wtorek, 27 grudnia 2011

''Jedynie prawda jest ciekawa'', czyli myśl o Józefie Mackiewiczu

''Dwaj portretów malarze słynęli przed laty:
Piotr dobry, a ubogi. Jan zły, a bogaty.
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał.
Dlaczegoż los tak różny mieli ci malarze?
Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze''.  

      Przytoczoną przed chwilą bajką o dwóch malarzach pióra biskupa Krasickiego chciałbym rozpocząć myśl o jednym z największych polskich pisarzy i publicystów współczesnej doby - Józefie Mackiewiczu. Tych, którzy po raz pierwszy słyszą to nazwisko, odsyłam czym prędzej do krótkiego filmu dokumentalnego z serii ''Errata do biografii'', który przez swoich twórców - Pawła Kaczmarka i Grzegorza Brauna - został poświęcony twórczości i życiowym losom tej niezwykłej postaci. Piszę ''niezwykłej'' nie na wyrost, nie z konieczności dodania jakiegoś przymiotnika dla składniowego ubarwienia tekstu, ale dlatego, że pisarskie relacje Mackiewicza są niepowtarzalnym świadectwem światowej literatury faktu XX wieku. To właśnie Mackiewicz był tym, który ''widział na własne oczy'' hitlerowskie i komunistyczne zbrodnie. To on stał nad katyńskimi grobami podczas ekshumacji ciał polskich oficerów i to on był świadkiem masakry setek Żydów w podwileńskich Ponarach. To on wreszcie, już po zakończeniu wojny, w czasach, kiedy ''nie trzeba było głośno mówić'', dla przekazania prawdy o tym, co widział odrzucił łatwą drogę kariery i wybierał głód oraz niedolę bajkowego malarza Piotra.
       Literatura faktu - jak się ją pisze? Co wpływa na to, że jedne książki stają się wielokrotnie wznawianymi bestsellerami, podczas, gdy inne kończą swój żywot na składach makulatury? Jak to się dzieje, że czytelnicy potrafią zachwycać się jednymi tytułami nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na inne. W czym tkwi problem? W talencie pisarza, czy może we wrażliwości odbiorcy? W podejmowanej przez tego pierwszego tematyce, czy w środkach, których używa się dla jej oddania? Do jakiego stopnia autor tego typu literatury może ubarwić opisywaną przez siebie rzeczywistość? Jest przecież rzeczą jasną, że zdanie ''kula świsnęła koło mego ucha'' wywoła na czytelniku znacznie większe wrażenie niż napisanie prawdy o tym, że pocisk przeleciał kilka metrów ode mnie. Co jednak jeśli ktoś przeżył w swym życiu tak wiele, że nie musi niczego zmieniać w swej narracji, niczego w niej dodawać, niczego podkolorowywać? Co jeśli pisarz uważa, że takie zabiegi są niczym nieusprawiedliwione, więcej, są niedopuszczalne ponieważ zniekształcają prawdziwy bieg wydarzeń, a tylko on może być ciekawy dla czytelnika? Interesująca jest prawda i tylko prawda. To właśnie przekonanie odróżnia Mackiewicza od całej rzeszy pisarzy, którzy w swych utworach, dla pochwały świata i dla pełnego portfela, woleli i nadal wolą wybierać nie prawdę, ale jakąś jej wersję. A jak pisze Mackiewicz? Sprawdźcie zresztą sami:
 
Z opowiadania ''Ponary-Baza'':
       '' Nie powtórzy tego żadna litera wymyślona przez ludzi. (...). Oszalały kompletnie policjant chwyta Żydówkę za prawą nogę i usiłuje wlec ją pomiędzy szynami, cały zgięty, z gębą tak pokrzywioną jakby ciętą na ukos szablą, dokąd?! po co?! Nogi kobiecie się rozstawiają, lewa za szynę, spódnica zjeżdża do pasa, odsłaniając szare z brudu majtki, a dziecko łapie włóczące się po kamieniach włosy matki i ciągnie je ku sobie i nie słychać, a widać jak wyje <<Mammme!>> ... Z ust wleczonej kobiety bucha teraz krew ... Gęsta ściana mundurów zasłania na chwilę widok ... (...). Żyd chciał przeskoczyć rampę, ranny w nogę padł na kolana i teraz słyszę wyraźnie i kolejno: płacz, strzał, rzężenie. Ach, a ten co  r o b i?!!!  Ten tam, obok, o czterdzieści kroków, nie dalej, w czarnym mundurze! Co on chce zro ... Rozkraczył nogi koło słupa, stanął ukosem, zamachnął się dwiema rękami ... Sekunda jeszcze ... Co on ma w ręku?! Co on ma w tych rękach?!!! Na rany Chrystusa! Na rany Boga! Coś wielkiego, coś strasznie strasznego!!! Zamachnął się i - bęc głową dziecka o słup telegraficzny! Aaa! aaa! aaa! - zakrakał ktoś koło mnie, kto taki - nie wiem. A w niebie ... nie w niebie, a na tle tylko nieba, zadrgały od uderzenia przewody drutów telefonicznych (...)''.


Z książki ''Sprawa mordu katyńskiego'':
       ''Po powrocie z Katynia, pytano mnie wiele razy o <<wrażenia>>. Naturalnie wrażenie jest takie, o którym zwykło się mówić, że <<mrozi krew w żyłach>>. Stosy trupów nagich budzą najczęściej odrazę. Stosy trupów w ubraniu, raczej grozę. Może dlatego, że nici tych ubrań wiążą je jeszcze z życiem, którego je pozbawiono, a przez to stwarzają kontrast. W Katyniu znaleziono wyłącznie prawie wojskowych i to oficerów. Wymowność tego munduru robi wrażenie, zwłaszcza na Polaku. Odznaki, guziki, pasy, orły, ordery. Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie -  kwiat armii (...). Zdaje się, że każdego z jeńców uśmiercało trzech oprawców. Dwóch trzymało go z boków, za ręce, pod pachami. Trzeci strzelał. Jak przy operacji. Indywidualność ostatnich odruchów i cierpień da się nieraz odczytać z tego, co po nich pozostało: wybite zęby, szczęka wytrącona uderzeniem kolby, rany kłute sowieckim czterograniastym bagnetem. Wielu skrępowanych misternym węzłem sznura. Niektórzy mieli zarzucone na głowę mundury lub płaszcze, związane u szyi, a wnętrze wypełnione trocinami, ażeby uniemożliwić krzyki. Usta otwarte, usta pełne piasku i oczodoły puste, które nie wyrażają już nic ponad śmierć''. 

       ''Jedynie prawda jest ciekawa'' - zwykł mawiać bohater tej myśli. Jeśli więc interesuje Was to, co ostatnimi dziesiątkami lat wydarzyło się w Polsce, w Europie i w Kościele Katolickim (''W cieniu krzyża'', ''Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy'') sięgnijcie po utwory tego pisarza! Czytajcie Mackiewicza!
Regina Poloniae - ora pro nobis!

niedziela, 25 grudnia 2011

Homilia bożonarodzeniowa

Drodzy przyjaciele!
        ''Oto zwiastuję Wam radość wielką! Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan'' - słowa, którymi Kościół od dwóch tysięcy lat przerywa ciszę tej grudniowej nocy, aby zgromadzić nas na świętowaniu wielkiej tajemnicy wiary, na świętowaniu tajemnicy Jezusa Chrystusa, tajemnicy ''Boga, który stał się człowiekiem''. Cóż to za radość, która nie daje nam spać o tak późnej porze? Cóż to za szczególna okazja do modlitwy? Tylko wiara może wytłumaczyć naszą obecność tu i teraz. Jest to wiara w Boga, który mocą Swego słowa stworzył niebo i ziemię, który wybrał Abrahama na ojca wielu narodów, który potężnym ramieniem wyprowadził Izraela z Egiptu, który zawarł ze swoim ludem przymierze, a który dziś, w dniu swego narodzenia, przestał być Bogiem odległym, przestał być Bogiem nieznanym, stając się za sprawą Dziewicy Maryi Emmanuelem - ''Bogiem-z-nami''.
        ''Dziecię nam się narodziło. Syn został nam dany''. To nie jakaś baśń, czy legenda, lecz fakt historyczny. Gdzieś, na najbardziej odległych krańcach Rzymskiego Cesarstwa, za czasów Oktawiana Augusta, przychodzi na świat Jezus. W oczach ludzi - zwykłe dziecko. W oczach wiary - Bóg po trzykroć święty, Pan niebios i ziemi, Pan zastępów, którego chwały pełne jest niebo, a od dnia dzisiejszego Pan, którego chwały pełna jest również ziemia.
       Czytając uważnie Ewangelię, możemy odnaleźć w niej wypowiedzi Jezusa, w których Zbawiciel podaje powody swego przyjścia na świat. Po pierwsze, chciał On objawić miłość Ojca względem każdego z nas. ''Bóg tak umiłował świat - mówi św. Jan - że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął ale miał żywot wieczny''. Jezus przychodzi po to, by położyć kres przekleństwu Adama. Przychodzi, aby odnowić całe stworzenie skażone grzechem pierwszych rodziców. Przychodzi, aby jak to sam powiedział przed Piłatem: ''Dać świadectwo prawdzie'', ale również, przychodzi po to, aby ''przynieść miecz i rozłam'', by podzielić swą nauką ludzi na tych, którzy są z Nim, i na tych, którzy będą przeciw Niemu. ''Nie sądźcie, że przyszedłem przynieść na ziemię pokój. Nie przyszedłem przynieść pokoju ale miecz'' - zanotuje ewangelista Mateusz.
       Od dwóch tysięcy lat, od chwili, kiedy Bóg ostatecznie przemówił do nas przez Swojego Syna, każdy, kto naprawdę chce iść chrystusowymi śladami, musi opowiedzieć się po Jego stronie w sporze pomiędzy Ewangelią Boga, a anty-Ewangelią świata. Musi zdecydowanie wybrać cywilizację życia, odrzucając kulturę śmierci. Musi opowiedzieć się po stronie prawdy, przeciwko kłamstwu. Wybrać drogę łaski, a nie grzechu. Musi stanąć po stronie wartości, które nas uszlachetniają, które czynią nas ludźmi lepszymi, mądrzejszymi, bardziej wrażliwymi na piękno i potrzeby innych, przeciwko antywartościom, które czynią z nas niewolników własnych wad i grzechów, i które w konsekwencji zamieniają nas w duchowych barbarzyńców. 
        Dla nas, jako dla uczniów Chrystusa, dla tych, którzy zostali powołani do tego, aby głosić Jego naukę, nie może być w tych kwestiach żadnych wątpliwości. Ewangelii nie można negocjować! Nie można jej przemilczeć! Nie wolno nam słowom Zbawiciela przeciwstawiać opinii uniwersyteckich profesorów, czy polityków! Nie wolno reformować nam dekalogu, wybierając przykazania, których będziemy przestrzegać i odrzucać te, które są dla nas z jakiegoś powodu niewygodne! W imię Bożego Narodzenia nie wolno nam, uczniom Jezusa Chrystusa, nazywać złodziejstwa zaradnością i przedsiębiorczością! W imię Bożego Narodzenia nie wolno nam uśmiercenia nienarodzonych dzieci nazywać ''prawem wyboru kobiety'' albo ''mniejszym złem''. I w to samo imię, nie wolno nam usuwać z przestrzeni społecznej krzyża, ponieważ jego uniwersalne przesłanie miłości i przebaczenia wykracza daleko poza granice chrześcijaństwa.
        Jak nie pogubić się w świecie, który nas otacza? Jak nie stracić zdrowego rozsądku w gąszczu opinii, które brzmiąc mądrze noszą jedynie pozory mądrości? Jak nie stać się politycznie poprawnym tchórzem, który publicznie boi się używać słów jak: Bóg, Chrystus, Kościół wiara? Oto pięć rad, które pomogą nam odpowiedzieć na postawione pytania:
        Po pierwsze trzeba nam się modlić indywidualnie i rodzinnie - brak modlitwy a w sposób szczególny uczestnictwa we Mszy świętej to duchowy zawał serca; po drugie czytać Pismo święte, by poznać to, co Bóg ma mi do powiedzenia w sprawach najbardziej dla mnie istotnych; po trzecie spowiadać się często, by czuć w naszych duszach zbawcze działanie przebaczającej miłości Chrystusa; po czwarte zachować tradycję naszych ojców - Wigilię, kolędy, opłatek, rodzinne spotkanie, i po piąte, równie ważne jak cztery pierwsze, żyć na co dzień ze świadomością, że miłość, która doprowadziła Boga do narodzin w betlejemskiej stajni, że miłość, która ściągnęła Go z wysokiego nieba i położyła w żłobie między zwierzętami jest większa niż jakiekolwiek zło, niż jakiekolwiek niepowodzenie, które może nas spotkać w życiu. Bóg jest miłością! Błogosławionych świąt! Amen!

(Homilia została wygłoszona na pasterce w kościele parafialnym w Kiełczynie AD 2011).

poniedziałek, 19 grudnia 2011

''Nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki'', czyli nowa garść liturgicznych groszy

       Jakiś czas temu, pewien włoski proboszcz zwrócił się do mnie z nietypową prośbą: Czy nie znasz jakiegoś księdza z innego obrządku, który mógłby przyjechać do naszej parafii i zaprezentować nam liturgię swojego Kościoła? W zeszłym roku byli u nas Ormianie, dwa lata temu grekokatolicy, więc tym razem myślałem, że mógłby to być albo jakiś maronita, albo Hindus z Kerala? Cóż - odparłem - w naszym kolegium mamy i jednych i drugich, ale ... co ksiądz by powiedział na to, by zaprosić do siebie Bractwo Świętego Piotra albo Franciszkanów Niepokalanej z celebracją przedsoborowego rytu? Po Summorum Pontificum - nie znając liturgicznych preferencji rozmówcy wolałem zasłonić się na wszelki wypadek Motu proprio - myślę, że nadzwyczajna forma Mszy Świętej mogłaby jako nowość zainteresować młodszych, a z kolei starszym parafianom przypomnieć się jako liturgia ich młodości i dzieciństwa. Proboszcz spojrzał się na mnie z ukosa i kręcąc głową odparł: To niemożliwe. Co by powiedzieli o mnie inni księża? Też mi pomysł! Po co? Zresztą, nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki. Dziwne - pomyślałem - przecież papież Benedykt od blisko siedmiu już lat nie ustaje w zapewnieniach, żeśmy z tej rzeki nigdy nie wyszli. Pytanie jednak pozostało. No właśnie, po co?
     George Mallory był bez wątpienia jedną z najbardziej barwnych postaci okresu międzywojennego. Z zawodu nauczyciel historii, z konieczności żołnierz pierwszego światowego konfliktu nie został zapamiętany przez potomnych ani jako wybitny pedagog, ani bohater krwawych zmagań nad Sommą i Marną. Stał się natomiast sławny dzięki swej niezwykłej pasji, dzięki swej fascynacji alpinizmem. Tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny Mallory rozpoczął przygotowania do pierwszego wejścia na najwyższy szczyt ziemi - Mount Everest. Podjął trzy próby jego zdobycia. Kiedy w 1922 roku podczas drugiej z tych wypraw lawina zabiła siedmiu członków jego ekipy ówczesne media oskarżyły go o lekkomyślność oraz o szafowanie zdrowiem i życiem swoim i innych w przedsięwzięciu, które ich zdaniem nie miało żadnych szans powodzenia. Why do you want to climb Mount Everest? (Dlaczego chcesz wspiąć się na M. E?) - zapytał go przed trzecią wyprawą pewien amerykański dziennikarz. Młody Brytyjczyk spojrzał się na niego i wyraźnie zdenerwowany ciągłym odpowiadaniem na to samo pytanie odparł krótko: Because it is there! (Ponieważ tam jest!).
       Wiele razy zastanawiałem się nad moją fascynacją łacińską liturgią. Skąd mi się to wzięło? Kto to we mnie zaszczepił? Nie pamiętam przecież tych czasów, kiedy była ona jedyną liturgiczną formą modlitwy rzymskiego Kościoła. Jestem na to zbyt młody. Rocznik 1978. Nie wychowali mnie tak moi rodzice i dziadkowie, dla których różnica pomiędzy Mszą przed i posoborową sprowadza się jedynie do używanego w niej języka i ustawienia celebransa. Przed moimi święceniami miałem o niej ledwie blade pojęcie (dziś dodaję z uśmiechem ''Bogu dzięki'', bo być może moja droga do kapłaństwa znacznie by się wydłużyła). Nie zdobyłem o niej wiedzy w benedyktyńskich klasztorach w Jouques i Fontgombault, bo trafiłem do nich już dawno po moich ''nadzwyczajnych'' prymicjach. I dziś kiedy przychodzi mi do głowy pytanie: Dlaczego chcę odprawiać Mszę Świętą w jej nadzwyczajnej formie? nie znajduję lepszej odpowiedzi, niż ta Mallory'ego: ''Ponieważ ona jest'' i to mi w zupełności wystarcza.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!