Ten wpis zacznę od spostrzeżenia, które udało mi się niedawno poczynić w korespondencji
z jednym z sandomierskich teologów. Doszedłem wtedy do wniosku, że największym problemem
interpretacji tekstów Soboru Watykańskiego II jest rodzaj języka, jaki został
wybrany przez Ojców soborowych do komunikowania się ze światem. Jeśli dziś
spieramy się o znaczenie poszczególnych sformułowań i pojedynczych słów koncyliarnych dokumentów, niemożliwym jest zrzucenie winy jedynie na
niekompetencje, czy złą wolę interpretatorów. Dla przykładu, po Soborze
Watykańskim I nie było przecież żadnej debaty nad znaczeniem poszczególnych
zwrotów i twierdzeń uroczyście ogłoszonych na tym Concilium. Można było je kontestować (co też niektórzy uczynili),
zgadzać się z nimi, ignorować, ale nikt nie mógł ich interpretować na swój
sposób. Zupełnie inaczej sprawy miały się w okresie po Soborze Watykańskim II,
który był i nadal jest świadkiem niezliczonych prób interpretacji soborowych tekstów, co
jest ewidentnym znakiem wieloznaczności użytych w nich sformułowań. Vaticanum
II to sobór rozłamu.
„Sobór rozłamu” – kiedy padły te słowa natychmiast przyszła mi do głowy
postać włoskiego teoretyka komunizmu Antonio Gramsciego (+1937), który właśnie poprzez wprowadzenie do „Kościoła i innych struktur burżuazyjnych
ducha rozłamu” chciał torować drogę światowej rewolucji.
Fas
est et ab hoste doceri – Godzi się uczyć i od wroga (Owidiusz)
Antonio Gramsci jest niewątpliwie postacią
nietuzinkową w panteonie współczesnych myślicieli. Jest on jednym z największych filozofów XX w.,
którego teorie są kluczem do zrozumienia przemian, jakie zaszły w społeczeństwie zachodnim na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. W swoich rozważaniach
Gramsci wychodził z założenia, że rewolucja marksistowsko-leninowska nie postępuje,
ponieważ czynnikiem blokującym ją jest „kultura i wartości
niesocjalistyczne”. Włoski komunista twierdził, że Marks z Leninem pomylili się
w swojej formule: „byt określa świadomość”. Przeciwnie, twierdził, to
„nadbudowa determinuje bazę polityczną”, dlatego, by „dłoń mogła zmieść ślad przeszłości świata” konieczne jest przeobrażenie stylu życia. Wobec kultury burżuazyjnej uważał, że należy stworzyć konkurencyjną kontrkulturę i wykształcić w niej nowe kadry. Z kulturą burżuazyjną należało zatem walczyć nie wprost, ale taktycznie w dwóch etapach: najpierw poprzez wprowadzenie „ducha
rozłamu”, a później poprzez zachowanie status quo, czyli ustanowienie idei „poprawności politycznej”.
W praktyce oznaczało to pojawienie
się w mowie powszechnej nowych, niejasnych pojęć, nadanie nowego znaczenia klasycznym terminom oraz oderwanie ludzi od
„zabobonów przeszłości”. By podać tego przykład zatrzymajmy się przez chwilę nad terminem „tolerancja”. W klasycznym słowniku oznaczał on „cierpliwe znoszenie zła, mające na celu niedopuszczenie do zła jeszcze większego”. W nowej kulturze słowo to miało stać się kluczowym zwrotem i oznaczać: „bezkrytyczną aprobatę dla wszelkiego typu zachowań”.
Gramsci doskonale zdawał sobie sprawę, że czynnikiem wiążącym włoskie społeczeństwo, a w szerszym ujęciu całą Europę Zachodnią jest Kościół katolicki, i że to jego nauczanie, na równi z jego obrzędowością stoją na drodze rewolucyjnego postępu. Szczyty popularności idee Gramsciego osiągnęły na początku lat 60-tych. Jego dzieła, tłumaczone na wiele języków, wydawane były w setkach tysięcy egzemplarzy, dokładnie w czasie, gdy Kościół katolicki – instytucja, przez którą trzeba było dokonać „najdłuższego marszu” – szykował się do otwarcia Soboru Watykańskiego II. Konfrontacja obu kultur była nieunikniona.
Gramsci doskonale zdawał sobie sprawę, że czynnikiem wiążącym włoskie społeczeństwo, a w szerszym ujęciu całą Europę Zachodnią jest Kościół katolicki, i że to jego nauczanie, na równi z jego obrzędowością stoją na drodze rewolucyjnego postępu. Szczyty popularności idee Gramsciego osiągnęły na początku lat 60-tych. Jego dzieła, tłumaczone na wiele języków, wydawane były w setkach tysięcy egzemplarzy, dokładnie w czasie, gdy Kościół katolicki – instytucja, przez którą trzeba było dokonać „najdłuższego marszu” – szykował się do otwarcia Soboru Watykańskiego II. Konfrontacja obu kultur była nieunikniona.
Vox
clamantis in deserto – Głos wołającego na pustkowiu (Mk 1, 3)
Problem ten dobrze ocenił papież Pius XII,
który w iście prorocki sposób głosił w przemówieniu bożonarodzeniowym z 1947 r.
takie oto słowa:
„Piętnem wyciśniętym na czole
naszych czasów, który jest przyczyną rozkładu i upadku jest coraz bardziej
widoczna skłonność do braku szczerości. Nie chodzi nam o brak szczerości, który
jest przypadkowym wybiegiem, środkiem zastępczym dla ratowania się z
zakłopotania w chwilach niespodziewanych lub nieprzewidzianych trudności. Nie! Brak
prawdomówności jest obecnie niemalże wyniesiony do godności systemu, wywyższony
do rangi strategii, w którym kłamstwo, zniekształcenie słów i faktów, oszustwo
stały się klasyczną bronią ofensywną, jaką niektórzy posługują się po
mistrzowsku, dumni ze swoich zdolności i pozbawieni jakiegokolwiek wyczucia
moralnego. W ich oczach jest to część nieodłączna sztuki manipulacji opinią
publiczną, mając na celu jej zarządzanie, urabianie według potrzeb własnej
polityki. Są oni zdecydowani zatryumfować za każdą cenę w walce o interesy,
opinie, doktryny i hegemonię
Nie
jest naszym celem opisywać dokładnie zniszczenia spowodowane tymi „igrzyskami
nieprawdomówności” w życiu publicznym. Mamy jednak obowiązek otwierania oczu
katolikom całego świata, a także tym, którzy razem z nami dzielą wiarę w
Chrystusa i w transcendentnego Boga, na niebezpieczeństwa jakie prymat kłamstwa
rodzi w Kościele, w cywilizacji chrześcijańskiej, i w całym patrymonium
religijnym, a także ludzkim, które od dwóch tysięcy lat daje narodom substancję
ich życia duchowego i ich prawdziwej wielkości”. (Tłum. wł.)
Zauważmy, że zmiana sposobu komunikowania się polegająca na porzuceniu klasycznych terminów i zwrotów nie jest nigdy obojętna dla przekazywanych treści, tym bardziej jeśli dotyczy ona doktryny wiary. Na tym polu również szata językowa de facto stanowi treść. W słowniku kościelnym istnieją, bowiem pewne słowa (np. transsubstancjacja), które muszą zostać zachowane nietkniętymi, gdyż wymaga tego transparentność dogmatu. Kiedy zmienia się językową szatę, będąc nawet kierowanymi najlepszymi motywami, i myśli się, że treść pozostanie nietknięta, wpada się w pułapkę, z której później bardzo trudno jest się wydostać. Dokładnie z taką sytuacją mamy do czynienia w intepretacji dokumentów Vaticanum II.
Nota bene, w tekście Konstytucji o Liturgii Świętej Sacrosanctum Concilium, znajdziemy wiele wspaniałych i niezwykle głębokich słów odnoszących się do Misterium eucharystycznego. W całym dokumencie nie pada jednak ani raz słowo „transsubstancjacja” i jest to element „zerwania”, już nie w posoborowej interpretacji, ale w samym koncyliarnym tekście.
Zauważmy, że zmiana sposobu komunikowania się polegająca na porzuceniu klasycznych terminów i zwrotów nie jest nigdy obojętna dla przekazywanych treści, tym bardziej jeśli dotyczy ona doktryny wiary. Na tym polu również szata językowa de facto stanowi treść. W słowniku kościelnym istnieją, bowiem pewne słowa (np. transsubstancjacja), które muszą zostać zachowane nietkniętymi, gdyż wymaga tego transparentność dogmatu. Kiedy zmienia się językową szatę, będąc nawet kierowanymi najlepszymi motywami, i myśli się, że treść pozostanie nietknięta, wpada się w pułapkę, z której później bardzo trudno jest się wydostać. Dokładnie z taką sytuacją mamy do czynienia w intepretacji dokumentów Vaticanum II.
Nota bene, w tekście Konstytucji o Liturgii Świętej Sacrosanctum Concilium, znajdziemy wiele wspaniałych i niezwykle głębokich słów odnoszących się do Misterium eucharystycznego. W całym dokumencie nie pada jednak ani raz słowo „transsubstancjacja” i jest to element „zerwania”, już nie w posoborowej interpretacji, ale w samym koncyliarnym tekście.
A
fructibus eorum cognoscetis eos – Po owocach ich poznacie (Mt 7, 16)
Nie
da się ukryć, że „duch rozłamu” manifestuje się od czasów Vaticanum II w nie tylko w doktrynie,
ale również w praktyce Kościoła katolickiego. Jeśli chodzi o pierwszy poziom wystarczy tylko wspomnieć o
debacie teologicznej jaka o dziesięcioleci toczy się wokół terminu „subsistit
in”, pojawiającego się w ósmym rozdziale Konstytucji dogmatycznej o Kościele
Lumen gentium, której nie położyła kresu również Odpowiedź Kongregacji Doktryny Wiary na pytania dotyczące niektórych
aspektów nauki o Kościele, z dnia 29 czerwca 2007 r. Nota bene, warto w tym miejscu dodać to, co zauważył ks. prof. Brunero Gherardini, że ta wypowiedź Kongregacji jest zbudowana na poważnym błędzie metodologicznym. Interpretacja zwrotu „subsistit in” opiera się w niej, bowiem tylko i wyłącznie na tekstach duszpasterskiego Soboru Watykańskiego II (!) tak, jakby nie istniały wcześniejsze, wiążące katolików wypowiedzi Magisterium. Ów duch rozłamu jest
widoczny także na polu liturgii, gdzie jesteśmy świadkami ścierania się
różnych liturgicznych szkół teologicznych i praktyk (choćby sposoby przyjmowania Komunii
Świętej).
Antidotum
Jedynym sposobem na wyegzorcyzmowanie ducha Gramsciego z Kościoła, a co za tym idzie uczynieniem Soboru Watykańskiego II całkowicie wiarygodnym jest powrót do klasycznego, czyli łacińskiego słownika teologii i jasne przedstawienie przy jego użyciu poszczególnych wypowiedzi koncyliarnych jako części niezmiennej Tradycji Kościoła. Teologowie, którzy chcą prowadzić swe poszukiwania w duchu „hermeneutyki kontynuacji” muszą porzucić teologiczną nowomowę i skupić się na szukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: Czy dokumenty Vaticanum II wpisują się, czy też nie w wielką Tradycję Kościoła, która rozwija się nieprzerwanie od jego początków aż po dziś dzień?
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!Antidotum
Jedynym sposobem na wyegzorcyzmowanie ducha Gramsciego z Kościoła, a co za tym idzie uczynieniem Soboru Watykańskiego II całkowicie wiarygodnym jest powrót do klasycznego, czyli łacińskiego słownika teologii i jasne przedstawienie przy jego użyciu poszczególnych wypowiedzi koncyliarnych jako części niezmiennej Tradycji Kościoła. Teologowie, którzy chcą prowadzić swe poszukiwania w duchu „hermeneutyki kontynuacji” muszą porzucić teologiczną nowomowę i skupić się na szukaniu odpowiedzi na następujące pytanie: Czy dokumenty Vaticanum II wpisują się, czy też nie w wielką Tradycję Kościoła, która rozwija się nieprzerwanie od jego początków aż po dziś dzień?
Właśnie problem jest w tym, że niektóre dokumenty soboru watykańskiego II są odmienne niż przedsoborowe nauczanie Kościoła; dotyczy to szczególnie dekretu o ekumenizmie i dekretu o wolności religijnej. Dlatego jest taki problem z interpretacją tych dokumentów w duchu "hermeneutyki kontynuacji", bo tej kontynuacji po prostu nie ma. Dlatego wszystkie akrobacyjne wysiłki teologów, by udowodnić ciągłość nauczania, są daremne. Wyjściem jest chyba tylko przyznanie, że SVII nie był soborem doktrynalnym, a jedynie duszpasterskim, a zatem i te nowe dokumenty nie mają mocy wiążącej bezwzględnie o ile są sprzeczne z doktrynalnymi dokumentami przedsoborowymi.
OdpowiedzUsuń