sobota, 29 marca 2014

O promieniowaniu Najświętszej Ofiary Eucharystcznej - nauka rekolekcyjna

 Podczas tego naszego drugiego rekolekcyjnego zamyślenia chciałbym zatrzymać się nad tematem Mszy Świętej i naszego w Niej uczestnictwa. Chcę abyśmy, Moi drodzy, pochylili się nad eucharystyczną prawdą wiary – prawdą niezwykłą, najważniejszą, najświętszą, tu naprawdę można mnożyć przymiotniki, a dla opisania której po prostu, najzwyczajniej w świecie brakuje ludzkich słów.
Do rzeczy! Zacznijmy od sprawy najważniejszej, a więc od tego dlaczego w ogóle gromadzimy się w kościele? Zacznijmy od tego, jaka powinna być najgłębsza motywacja naszego przyjścia na Mszę Świętą? Tak się bowiem niestety zdarza, że wielu katolików, i to często naprawdę pobożnych ludzi, nawet takich, którzy co niedziela są w kościele, przychodzi tu z innego powodu niż ten najważniejszy. Ludzie są na Mszy z tradycji, bo tak wypada, bo obawiają się opinii księdza, sąsiadów, rodziny. Są tacy, którzy traktują Mszę Świętą jak jakiś film, albo spektakl teatralny, który widzieli już tysiąc razy. Młodzi często przychodzą do kościoła, aby uniknąć domowych awantur. Wiecie, jak to jest. Po nocnych powrotach z sobotnich zabaw i dyskotek ciężko jest niekiedy podnieść głowę, a co dopiero wstać z łóżka. „Zbieraj się! Za dwadzieścia minut jedziemy do kościoła!” - i ledwo rozpocznie się niedziela, a awantura już jest gotowa. „Jestem przecież dorosły. Nie jestem już dzieckiem. Sam będę decydował, czy chodzić, czy też nie”. Zdarza się. Czy Bóg nie jest wszędzie? Czy nie mogę pomodlić się na łące, w lesie, we własnym domu?
Szukając odpowiedzi na pytanie o najważniejszy powód naszej obecności na Mszy Świętej, chciałbym abyśmy teraz cofnęli się w czasie do Wielkiego Czwartku, do dnia poprzedzającego śmierć Zbawiciela, do dnia w którym po raz pierwszy w historii padły słowa: „To jest ciało moje. To jest kielich krwi mojej”. Co się właściwie wówczas wydarzyło?
Pierwszą sprawą, która powinna zwrócić naszą uwagę jest czasownik użyty przez Jezusa. Ustanawiając Najświętszy Sakrament używa On bowiem czasownika „być” – „to jest ciało moje”. Nie używa innego czasownika np. „oznaczać” – „to oznacza ciało moje”, „symbolizować” – „to symbolizuje ciało moje”, „wyobrażać” – „to wyobraża ciało moje”. Znaczenie tak skonstruowanego zdania byłoby zupełnie inne. Jezus używa czasownika „być”. „To jest” – a zatem zarówno z punktu widzenia logicznego, jak i gramatycznego dopuszczalna jest tylko jedna możliwa interpretacja tej wypowiedzi. Ilekroć kapłan powtarza nad chlebem i winem słowa i gesty Jezusa, chleb przestaje być zwykłym chlebem, a wino przestaje być zwykłym napojem i stają się one Ciałem i Krwią Zbawiciela. Tu nie ma żadnej przenośni. Tu nie ma żadnej poezji, żadnej retorycznej figury. JEZUS W EUCHARYSTII PO PROSTU JEST.
Oto serce katolickiej wiary. Dlatego mówimy, że ten Sakrament spośród wszystkich jest najświętszy. Inne bowiem sakramenty dają nam „jedynie” moc bożą niezbędną dla naszego uświęcenia, do napełnienia naszej duszy i serca bożą łaską oraz miłością. W Najświętszym Sakramencie mamy zaś do czynienia z samym Bogiem. On tu jest żywy, czujący, kochający, współczujący, radujący się z tymi, którzy się radują i płaczący z tymi, którzy płaczą. To On – „Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego”. Bóg, który ma uczucia, a więc którego można też obrazić, ale i przebłagać. To Bóg, z którym można wejść w relacje tak bliską i tak intymną, że On i człowiek nie są więcej dwoma, ale jednym ciałem. I tego właśnie Kościół naucza nieprzerwanie od dwóch tysięcy lat. Co więcej, dzięki Eucharystii sam Kościół pomimo naszych grzechów i zdrad pozostaje święty. Dzięki Najświętszemu Sakramentowi Kościół trwa, i trwać będzie niezwyciężony do końca świata, bo Eucharystyczny Bóg jest z nim.
Kiedy w XVI w. wybuchła rewolucja protestancka jedną z głównych tez Lutra i innych reformatorów wiary było zanegowanie nauki o prawdziwej obecność Chrystusa w Eucharystii. W odpowiedzi na to Sobór Trydencki dokładnie określił w co mają wierzyć wierni, jeśli chcą pozostać w łączności wiary, a mianowicie od katolików wszystkich pokoleń wymaga się tego, aby z niezachwianą wiarą wyznawali, że: „W każdej choćby najmniejszej cząstce konsekrowanego chleba i konsekrowanego wina jest obecny cały Jezus, razem ze swoim ciałem i krwią, duszą i bóstwem” oraz, że „Jest On obecny [pod postaciami eucharystycznymi] prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie”. Chcąc przełożyć tę mądrą teologiczną mowę na najprostszy i zrozumiały dla nas język trzeba powiedzieć, że po słowach konsekracji Jezus jest obecny w kościele w taki sam sposób, w jaki my jesteśmy obecni tu i teraz, tyle tylko, że On jest obecny pod postaciami chleba i wina. Inne różnicy po prostu nie ma. Oto czym jest Msza święta! Jest Ona moim osobistym spotkaniem z Chrystusem, moim osobistym spotkaniem z Bogiem.
Moi drodzy! Pytam się dziś każdego z Was, czy taka jest Twoja wiara? Czy rzeczywiście w to wierzysz? Tak jak naucza Kościół? Czy wierzysz tak, jak Jan Paweł II, który podczas ostatniej prowadzonej przez siebie Uroczystości Bożego Ciała w Rzymie w 2004 r., kiedy nie mógł już samodzielnie klękać, kiedy poruszał się na fotelu, wręcz przymusił księdza Dziwisz, aby podał mu rękę i pomógł uklęknąć ze słowami: „Pomóż proszę. Tu jest Jezus!”. Czy taka jest Twoja wiara?
Jeśli tak rzeczywiście jest Msza Święta powinna być dla nas najważniejszym momentem, najważniejszą chwilą. Wszystko jej powinno być podporządkowane. Od niej zaczynalibyśmy układać nasze wakacyjne plany, a pytaniem, które zadawalibyśmy sobie przed wyjazdem nad morze byłoby nie tylko to, ile czasu potrzeba na to, aby z hotelu dojść na plaże, ale również, jak daleko mamy stamtąd do kościoła. Jeśli Eucharystia jest rzeczywiście centrum naszego życia, to każdą modlitwę w domu, w szkole, w pracy powinienem rozpoczynać od przypomnienia sobie tego, że Jezus rzeczywiście jest obecny w tabernakulum. Jeśli tak jest, jeśli w to wierzę to nie przejdę obojętnie obok kościoła, wiedząc, że jest on otwarty, ale wejdę do niego choćby na krótką modlitwę, choćby po to, by zamyślić się przez chwilę i powiedzieć: „Wiem Panie, że tu jesteś”. Jeśli Eucharystia jest centrum mojego życia, to robię wszystko, aby często, ale i odpowiedzialnie do niej przystępować. Nawet częściej niż raz w tygodniu. Jeśli Eucharystia jest centrum mojego życia to „mam na Nią apetyt”. Ci z was, którzy mają już dzieci z pewnością zgodzą się, że tym po czym się poznaje, czy małe dziecko jest zdrowe, czy chore jest jego apetyt. Jeśli wszystko jest w porządku to dziecko po prostu przyjmuje pokarmy, a jeśli dzieje się coś niewłaściwego w jego organizmie to zaraz traci apetyt. To samo prawo obowiązuje w świecie ducha. Jeśli macie „apetyt  na Eucharystię to możecie być pewnie, że wszystko w waszym życiu duchowym jest poukładane. Jeśli dbacie o to, aby często i odpowiedzialnie do Niej przystępować to znaczy, że jesteście zdrowi duchowo, że stan waszego życia wewnętrznego jest naprawdę dobry. Ale i odwrotnie. Jeśli zauważacie, że dzieje się tak, iż zaczynacie stronić od Komunii, że jeśli nawet jesteście na Mszy świętej odkładacie do Niej przystępowanie jest to znak nieomylny, że coś w waszym życiu duchowym nie gra, coś jest w nim nie tak.
Wrócę teraz do przykładu, który podawałem podczas poprzedniej nauki, a mianowicie kościołów przebudowanych na bary, restauracje, muzea i kina. Chciałbym się podzielić z wami, pewną moją refleksją. Szukając przyczyn tego stanu rzeczy, tego, że w tych budynkach wznoszonych na chwałę Boga dziś już się nikt nie modli, że więcej, nie sprawowana jest tam liturgia, doszedłem do wniosku, że pierwszą przyczyną tego procesu, a mówiąc językiem obrazowym, pierwszą garścią śniegu, która wywołała lawinę apostazji była utrata wiary w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Wszystko inne: odejścia z kapłaństwa, porzucanie przez braci i siostry zakonne swoich zgromadzeń, burzenie klasztorów, powszechna utrata wiary, kryzysy małżeństw oraz rodziny, moralne zepsucie – to wszystko było jedynie konsekwencją zapomnienia o tej niezwykłej obecności.
Nasza wiara – katolicyzm, to nic innego, jak tylko jedno wielkie promieniowanie Najświętszej Eucharystycznej Ofiary. To wszystko, co Kościół ma dobrego, świętego, pięknego i szlachetnego stamtąd bierze swój początek, w Eucharystii ma swoje źródło. Bez Mszy Świętej, bez nieustannie odnawianej Ofiary Golgoty życie Kościoła zamarłoby w jednym momencie: męczennicy przestaliby oddawać życie za wiarę, teologowie przestaliby zgłębiać Boże tajemnice, misjonarze przestaliby trudzić się w głoszeniu Ewangelii, księża odwróciliby się od swojego powołania, rozpadłyby się katolickie małżeństwa i rodziny. Bez ofiary Mszy Świętej wszyscy stracilibyśmy wiarę. Także to wszystko, co w wymiarze duchowym jest w nas boże: pragnienie modlitwy, pobożne myśli, które wznosimy ku niebu, jałmużny i dobre uczynki względem bliźniego, gotowość do wyrzeczeń i postów, a nawet każdy uśmiech na twarzy i przyjazny uścisk dłoni jest niczym innym jak promieniowaniem Najświętszej Ofiary Eucharystycznej. To wszystko daje nam Chrystus obecny w Najświętszym Sakramencie. I właśnie po te dary przychodzimy na Mszę Świętą. Amen
 Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

1 komentarz:

  1. Bóg zapłać - za te słowa i (zwłaszcza) za Msze Święte, w których Chrystus i Jego Ofiara jest w centrum (a nie kapłan i jego nie kończące się komentarze i ogłoszenia służące "strzyżeniu owiec"). T.

    OdpowiedzUsuń