Zabierając głos
podczas tej krótkiej konferencji chciałbym poddać pod naszą wspólną rozwagę
temat w obecnych czasach niezwykle istotny dla wszystkich, którzy mienią się
być katolickimi inteligentami. Chciałbym, abyśmy dziś porozważali o pewnej
postawie szeroko obecnej w oświeconych kręgach katolickiego społeczeństwa,
która upatruje jedynej szansy dla ocalenia wartości chrześcijańskich w modernizacji
wiary, czyli, przechodząc od ogółu do szczegółu, w jej nasączeniu współczesną
kulturą, wyrażeniem współczesnym językiem i refleksją nad nią przy użyciu dzisiejszej filozofii. Chcę mówić dziś o tendencjach modernistycznych w
zakresie duchowości, którym niestety, trzeba to z bólem przyznać uległa znaczna
część polskich elit.
Zacznijmy od samego pojęcia
modernizmu. Modernizm katolicki rodzi się około połowy XIX w. pod wpływem
odkryć naukowych, które odczytane zostały przez pewną grupę katolików jako nie
do pogodzenia z chrześcijańską wiarą, z tradycyjną wizją Boga, człowieka i
świata. Mam tu na myśli przede wszystkim teorię ewolucji, a także analizę
tekstów biblijnych w kluczu racjonalistycznym oraz naturalistycznym, która to
rozwinęła się wówczas w kręgach protestanckich. W wyniku tych procesów
stwierdzono, że doktryna chrześcijańska jest wytworem kultury konkretnej
historycznej epoki, a co za tym idzie nie ma niezmiennego charakteru, ergo
można ją wraz ze zmianą zewnętrznych okoliczności dopasowywać do wymagań nowych
czasów. Moderniści, odrzucając istnienie obiektywnej prawdy postulowali
konieczność redefiniowania dogmatów, które według nich nie miały niezmiennego,
a jedynie płynny charakter. Poglądy te grożące rozsadzeniem od środka całego
Magisterium Kościoła zostały potępione przez papieża Piusa X w Encyklice Pascendi Dominici gregis, w której nurt
modernistyczny w łonie katolickiej religii został określony mianem: „sumy wszystkich herezji”.
Nawet pobieżna analiza wypowiedzi wielu współczesnych nam intelektualistów
prowadzi do smutnej konstatacji, a mianowicie, że polska elita myśli uległa
czarowi pozornej mądrości modernistycznych idei. Przeciętny polski inteligent
nauczył się bowiem wierzyć, że to, co w dziedzinie wiary zostało wymyślone dziś
z całą pewnością jest lepsze od tego, co było podane do wierzenia wczoraj.
Bezkrytycznie uwierzono, że dogmat wiary jest i powinien być przedmiotem
moderacji i modernizacji. Postawa ta doprowadziła do rozbratu czegoś co ze swej
natury stanowi dwie strony jednego medalu, czyli mojej osobistej wiary z tradycyjnym
Magisterium Kościoła. Polska inteligencja jakieś pół wieku temu pożegnała się
bez bólu i płaczu z Tradycją pisaną przez wielkie „T”, z wartościami i
wzorcami, które przez całe wieki nie tylko były generatorami jedynej i
niepowtarzalnej w swoim rodzaju cywilizacji chrześcijańskiej, cywilizacji
greckiej filozofii, rzymskiego prawa i chrystusowej etyki, ale również
cywilizacji, która na poziomie indywidualnym uczyła człowieka jak skutecznie walczyć
z grzechem, jak pozbywać się wad oraz żyć pięknie, święcie i szlachetnie.
Najbardziej doniosłym tego przykładem są zmiany, które zaszły w
katolickiej liturgii i architekturze, a mianowicie: pożegnanie się z łaciną, ze
śpiewem gregoriańskim, z kontemplacyjnym przeżywaniem Mszy świętej, z Komunią
świętą przyjmowaną na klęcząco, czy też usunięciem krzyża z głównych ołtarzy i w zgodzie na przeniesienie tabernakulum do bocznych naw oraz kaplic. Po
dziś dzień ze strony polskiej, wierzącej inteligencji nie podniosły się głosy,
by do katolickich świątyń powróciło to, co kiedyś stanowiło o istocie wiary
oraz przez całe wieki było skuteczną formą ewangelizacji. Dodajmy od razu, że
takie precedensy miały przecież już swoje miejsce w innych europejskich
krajach, jak choćby w Wielkiej Brytanii.
Dokładnie 7 lipca 1971 r. na łamach londyńskiego Timesa grupa światowej
sławy intelektualistów, wśród których nie sposób nie wymienić następujących
nazwisk: Jacques Maritain, Gabriel Marcel, François Mauriac, Agatha Christie,
Julien Green, Yehudi Menuhin zwróciła się z prośbą do papieża Pawła VI, by ten na
terenie Anglii i Walii, zezwolił na zachowanie tradycyjnej liturgii, a co za
tym idzie łaciny, dawnej architektury, śpiewu gregoriańskiego, etc. Chciałbym
teraz zacytować fragment tego listu, mając nadzieję, że da on nam wiele do
myślenia w kontekście poruszanego dziś tematu:
„Jednym z powszechnie dziś
panujących aksjomatów środków przekazu, tak w przestrzeni religijnej, jak i
społecznej jest ten, który twierdzi, że współczesny człowiek, a w szczególności
intelektualista powinien być nietolerancyjny względem każdej tradycyjnej formy i
powinien zabiegać o to, aby je znieść oraz zastąpić czymś nowym. Jednakże jak
wiele innych afirmacji medialnych i ten aksjomat jest fałszywy. Dziś, tak jak i
w ubiegłych wiekach, wykształceni ludzie powinni być awangardą, która uznaje
walor tradycji, i która, gdy to niezbędne podnosi alarm gdy grozi jej jakieś
niebezpieczeństwo. Gdyby jakiś nierozumny dekret zarządził całościowe lub
częściowe zniszczenie bazylik lub katedr, oczywistym stałoby się, że to
wykształceni ludzie – niezależnie od ich osobistych przekonań religijnych –
musieliby podnieść ze zgrozą głos sprzeciwu wobec tego typu zachowań. Weźmy pod
uwagę to, że bazyliki i katedry zostały wzniesione dla sprawowania rytu, który
jeszcze kilka miesięcy wstecz stanowił żywą Tradycję. Mamy tu na myśli rzymsko-katolicką
Mszę […]. Nie odnosimy się obecnie do religijnego czy duchowego doświadczenia
milionów jednostek, ale do samego rytu, który swoimi wspaniałymi łacińskimi
tekstami zainspirował niezliczoną rzeszę bezcennych dzieł sztuki nie tylko
mistycznych, ale również poetów, filozofów, muzyków, architektów, malarzy i
rzeźbiarzy we wszystkich krajach i epokach. Te zaś należą do kultury
uniwersalnej w takim samym stopniu, jak należą do Kościoła i jego wiernych.
W materialistycznej i technokratycznej cywilizacji, która z coraz większą siłą
zagraża życiu rozumu i ducha, w jedynej w swoim rodzaju jego kreatywności
wypływającej z ekspresji słowa, pozbawienie człowieka, posługującego się tym słowem
jednej z najwspanialszych jego manifestacji, jest w rzeczy samej nieludzkie”.
Francuski eseista i poeta Paul Valéry stwierdził, że „Prawdziwa tradycja w rzeczach wielkich nie polega na tym, by na nowo
robić to, co inni już zrobili, lecz by odnaleźć ducha, który to wszystko ożywiał
i nadal ożywia w innych czasach”. Opierając się na słowach poety pozwólcie,
że polskim intelektualistom katolickim
wystawię taką oto receptę.
Po pierwsze, w obecnych czasach potrzebny jest wielki wysiłek rozumu i ducha,
który pozwoli najpierw na uwolnienie się od przesądu modernizmu, od postawy wybrzydzania się na to, co w Kościele było, co dziś zostało odłożone do lamusa, a co, jak
podkreślał niestrudzenie podczas swojego pontyfikatu papież Benedykt XVI nigdy
nie przestało być dla Kościoła czymś wielkim i świętym. Potrzebny jest i drugi
krok, a mianowicie ponowne odkrycie ducha tradycyjnego katolicyzmu, katolicyzmu
św. Piotra, św. Benedykta, św. Grzegorza Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św.
Piusa X, bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI, katolicyzmu, który wychowuje w znany
tylko sobie sposób intelektualną elitę zdolną do strzeżenia niezmiennych praw,
obrzędów i obyczajów, których zanik jest tak naprawdę nieomylną oznaką śmierci
naszej cywilizacji. Dziękuję bardzo.
Przeczytałem uważnie ten tekst i żałuję, że Sandomierz jest tak daleko od Wrocławia, bo posłuchałbym chętnie znowu na żywo. Choć z drugiej strony mógłby być jeszcze dalej... więc może się kiedyś uda? Pozdrowienia... Adam Klimek z rodziną.
OdpowiedzUsuń