedemdziesięciu lat kapłan, dowiedziawszy się, że interesują mnie te zagadnienia, przez całą niemalże drogę wyliczał mi ''liturgiczne grzechy Ratzinger'a'' i przekonywał, że ''biskupi, a przynajmniej ci włoscy, odrzucają jego statyczną wizję liturgii i w konsekwencji nie przyjmą tej reformy''. Słuchałem z pokorą, starając się zrozumieć jego punkt widzenia i przyznam się, że nie zrozumiałem. Być może zawiodła moja znajomość włoskiego. Ale jeszcze tego samego dnia, po tym jak dotarliśmy do jednej z podrzymskich parafii dane nam było stanąć razem przy ołtarzu, i tam przyszło mi odrobić zaległą lekcję. Liturgiczne korepetycje wyglądały mniej więcej tak:
        Po znaku krzyża i po pozdrowieniu wiernych ojciec X. zaczął przez dłuższą chwilę dziękować około dwudziestu starszym osobom, które przybyły tego wieczoru na Eucharystię. Po lekturze czytań i Ewangelii powiedział naprawdę bardzo piękne i głębokie kazanie. Słuchałem go z podziwem i do dziś pamiętam wiele przytoczonych przez niego przykładów. Kiedy jednak rozpoczęła się liturgia eucharystyczna, otwarłem ze zdziwienia oczy, bo pomimo tego, że jestem księdzem już od blisko sześciu lat, nigdy nie przyszło mi do głowy, że Mszę Świętą można odprawiać w taki właśnie sposób. Oto od przyniesienia darów główny celebrans rozpoczął ''wielką improwizację''. Liturgiczne teksty, łącznie z samą modlitwą eucharystyczną (nie muszę chyba dodawać którą) służyły mu za podstawę dla jego dowolnych interpretacji. Niektóre modlitwy przeznaczone do odmawiania wyłącznie przez kapłana były recytowane wspólnie przez nas i przez wiernych. Na przekazanie znaku pokoju ojciec X. odszedł w ogóle od ołtarza, wszedł między ławki i zaczął obściskiwać wszystkich uczestników ''celebracji''. Kiedy wrócił powiedział jeszcze jakiś żart i zaprosił wszystkich na ''eucharystyczną ucztę''. Mszę Świętą zakończyły ogłoszenia, błogosławieństwo i ponowne uściski. Po zejściu do zakrystii odwrócił się do mnie i z uśmiechem triumfującego naukowca, który dopiero udowodnił coś bardzo ważnego swym uniwersyteckim kolegom powiedział: Zrozumiałeś? Zrozumiałem – odparłem ze spuszczoną głową.
       Wiem. Już w moich uszach brzmią głosy protestu, że nie wolno utożsamiać reformy posoborowej z tego typu nadużyciami, że to nie reforma sama w sobie, ale właśnie owe ''liturgiczne spektakle'' powodują zgorszenie wielu wiernych i w konsekwencji ich odejście z Kościoła. Ale czy to nie jest aby tak – to tylko pytanie a nie twierdzenie – że być może winna temu stanowi rzeczy jest przyjęta przez reformatorów, jako wspólny mianownik dokonywanych zmian idea dopasowania liturgii do mentalności współczesnego człowieka i do potrzeb konkretnej wspólnoty kosztem wyrwania jej, jak to określał sam Bugnini, z ''dogmatycznej obsesji rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii''? (por. A. Bugnini, La riforma liturgica, ss. 347-348, Edizioni Liturgiche 1997).
       Kończąc pragnę powtórzyć apel, z którym zwróciłem się do Was, drodzy czytelnicy Cogitarium, już w pierwszym poście traktującym o ''Reformie reformy liturgicznej'' o przyjście z modlitewną pomocą Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI. W gąszczu opinii i różnych, niekiedy sprzecznych ze sobą stanowisk teologów, wsłuchując się w dobiegające do nas ze wszystkich stron głosy ekspertów, które to popierają, to znów krytykują papieskie decyzje nie zapominajmy, że to właśnie on – Biskup Rzymu jest Piotrem naszych czasów, i że to on jest fundamentem jedności całego Kościoła, który wiążąc i rozwiązując sporne kwestie na ziemi wiąże i rozwiązuje je w niebie.
Mater Ecclesiae – ora pro nobis!