środa, 20 października 2010

Czy aby zostać bohaterem trzeba spotkać Yeti?

O Witoldzie Glińskim dowiedziałem się nie więcej niż kilka miesięcy temu kiedy dotarła do mnie wiadomość, że jeden z najbardziej cenionych reżyserów Holywood’u – twórca „Stowarzyszenia umarłych poetów” i „Pikniku pod wiszącą skałą” –  Peter Weir, pracuje nad obrazem opowiadającym o wojennych losach Polaka. Warto dodać: i to jeszcze jakich losach!!!
Otóż zaledwie kilka miesięcy po wkroczeniu Armii Czerwonej na wschodnie Kresy siedemnastoletni Gliński wraz z całą swoją rodziną podzielił los setek tysięcy mieszkających tam Polaków i został aresztowany przez NKWD. Po krótkim pobycie w więzieniu na Łubiance, wyrokiem sądu wojskowego, chłopak został skazany na dwadzieścia pięć lat syberyjskiej zsyłki tylko dlatego, że jego ojciec brał udział w wojnie obronnej 1939 roku.
Gliński trafił do obozu numer 303, który znajdował się w odległości około dwustu kilometrów od Jakucka i został przydzielony do pracy przy wyrębie lasu. Nie mogę nie podzielić się z wami myślą, która przyszła mi do głowy kiedy pisałem numer łagru, w którym znalazł się ten chłopak. Otóż uświadomiłem sobie, że skoro istniało takie miejsce noszące nazwę 303 musiały istnieć i inne jemu podobne: numer 1, 2, 3, 103, 302, i całą pewnością trzysta trzeci nie był ostatnim z nich… .
Niespełna kilka miesięcy później, udało mu się uciec z obozu wraz z niewielką grupą więźniów: trzema polskimi oficerami, Amerykaninem, Białorusinem i Chorwatem.
Jest luty 1941 roku i całą przyrodę w swym żelaznym uścisku trzyma sroga syberyjska zima. Uciekinierzy muszą zmagać się z kilkudziesięciostopniowym, siarczystym mrozem. Brną po kolana w śniegu, pokonując zaledwie kilka kilometrów drogi dziennie. Jedzą wszystko co wpadnie im w ręce: surowe mięso upolowanych zwierząt, rośliny, korę z drzewa, korzonki. Po kilkunastu dniach takiej wędrówki do grupy Glińskiego nieoczekiwanie dołącza Krystyna – uciekinierka z innego łagru. Jej organizm jest zupełnie wycieńczony, ma wysoką gorączkę i silne bóle, a byli więźniowie nie mają ze sobą niczego co mogłoby jej pomóc. Tracąc siły i czas niosą konającą dziewczynę na plecach tylko po to, by nie zmarła w samotności. Rzeczywiście, młoda Polka wkrótce umiera, będąc jednak szczęśliwa, że zakończyła swe życie z dala od Sowietów.
Dalsze etapy ucieczki znaczą: wschodni brzeg Jeziora Bajkał, mongolskie stepy, Pustynia Gobi, Wyżyna Tybetańska oraz Himalaje. Pokonanie najwyższych gór świata kosztuje życie trójki polskich oficerów, którzy umierają na szkorbut. Jednak Gliński i pozostali konsekwentnie idą dalej w stronę obranego celu - angielskich na ten czas Indii. Docierają tam w połowie stycznia 1942 roku. W sumie sybiracy przebyli w ciągu tych jedenastu miesięcy sześć tysięcy kilometrów!!! Powtórzę to jeszcze raz, żeby dotarło to i do mnie: SZEŚĆ TYSIĘCY KILOMETRÓW.
Dziewiętnastoletni Gliński po krótkim pobycie w Kalkucie dołączył do polskiej armii generała Andersa, która dopiero co wyszła ze Związku Radzieckiego na Bliski Wschód. Walczył w Afryce i we Francji, a po zakończeniu wojny zdecydował osiedlić się w Anglii. Nim jednak odszedł z wojska złożył w kwaterze Naczelnego Dowództwa Polskich Sił Zbrojnych raport z wielkiej ucieczki. I tu rozpoczyna się drugie życie opowiedzianej przed chwilą historii.
Otóż sprawozdaniem Glińskiego zainteresował niejaki Sławomir Rawicz, który postanowił zarobić kilka funtów na nie swojej opowieści. W 1956 roku, we współpracy z jednym z angielskich reporterów, wydał swoją historię ucieczki z łagru 303, nadając jej tytuł „The long walk” (Długi marsz). Książka Rawicza od razu stała się światowym bestsellerem. Dość powiedzieć, że na przestrzeni zaledwie kilkunastu lat została przetłumaczona na dwadzieścia pięć języków i do dziś sprzedano ją w milionach egzemplarzy.
Oszust nie tylko przywłaszczył sobie cudzą historię, ale postanowił uczynić ją, w swoim mniemaniu, nieco bardziej emocjonującą niż była w rzeczywistości. Oto kiedy w czasie pracy nad książką angielski magazyn „Daily Mail” ogłosił, że poszukuje ludzi, którzy w swym życiu spotkali człowieka śniegu – Yeti, Rawicz bezzwłocznie zgłosił się do redakcji z informacją, że natknął się i to nie tylko na jednego osobnika, ale na parę Yeti, kiedy uciekając z łagru przekraczał Himalaje!!! To był marketingowy strzał w dziesiątkę, który wypromował  "Długi marsz" i zapewnił Rawiczowi milionowe zyski.
Cóż więcej można dodać? Szkoda, że kiedy za kilka miesięcy superprodukcja Weir’a wejdzie na ekrany kin, miliony widzów na całym świecie nie poznają ani nazwiska prawdziwego bohatera tej historii – Witolda Glińskiego, ani autentycznej wersji wydarzeń, które sama w sobie jest tak niezwykła i poruszająca, że zupełnie nie potrzebowała spotkania z Yeti, aby zapaść w serca kinomanów.
Bez wątpienia jest jeszcze wielu polskich bohaterów, których wojenne losy są godne uwiecznienia przez światową kinematografię. Rotmistrz Witold Pilecki, kurier Jan Karski, as lotnictwa Stanisław Skalski czy genialny matematyk i kryptolog Marian Rejewski, dokonali w swym życiu tak nieprawdopodobnych czynów, że można by było nakręcić o każdym z nich tuzin filmów. Daj Boże aby powstał chociaż jeden! Wiedzmy jednak o tym, że szanse na to są raczej znikome, by nie powiedzieć równe zeru.  Dlaczego? Otóż wszyscy oni mieli wielkiego pecha,  który pozbawił ich szans na to, by dowiedział się o nich świat. Pomimo tego, że Pilecki na ochotnika pojechał do Oświęcimia, Karski kilkunastokrotnie przewoził do Anglii ściśle tajne dokumenty, Skalski był klasą sam dla siebie na europejskim i afrykańskim niebie, a Rejewski złamał szyfr Enigmy - nie dane im było nigdy spotkać Yeti, a takich grzechów współczesny widz nie zwykł przebaczać kandydatom na kinowe ołtarze.

1 komentarz:

  1. Dzieki za wyjatkowo barwny opis - juz zaczynam to widziec w swojej wyobrazni!
    Dobrze ze w koncu powstaje konkretny obraz o ludziach, ktorzy gineli "tam u nich na mrozie".
    Ufam tylko ze nie otrzymamy jakiejs przejaskrawionej produkcji.
    Zgadzam sie z tym, ze dzisiejszy uzytkownik kultury masowej jest mocno nastawiony na konsumpcje,
    zatem filmy w swojej naturze sztuczne, po ktorych mozna sie swobodnie przesliznac,
    bez potrzeby wchodzenia gleboko. Skoro jest popyt, jest tez i produkcja.
    Taki "pies, co wlasny ogon gryzie". I kolo sie zamyka.

    Miejmy nadzieje ze dobre filmy jeszcze powstana;
    mam na mysli takie, ktore zapraszaja
    do uczestnictwa w historiach i dramatach ludzkiego zycia -
    bo wtedy film najbardziej angazuje i mobilizuje
    do poszukiwania znaczenia i sensu wlasnego zycia.

    OdpowiedzUsuń