niedziela, 17 listopada 2013

Z kart historii średniowiecznego Sandomierza - cz. I. Początki

"Jest Sandomierz wielką księgą wiary naszych przodków" - Jan Paweł II podczas Mszy świętej sprawowanej na sandomierskich błoniach, dnia 12 czerwca 1999 r.

       Początki Sandomierza są niejasne i trudne do zbadania. Można je jednak poznawać z relacji pochodzących z różnych stron średniowiecznego świata. Prawdopodobnie powstanie ośrodka lokalnej władzy u wideł Wisły i Sanu jest związane z pobytem na tym terenie plemienia Lędzian. Nie jest wykluczone, że pierwotnie głównym ich grodem w tym regionie była inna miejscowość. Być może był to Zawichost, albo Złota - wioska o charakterystycznej, sugerującej swe bogactwo nazwie.
       Wzmianki o tym terytorium pochodzą z różnych źródeł. Na Zachodzie wspomina o nim ok. roku 845 tzw. Geograf Bawarski w swoim dziele: „Descriptio civitatum et regionum ad septentrionalem plagam Danubii” (Opis grodów i ziem na północnym brzegu Dunaju). Drugim ważnym dla nas źródłem jest tekst "De administrando Imperio" (O rządzeniu Imperium) pochodzący z Cesarstwa wschodniego, który wyszedł spod ręki cesarza Konstantyna Porfirogenety. Według niektórych badaczy istnieją pewne przesłanki na korzyść teorii, że z południa nad środkową Wisłę dochodziły wpływy polityczne państwa Wielkomorawskiego, zaś w świetle badań pochówków cmentarnych możemy przyjąć, że na te tereny z północy dochodzili także Wikingowie, być może służący jako wojowie w drużynach pierwszych Piastów. Przez tę ziemię odbywali swe podróże kupcy znad Dunaju i z wybrzeży Bałtyku, zmierzając z Cesarstwa Karolińskiego, wzdłuż Wisły na południe, a następnie kierując się ku Wschodowi do Kijowa. Na podstawie badań archeologicznych można stwierdzić, że tereny te były penetrowane również przez władców kijowskich. Innymi słowy genius loci Sandomierszczyzny od najdawniejszego czasu przejawiał się w tym, że ziemie te leżały na styku różnych kultur, obyczajów i tradycji.
       Wzrost znaczenia grodu sandomierskiego w państwie Piastów, jego awans do grona głównych siedzib Królestwa był spowodowany przynajmniej kilkoma przyczynami. Niewątpliwie jedną z nich była możliwość bardziej skutecznego wykorzystania żyznych gleb lessowych. Krajobraz sprzyjał gęstszemu osadnictwu i tym samym zamożności grodu. Świadczą o tym choćby nazwy okolicznych, spełniających służebną rolę miejscowości jak: Winiary, Winiarki, Skotniki, Zagrody, Łojowice. Dużą rolę odegrał również fakt, że miasto było ważnym węzłem komunikacyjnym, gdzie krzyżowały się drogi wiodące z Ratyzbony i ziem naddunajskich przez Pragę, Kraków, Grody Czerwieńskie, aż do Kijowa z drogami wiodącymi na południe Europy. To w Sandomierzu spotykali się kupcy mówiący różnymi językami: Słowianie wschodni i zachodni, Bałtowie, Germanowie mieszkający nad Dunajem, Grecy z Bizancjum, Żydzi, Chazarowie, a nawet Turcy. Znaleziskiem poświadczającym tego typu kontakty jest niezwykłe zabytek historyczny zwany szachami sandomierskimi.
       W 1962 r., podczas badań archeologicznych, prowadzonych na Wzgórzu Staromiejskim przez państwo Gąssowskich, profesorów z Polskiej Akademii Nauk, odkryto wykonane z rogu jelenia szachy, nazwane później sandomierskimi. Znalezisko do tej pory uznawane jest za unikatowe, przede wszystkim dlatego, że obejmuje ono prawie cały komplet bierek dla dwóch graczy (brakuje tylko trzech pionków). W Polsce wcześniejsze od nich są jedynie pochodzące z II poł. XI w. tzw. szachy wrocławskie. Bierki odkryte w Sandomierzu wykonane zostały w stylistyce arabskiej. W związku z zakazami Koranu, zabraniającymi realistycznego przedstawiania istot żywych, muzułmanie przekształcili pierwotne hinduskie wzory figur w formy abstrakcyjne, a warstwę znaczeniową ukryli pod postaciami geometrycznych symboli.
       Ustanowienie w Sandomierzu centrum politycznego miało niewątpliwie cel strategiczny, jakim był podbój i przyłączenie wschodniej Małopolski do państwa gnieźnieńskiego. Przemawia za tą hipotezą kilka ważnych czynników. Po pierwsze najstarsza ceramika sandomierska jest bliźniaczo podobna do naczyń używanych powszechnie przez Słowian zachodnich. Po drugie wykopaliska archeologiczne przy kościele św. Jakuba, datowane na XI w. pozwoliły odkryć groby mężczyzn przybyłych z Wielkopolski, i wreszcie po trzecie, fakt, iż podobnie jak w państwie Polan, nowe centra administracyjne były zakładane, nie na zgliszczach poprzednich, zniszczonych czy to ogniem, czy mieczem osad, ale w zupełnie nowych lokalizacjach. Dzięki podbojowi wielkopolskiemu osada stała się przyczółkiem do piastowskiej ekspansji ku południu i wschodowi, w stronę zajętego przez Czechów Krakowa.
       Nałożenie się na siebie tych to czynników spowodowało, że Sandomierz szybko się rozwijał, rosnąc w zamożności i w politycznym znaczeniu. Dowodem tego postępującego procesu jest fakt, że piszący na przełomie XI/XII w. kronikarz Gall Anonima zanotował, iż głównymi stolicami Królestwa Bolesława Krzywoustego były: "Wrocław, Kraków i Sandomir".
       Mater Poloniae - ora pro nobis!

piątek, 18 października 2013

„Jan Paweł II - papież dialogu”. Konferencja wygłoszona podczas spotkania z uczniami i nauczycielami szkół im. Jana Pawła II w Sandomierzu w dniu 18 października 2013 r.

W głębi serca [człowiek] stale tęskni za absolutną prawdę i pragnie w pełni ją poznać, czego wymownym dowodem są niestrudzone poszukiwania, jakie prowadzi on na każdym polu i w każdej dziedzinie. Jeszcze dobitniej dowodzi tego jego poszukiwanie sensu życia” – Jan Paweł II, Encyklika Veritatis splendor

Drodzy uczniowie i nauczyciele!
Tematem, który chciałbym dziś podjąć jest rozwinięcie hasła tegorocznego Dnia papieskiego w naszym kraju, a mianowicie „Jan Paweł II – papież dialogu”.  Wiele mówiło się na ten temat ostatnimi czasy, nie dalej jak kilkanaście dni temu biskupi polscy skierowali do nas list opisując w nim m.in. zasady prawdziwego dialogu. Dziś chciałbym spojrzeć na posługę Jana Pawła II, jako uczestnika szeroko pojętej dyskusji w nieco szerszej perspektywie.
Mamy mówić o papieżu i dialogu – zastanówmy się więc wspólnie kim jest papież i co oznacza słowo dialog?
Wszyscy z pewnością wiedzą, że każdy prawowicie wybrany biskup Rzymu jest Namiestnikiem Jezusa Chrystusa i Następcą św. Piotra w misji powierzonej mu przez Zbawiciela. Misja ta w swoim najbardziej podstawowym przesłaniu polega na – po pierwsze, świadczeniu o historyczności osoby Jezusa Chrystusa i o tym wszystkim czego On dokonał dla naszego Zbawienia, czyli o tym, że „Bóg z Boga, światłości ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego” stał się człowiekiem rodząc się z Dziewicy Maryi, a następnie został zabity na krzyżu podczas panowania rzymskiego cesarza Tyberiusza, by na trzeci dzień powrócić ze śmierci do życia, dając tym samym świadectwo o prawdziwości tego, co mówił i czynił; i po drugie, misja ta polega na utwierdzaniu braci w wierze poprzez rządzenie powołanym do istnienia przez Chrystusa Kościołem. Mówiąc najprościej jak tylko się da: Papież jest po to, aby strzec czystości i ortodoksyjności chrześcijańskiej wiary, „bez której nikt nie może się Bogu podobać”, jak mówi autor listu do Hebrajczyków, „bez której nie można być zbawionym”, jak naucza ewangelista Marek, i aby skarb ten przekazać bez domieszki błędu kolejnym pokoleniom wiernym. Tylko tyle i aż tyle. Wszystkie inne zadania wykonywane przez papieża (dobroczynność, zaangażowanie na rzecz promocji kultury, spotkania z różnymi osobami, itd.) są podporządkowane tej właśnie misji – strzeżeniu i przekazywaniu prawdziwej wiary.
Każdy papież począwszy od św. Piotra aż do Franciszka w bożym planie zbawienia odgrywa więc rolę, mówiąc językiem biblijnym „niewzruszonej skały”, na której wznosi się Kościół, i na której to każdy wierzący może bez obaw popełnienia błędu wejść w relację z Trójjedynym Bogiem. Osoba papieża, z woli bożej, jest gwarantem dotarcia człowieka do pełni Prawdy przekazanej w bożym Objawieniu oraz do skutecznego korzystania z bożej łaski, którą Kościół otrzymał w sakramentach.
Terminem o wiele bardziej skomplikowanym znaczeniu jest słowo dialog. Słownik języka polskiego podaje, że dialog to „szereg rozmów, negocjacji i innych działań mających doprowadzić do porozumienia między stronami konfliktu”.
Ale o jakich stronach „konfliktu” możemy mówić w przypadku posługi papieskiej? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w misji zleconej przez Zbawiciela całemu Kościołowi, a mianowicie: „Idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu, udzielając im chrztu w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Czyli z jednej strony „konfliktu” mamy do czynienia z tymi, którzy już Chrystusa poznali i starają się układać swoje życie wzorując się na Jego nauce, na Ewangelii, z drugiej zaś strony barykady stoją ci, którzy albo bezmyślnie Ewangelię porzucili, albo wprost z nią walczą.
Gdzie więc szukać płaszczyzny porozumienia pomiędzy zwaśnionymi stronami? Czy w ogóle możliwym jest podjęcie jakiegoś dialogu, porozumienia pomiędzy ludźmi wyznającymi różne wiary, lub posiadających różne światopoglądy? Czy nie jedynym możliwym wynikiem takiego dialogu jest przyjęcie katolickiej Prawdy, której papież jest, jak już to powiedzieliśmy z woli Bożej jedynym gwarantem? Jeśli tak, to po co w ogóle prowadzić jakiekolwiek dyskusje?
Otóż w nauczaniu Jana Pawła II takim miejscem spotkania, taką przestrzenią do prowadzenia dialogu była koncepcja obiektywnej prawdy. Pisząc we wstępie do Encykliki „Veritatis splendor” (Blask prawdy) papież bronił tej właśnie płaszczyzny ogólnoludzkiego spotkania przed relatywizmem i sceptycyzmem. Młodszym od razu tłumaczę, że relatywizm to pogląd filozoficzny, który opiera się na założeniu, że każdy może mieć swoją „prawdę”, i że wszystkie one są równie dobre. Relatywizm mówi, że powinniśmy kierować się swoim sumieniem niezależnie o tego, jak zostało ono ukształtowane. Dziś to może być dobre, a jutro tamto. Nic pewnego, żadnej trwałości. Sceptycyzm mówi natomiast, że nie ma co szukać Prawdy, ponieważ i tak jej się nie znajdzie.
Jan Paweł II broniąc i propagując w dialogu ze światem koncepcję obiektywnej prawdy zwracał uwagę na to, że jest ona dostępna absolutnie dla wszystkich ludzi niezależnie od wyznawanych przez nich religii, niezależnie od krajów z których pochodzą i kultur z których wyrastają. Płaszczyzna odkrywania prawdy, pisanej przez duże „P”  była dla papieża czymś niezwykle ważnym podczas wszystkich lat jego pontyfikatu. Tak właśnie rozumiał on swoją posługę. Dać każdemu człowiekowi szansę, aby dzięki spotkaniu z jedyną prawdziwą religią jaką jest katolicyzm każdy człowiek wierzący i niewierzący, katolik, prawosławny, protestant, żyd, muzułmanin i ateista przybliżył się do jedynej Prawdy, jaką jest Jezus Chrystus. Nawet jeśli ten człowiek nie potrafiłby nazwać rzeczywistości posługując się językiem Objawienia, nawet gdyby Boga utożsamiał z drzewem lub skałą, nawet gdyby był zupełnie zamknięty na transcendencję, wpisane w jego serce przez Stworzyciela dążenie do Prawdy, taką jaką ona jest, czyniło z tego człowieka w myśli Jana Pawła II partnera do konstruktywnej dyskusji.
W tym właśnie kontekście należy czytać dialog podejmowany przez Jana Pawła II przez wszystkie lata jego pontyfikatu. Przemówienia na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych, spotkania z politykami i przywódcami państw, spotkanie z przedstawicielami innych religii, odwiedziny synagog, ludźmi różnych kultury i świata sztuki, którzy nierzadko reprezentowali nawet wrogi względem chrześcijaństwa system wartości, te wszystkie wydarzenia bez tła bronionej przez Jana Pawła koncepcji obiektywnej Prawdy, są nie tylko niezrozumiałe, ale również podatne na wszelkiego typu manipulacje medialne, które przedstawiają Jana Pawła II, jako człowieka, który akceptował i to bez żadnego wyjątku wszelkie postawy moralne, filozoficzne oraz każde z ludzkich zachowań.
Niech więc postać patrona waszych szkół, błogosławionego, a już wkrótce św. Jana Pawła II, jego umiłowanie i niestrudzony zapał w głoszeniu prawdy, będą dla nas wzorami w podejmowaniu dialogu z ludźmi inaczej myślącymi, inaczej wierzącymi, czy niewierzącymi wcale, wiedząc, że mówiąc i świadcząc naszym życiem o istnieniu Prawdy, unikając wszelkiego z nią kompromisów, nie negocjując jej, ani nie ogłaszając za nieobowiązującą w naszych czasach, daje się tym ludziom szansę na spotkanie z Chrystusem, który sam o sobie powiedział, że jest „Drogą, Prawdą i Życiem”.
Sedes sapientiae - ora pro nobis!

czwartek, 19 września 2013

Myśli kilka na rok wiary, cz. II

"Wkrótce potem Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki" (Łk 9,11)

Ewangelista Łukasz używa właśnie tego słowa "tłum". Możemy więc sobie wyobrazić owe tysięczne rzesze ludzi podążające za Zbawicielem. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że ów "tłum" przedstawia niezwykły obraz wspólnoty i przyjaźni łączącej ludzi i Jezusa. "Tłum" spędza z Nim całe dnie, słucha Jego słów, je z Nim i śpi pod gołym niebem, ale czy dociera do niego Dobra Nowina? Słuchają, ale czy słyszą Jego słowa? Czy rozumieją, jakie treści ma im do przekazania? Biorąc pod uwagę późniejsze koleje losów Zbawiciela, a mianowicie nieustanne spiski na Jego życie, odrzucenie Go przez własny naród i wreszcie śmierć na krzyżu, można być pewnym tego, że intencje, które przyświecały idącym za Nim ludziom nie zawsze były szczere i niekoniecznie wynikały z wiary.
Przyjrzyjmy się bliżej tym intencjom. Pomiędzy tysiącami ludzi idącymi za Zbawicielem z pewnością byli tacy, którzy traktowali Jezusa jak jakiegoś mędrca, jak ciekawie przemawiającego filozofa. Widzieli w Nim osobę, która ma pewną wizję świata, człowieka i relacji międzyludzkich. Słuchali Go, choć z pewnością wszystkiego nie rozumieli. No bo któż o zdrowych zmysłach mając przy sobie dziewięćdziesiąt dziewięć owiec zostawiłby je na pustyni, a poszedłby za jedną, która zaginęła? Kto na serio traktowałby naukę według której "więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu"? Kto z miłości nadstawiałby drugi policzek osobie, która go bije? Finezja absurdów. Ewangelia była więc dla tych ludzi jedynie jakąś filozofią życia, a Jezus interesował ich jedynie na poziomie intelektualnym.
Co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości, że w "tłumie" idącym za Zbawicielem byli i tacy, którzy chcieli jedynie najeść i napić się do syta. Ci zupełnie nie byli zainteresowani Jego nauką. Ciekawiło ich natomiast to, kiedy następnym razem Jezus dokona rozmnożenia chleba albo kiedy zamieni wodę w wino. Tacy, nie byli zupełnie zainteresowani ani wiarą, ani nadprzyrodzonością.
Trzecią grupę w "tłumie" stanowili żydowscy politycy. Ci z kolei słuchali uważnie słów Chrystusa, ale jedynie po to, aby zmanipulować ich znaczenie i wykorzystać Ewangelię do poderwania ludu przeciwko rzymskiemu okupantowi. Dla realizacji swoich politycznych celów gotowi byli nawet obwołać Jezusa królem. Widzieli w Nim charyzmatycznego przywódcę i walczącego rewolucjonistę. Na jednym wydechu wypowiadali hasła o sprawiedliwości społecznej, niepodległości narodu oraz konieczności rozpoczęcia walki nie zdając sobie sprawy z tego, że idee nawet tak wzniosłe jak sprawiedliwość i prawo w oderwaniu od wiary stają się ich wykrzywieniem i deformacją.
W "tłumie" kroczącym za Zbawicielem z pewnością była cała rzesza osób chorych i niepełnosprawnych. Pomiędzy ludem lotem błyskawicy rozchodziły się wieści o uzdrowieniach, ba, nawet wskrzeszeniach z martwych dokonywanych przez Mistrza z Nazaretu. Krzyczano: "Głusi odzyskują słuch, ślepi wzrok, chromi chodzą, trędowaci są oczyszczeni". Takie informacje działają jak magnez. Ściągają nie tylko tysiące dotkniętych różnymi schorzeniami, lecz również ciekawskich, tłumy gapiów. I nie ma się co dziwić. Tyle, że wielu szukając ulgi w swych dolegliwościach zatrzymywało swoją relację ze Zbawicielem jedynie na tym poziomie. Cud, uzdrowienie i ... powrót do dawnego życia.
A co rzeczywiście Jezus miał "tłumowi" do powiedzenia? Jaką naukę mu objawił? Odpowiedź na te pytania znajdziemy w galilejskim miasteczku, do którego się udawał, w Nain. Poprzez wskrzeszenie jedynego syna wdowy Zbawiciel ukazuje swoje bóstwo. Objawia się "tłumowi" jako Pan życia i śmierci. Przedstawia się jako Ten, w którego ręku są ludzkie losy. Udowodnia, że On sam kieruje nimi według swego miłosnego zamysłu. Jezus nie chce więc, abyśmy traktowali Go jak filozofa, polityka, który zabiega o przychylność tłumów, nie chce byśmy widzieli w Nim uzdrowiciela, który dba jedynie o zdrowie ciała. Nie chce, abyśmy widzieli w Nim przedstawiciela organizacji charytatywnej, która stawia sobie za cel nakarmienie wszystkich głodnych na świecie. On chce, abyśmy widzieli w Nim Boga, który jest wieczną Miłością, który troszczy się o nas jak dobry Ojciec, i który przygotował dla nas wiele mieszkań w niebie. Takiej wiary od nas oczekuje i do wejścia w taką z Nim relację wszystkich nas zaprasza.
Virgo fidelis - ora pro nobis! 

niedziela, 15 września 2013

Homilia ku czci Matki Bożej Bolesnej

       Tak się składa, moi drodzy, że w całym roku liturgicznym poza okresem Wielkiego Postu mamy bardzo mało sposobności do rozważań o męce Zbawiciela, o tym wszystkim co z punktu widzenia naszej wiary jest w niej najważniejsze, ponieważ przyniosło nam zbawienie. Wyjątkiem od tej mało szczęśliwej zasady są dwa dni – wczorajsze święto Podwyższenia krzyża oraz dzień dzisiejszy poświęcony Matce Bożej Bolesnej.
         Dziś mamy mówić właśnie o Niej. Aby lepiej zrozumieć misję i posłannictwo, które – jak to słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii – Najświętsza Maryja Panna otrzymała pod krzyżem musimy zatrzymać się przez chwilę nad tematem śmierci Zbawiciela i przedstawić go w nieco szerszym kontekście. Historia zbawienia bowiem, której częścią jest krzyż i stojąca pod nim Maryja zaczyna się toczyć na wiele wieków przed wydarzeniem Golgoty. Rozpoczyna się ona od tragicznej chwili popełnienia grzechu pierwszych rodziców. 
       Wiemy z przekazu Pisma Świętego, że Bóg wszystko co stworzył, wszystko co powołał do życia uczynił dobrze. Takim dobrym stworzeniem był również człowiek, w którym odbijały się obraz i podobieństwo boże. Kochając i będąc kochanym cieszył się wiecznym życiem w przyjaźni z Bogiem, bez chorób, bez nieszczęśliwych wypadków, bez cierpienia, lęków i strachu o przyszłość. I wówczas wydarzyło się coś, co zaważyło na całej historii świata. Doszło do tragedii. Ludzie zostali oszukani przez węża. Wpadli w sprytnie zastawioną przez niego pułapkę. Dali się uwieść mistrzowi kłamstwa. Uwierzyli, że jeśli okażą Bogu nieposłuszeństwo staną się jak On sam, jak Bóg. Ludzie zapragnęli tak jak On decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Sami chcieli ustalać przykazania, nakazy i zakazy prawa. Tym sposobem obrazili swego Stwórcę i przez nieposłuszeństwo nie tylko sami stracili wieczne życie, nie tylko zostali pozbawieni raju, ale ściągnęli na wszystkie ludzkie pokolenia klątwę grzechu pierworodnego. Owa naturalna skłonność do czynienia złego przejawia się w tym, że bliżej jest nam do grzechu niż do świętości, bliżej do tchórzostwa niż do bohaterstwa, bliżej do egoizmu niż bezinteresownego poświęcenia się innym. Tak oto, nieposłuszeństwo kobiety, nieposłuszeństwo Ewy względem Boga na całe wieki pogrążyło ludzkość w ciemnościach i niewoli grzechu.
  Ta nasza pożałowania godna sytuacja zmieniła się zupełnie z chwilą przyjścia na świat drugiej Ewy, drugiej Matki – Maryi. Już samo Jej bezgrzeszne poczęcie zwiastowało zupełnie nową rzeczywistość: rzeczywistość świętości i łaski. Od tego momentu, z woli bożej, jeszcze przed przyjściem na świat Jezusa, zaczęło wszystko się zmieniać. Bóg ponownie zaczął swoje stwórcze dzieło. Wszystko czynił nowe. Zaczął ustanawiać Nowe przymierze, nowy Testament, przymierze tak mocne i trwałe, tak pewne, że nawet największy grzech człowieka, że nawet ponowna obraza Boga nie jest w stanie go zniszczyć, ponieważ zostało ono przypieczętowane, czymś czego nie da się unieważnić, a mianowicie przelaną na krzyżu krwią Zbawiciela.
I w tej oto chwili, w tym najważniejszym momencie dla losów świata pojawia się Maryja, pojawia się Matka Boga.
A pod krzyżem Matka stała” – nie mogło Jej tam zabraknąć. Była przecież stale obecna w życiu Jezusa. W domu w Nazarecie i na palestyńskich drogach. Była przy Nim kiedy stawiał pierwsze kroki. Kiedy płakał tuliła Go w swych ramionach, nosiła na rękach. Patrzyła z dumą na niego kiedy uczył się czytać. Widziała Go jak bawił się, pracował, modlił się, i jak z dnia na dzień stawał się z dziecka młodzieńcem. To dzięki Jej pośrednictwu Jezus dokonał pierwszego cudu w Kanie Galilejskiej. Kroczyła za swym Synem, kiedy opuścił rodzinny dom i zaczął głosić Ewangelię. Bólem i strachem napawały Ją wieści o tym, że raz po raz knuje się spiski na Jego życie. I wreszcie kiedy nadszedł moment Jego śmierci, kiedy Jezus wziął na siebie krzyż i ruszył obciążony nim w stronę Golgoty, krok za krokiem podążała za Nim Jego Matka. Tak oto spełniała się przepowiednia starca Symeona, że „Twoją duszę miecz przeniknie”. Maryja stała pod krzyżem i patrzyła na swoje umierające dziecko. Tylko matki są w stanie zrozumieć to co czuła w tym momencie. Pustkę, bezsilność, przeszywający nie tylko serce, ale całe ciało ból. I nagle, na kilka chwil przed śmiercią, Jezus ostatnim wysiłkiem zwrócił się do Niej i oddał pod Jej opiekę umiłowanego ucznia – Jana.
„Niewiasto oto syn twój, synu oto Matka twoja”. Ale o co Jezusowi chodziło? Czemu najpierw zwrócił się do Niej, a dopiero później do Jana? Przecież gdyby chodziło o zapewnienie Maryi opieki na starość wystarczyłoby powiedzieć: „Oto Matka twoja”. Nie, moi drodzy, nie chodziło tu o troskę umierającego Syna o Matkę, znaczenie tych słów jest o wiele wiele głębsze.
         Jezus zwrócił się najpierw do Maryi, ponieważ chce oddać pod Jej opiekę Jana, a wraz z nim rodzący się Kościół. Chce, aby wszyscy należący doń wierni mogli zakosztować tej samej miłości, której doświadczył Jezus podczas Swego życia. Zbawiciel stworzył więc w tym momencie nową nadprzyrodzoną więź, więź która nie wyczerpuje się jedynie w relacji Matki i ucznia Jana, ale która obejmuje swym zasięgiem wszystkich ludzi odkupionych przez Chrystusa. Oto Maryja ma stać się Matką Nowego ludu, ludu zjednoczonego wiarą w Chrystusa, ludu, który czerpie obficie z Mądrości bożej objawionej w Ewangelii oraz z łaski wysłużonej przez Zbawiciela na krzyżu. Maryja otrzymała w tym momencie misję stania się Matka Kościoła i umiłowania każdego chrześcijanina, w taki sam sposób, w jaki kocha Swego Syna. Tak oto na Golgocie Maryja otrzymała misję Pośredniczki stając się właśnie tam: Matką Kościoła, Matką wierzących, Wspomożycielką wiernych, Ucieczką grzeszników.
         Stąd już, moi drodzy, łatwo zrozumieć dlaczego na przestrzeni wieków okazuje nam tyle troski. Łatwo jest już pojąć dlaczego Lourdes, Fatima, La Salette, Gietrzwałd, Licheń, Częstochowa, Sulisławice. Skąd tyle cudów i łask wyproszonych za pośrednictwem Maryi. Ona nie czyni niczego innego, jak tylko wypełnia misję, która została Jej powierzona przez Boga. Jest Matką Kościoła, Matką ludzi, którzy idą za Chrystusem. Dzięki tej misji Maryja czuje się w sposób specjalny upoważniona do ingerencji w nasze życie zwłaszcza wówczas kiedy cierpimy, kiedy czujemy się opuszczeni samotni. Ona przy nas jest. Stoi obok jak Matka, stoi jak stała na Golgocie przy swoim umierającym Synu. Nawet jeśli sobie nie zdajemy z tego sprawy to razem z Nią przeżywamy nasze życiowe krzyże. Choroby i śmierć bliskich, nieszczęśliwe wypadki, troskę i niepokój o tych, których się kocha. Samotność, brak zrozumienia, starość, nałogi od których nie potrafimy się uwolnić, grzechy z którymi nie potrafimy zwyciężyć. Maryja siedzi obok nas na szpitalnych korytarzach, trzyma razem z nami kartki z wynikami badań. Razem z nami płacze nad grobami bliskich, pochyla się nad łóżeczkiem dziecka, które leży w gorączce i pociesza nas powtarzając słowa: „Nie bójcie się, bo jestem z Wami. Jestem Waszą Matką. Nie bójcie się nieść krzyża tak jak niósł go mój Syn i jak ja sama go niosłam. Nie bójcie się przeżywać razem z Nim i ze mną Wielkich Piątków waszego życia. Bo tylko ten, kto weźmie swój krzyż na ramiona, tylko ten kto żyje i umiera z Chrystusem i dla Chrystusa będzie mógł przemienić ból i smutek Golgoty na radość pustego grobu w niedzielę zmartwychwstania”. Amen.
Mater dolorosa - ora pro nobis!
Homilia wygłoszona dnia 15 września 2013 r. na odpuście parafialnym w Górach Wysokich

czwartek, 22 sierpnia 2013

Kard. Newmana klucz do interpretacji Vaticanum II, czyli myśl o rozwoju doktryny chrześcijańskiej, cz. II

       "Przybliżamy się do Prawdy dzięki doświadczeniu nabytemu przy popełnianiu błędów, a nasze sukcesy biorą swój początek z upadków. Nie wiemy jak właściwie postępować jeżeli wcześniej nie zorientujemy się, że pobłądziliśmy. (...) Jesteśmy w stanie odróżnić dobro jedynie w sposób negatywny. Nie widząc natychmiast Prawdy kierujemy się w jej kierunku, potykamy się, wybieramy błąd i zdajemy sobie sprawę, że to do czego dotarliśmy Prawdą nie jest. Idziemy naprzód po omacku, bez widzenia, raz po raz boleśnie doświadczani wyczerpujemy stopniowo możliwości popełniania błędów, aż do chwili kiedy nie pozostanie nam już nic z wyjątkiem Prawdy. To jest właśnie sposób działania, który pozwala odnieść nam zwycięstwo, idąc <<do tyłu>> w stronę Królestwa niebieskiego".
                                                                          (John Henry Newman, Parochial and Plain Sermons)

       Mając na celu zastosowanie metody kard. Newmana do tekstu ósmego rozdziału soborowej Konstytucji Lumen gentium odróżnijmy najpierw zasadę idei od jej późniejszych rozwinięć. Zasadą są teksty biblijne odnoszące się do Kościoła (pamiętamy, że Pismo Święte to "norma normans sed non normata" - norma, normująca [teologiczne twierdzenia], ale sama nie podlegająca normatyzacji).
       Kościół według Bożego Objawienia to założona przez Zbawiciela wspólnota wiary, na czele której stoi Piotr wraz z kolegium apostolskim (Mt 16, 18-19; Łk 22, 32; J 21, 15-19). Wiemy, że wspólnota ta otrzymała boski mandat do głoszenia objawionej przez Chrystusa nauki (Mt 28, 19; Mk 16,15) i sprawowania pewnych uświęconych przez Zbawiciela czynności [na biblijnym etapie rozwoju tej idei, czynności te nie noszą jeszcze nazwy sakramentów, tak jak nie wiemy, ile ich wszystkich jest] (Mt 26, 26-29; Mt 28, 19; Mk 6,13; Mk 14, 22-25; Mk 16,16; Łk 22, 19-20; Jk 5, 14-15). Dodatkowo założoną przez Chrystusa wspólnotę łączy jedna wiara w jednego Boga oraz jeden chrzest (por. Ef 4,5). A oto jakimi rozwinięciami doktryny o "jedności kościelnej" dysponujemy do 1962 r:

Papież Korneliusz (+253) ekskomunikuje zwolenników Nowacjana m. in. z powodu głoszenia przez nich nauk o niemożliwości odpuszczenia grzechów tym, którzy wyparli się wiary.
[Pojawienie się nieprawowiernej nauki i tworzenie równoległej kościelnej hierarchii, skutkuje interwencją Biskupa Rzymu, która wyklucza tę grupę ze wspólnoty Kościoła].

W toku sporów o ważność sakramentu Chrztu św. udzielanego poza Kościołem katolickim, papieże: Stefan I (+257) i Sylwester (+335) potępiają Donatystów nazywając ich nauki herezjami oraz całkowicie odcinają się od nich.
[Powtarza się schemat: brak jedności wiary skutkuje zerwaniem wspólnoty z Kościołem Rzymskim].

Credo nicejsko-konstantynopolitańskie (325-381) recytuje "una, sancta, catholica et apostlica Ecclesia".
[Tylko ten, kto wyznaje wiarę w "Jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi", w "Jego Syna Jezusa Chrystusa", w "Ducha Świętego, pochodzącego od Ojca i Syna" należy do "jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła" i może z nadzieją spodziewać się "odpuszczenia grzechów, ciała zmartwychwstania i życia wiecznego" ].

Papież Liberiusz (+366) w Liście Studens paci pisze o "wyłączaniu z komunii z papieżem i z Kościołem Rzymskim" tych, którzy nie są mu posłuszni.

Jedyność w swoim rodzaju i prymat Kościoła rzymskiego zostaje podkreślony przez papieży Innocentego I (+417) [List Inter ceteras Ecclesiae Romanae] oraz Zozyma (+418), [List Quamvis Patrum]Bonifacego I (+422).

Anastazy II (+498) rozwija doktrynę o ważności przy jednoczesnej niegodziwości sakramentów administrowanych przez schizmatyków [List Exordinum pontificatus mei].

Konieczność trwania w jedności ze Stolicą Piotrową podkreślają papieże Pelagiusz I (+559) [List Adeone te] i Pelagiusz II (+590) [List Dilectionis vestrae].

Leon IX (+1054) w liście do Michała Cerulariusza pisze: "Czyż Stolica Księcia Apostołów, mianowicie Kościół rzymski, nie potępił, nie odrzucił i nie przezwyciężył błędów wszystkich herezji, tak przez samego Piotra jak i przez jego następców?".

Innocenty III (+1216), Wyznanie wiary ułożone dla Waldensów. "Wierzymy sercem i wyznajemy usty, że istnieje jeden Kościół, nie jakiś heretycki, lecz święty, rzymski, katolicki i apostolski, poza którym, wierzymy, iż nikt się nie zbawia".

Sobór Laterański IV (1215): "Jeden jest powszechny Kościół wiernych, poza którym nikt w ogóle nie bywa zbawiony", a jego cechą charakterystyczną jest to iż w nim: "Ciało i krew Chrystusa prawdziwie są zawarte w Sakramencie Ołtarza pod postaciami chleba i wina przeistoczonymi Boską mocą - chleb w Ciało a wino w Krew".

Bonifacy VIII (+1303), Bulla Unam sanctam.  "Wiara nas skłania do utrzymywania i wyznawania, że jest jeden Kościół, święty katolicki i apostolski. (...) Ten Kościół przedstawia się jako jedno ciało mistyczne, którego głową jest Chrystus, Jego zaś głową jest Bóg. W nim [jest] jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest (Ef, 4,5). Jedna przecież była arka Noego w czasie potopu, symbolicznie zapowiadająca jeden Kościół. (...) Poza nią wszystko, co istniało - jak czytamy - zostało zniszczone. (...) Nazywając swoje ciało <<Jedynym>> Pan nasz miał na myśli Kościół, którego cechuje jedność: jeden Oblubieniec, jedna wiara, jedne sakramenty, jedna miłość. (...) Kościół ten ma jedno ciało i jedną głowę, nie dwie głowy jak jakieś monstrum. Ta głowa to właśnie Chrystus i Piotr, Jego następca, a także następca Piotra (...). Jeśli zatem Grecy lub inni mówią, że nie zostali powierzeni Piotrowi i jego następcom, to muszą przyznać, iż nie są z owiec Chrystusa (...). Toteż oznajmiamy, twierdzimy i ogłaszamy, że posłuszeństwo Biskupowi Rzymu jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia".

Sobór Florencki (1442) Dekret dla jakobitów: "Nikt nie może być zbawiony, choćby jego jałmużny były wielkie i choćby przelał krew za Chrystusa, jeśli nie pozostanie w łonie Kościoła katolickiego".

[Sobór Laterański V (1516) uroczyście zatwierdził nauki zawarte w Bulli Unam Sanctam podczas XI Sesji obrad].

Pius IX (1854) Mowa konsystorialna Singulari quadam: "Trzeba oczywiście przyjąć jako prawdę wiary, że poza apostolskim, rzymskim Kościołem nikt nie może być zbawiony. On jest jedyną arką zbawienia (...). Równocześnie jednak za pewne należy uważać, że ci, co są w nieznajomości prawdziwej religii, nieznajomości nie do przezwyciężenia, żadnej nie ponoszą winy z tego powodu w oczach Pana. Lecz któż - wobec różnorodnej natury narodów, krajów, umysłów oraz wielu okoliczności - miałby tyle odwagi, by określić granice tej niewiedzy? (...) Lecz jak długo przebywamy na ziemi przytłoczeni ciężarem materii, która przytępia duszę, wierzymy najusilniej według nauki katolickiej, że jest <<jeden Bóg, jedna wiara, jeden chrzest>>. Nie godzi się posuwać dalej naszych dociekań".
[Bardzo ważny głos Magisterium, który doskonale przestawia otwarcie się idei na "inny" sposób korzystania tych, którzy znajdują się poza widzialną wspólnotą Kościoła z darów pozostawionych tam przez Chrystusa. Refleksja teologiczna nad tym zagadnieniem zostanie podjęta i rozwinięta w Liście Świętego Oficjum do abp Bostonu Richarda Cushinga blisko sto lat później].

Święte Oficjum (1864) w Liście do biskupów angielskich naucza: "[Twierdzenie] owo zupełnie wywraca bosku ustrój Kościoła. Z całej swej istoty zakłada, iż prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa składa się częściowo z Kościoła rzymskiego, rozpowszechnionego po całym świecie, częściowo zaś ze schizmy Focjusza i z herezji anglikańskiej, dla których tak samo jak dla Kościoła rzymskiego, <<jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest>>. (...) Prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa został z ustanowienia Bożego wyposażony w cztery znamiona umożliwiające jego rozpoznanie, o których stwierdzamy w symbolu, że należy w nie wierzyć. Każde z tych znamion w taki sposób łączy się z innymi, że nie można go od nich oddzielić. Z tego wynika, że Kościół, który naprawdę jest katolickim i nazywa się takim, musi jednocześnie jaśnieć przymiotami jedności, świętości i sukcesji apostolskiej. Kościół zatem katolicki jest jeden przez wyraźną i doskonałą jedność na całym świecie i wśród wszystkich narodów, tę jedność, której zasadą, źródłem i doskonałym początkiem jest najwyższy autorytet i szczególniejsze pierwszeństwa Piotra, księcia Apostołów i jego następców na Rzymskiej Katedrze. Nie ma innego Kościoła katolickiego, jak tylko ten, który powstaje w jedności i miłości zbudowany na jednym Piotrze, <<złożony i złączony w jedno ciało>> (Ef 4,16)".

Pius IX (1864) w Syllabusie potępia opinie według których: "Można mieć przynajmniej uzasadnioną nadzieję co do zbawienia wiecznego tych wszystkich, którzy w żaden sposób nie należą do prawdziwego Kościoła Chrystusa" oraz "Protestantyzm nie jest niczym innym jak tylko jedną z różnych form tej samej prawdziwie chrześcijańskiej religii, w której tak samo można podobać się Bogu, jak i w Kościele katolickim".

Sobór Watykański I (1870) w Konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus rozwinął ideę prymatu Piotrowego, opisał naturę władzy Biskupa Rzymu oraz doprecyzował nauczanie o nieomylności papieskiej w zakresie wiary i moralności, określając je jako narzędzia przekazane przez Zbawiciela w celu zapewnienia jedności Kościoła poprzez "potępienia i odrzucenia błędów przeciwnych i zgubnych dla owczarni Pańskiej".

Dekret Lamentabili Świtego Oficjum (1907) potępia opinię, że "Ustrój organiczny Kościoła nie jest zmienny, lecz społeczność chrześcijańska, podobnie jak społeczność ludzka podlega ustawicznemu rozwojowi".
[Jakakolwiek nauka, która godzi w istniejący ustrój organiczny Kościoła, tak na wewnątrz, jak i zewnątrz jest fałszywa].

Pius XII Encyklika Mistici Corporis Christi (1943). "Do rzeczywistych członków Kościoła zaliczyć można tylko tych ludzi, którzy przyjęli chrzest odrodzenia i wyznają prawdziwą wiarę, a którzy nie oderwali się pożałowania godną swawolą od organicznej jedności ciała lub też nie zostali odłączeni przez prawowitą władzę z powodu ciężkich przewinień. (...) Zatem jak w prawdziwej społeczności wiernych chrześcijan jedno jest tylko Ciało, jeden Duch, jeden Pan i jeden chrzest, tak też jedna może być tylko wiara (Ef 4,5); dlatego ktokolwiek odmówi Kościołowi posłuszeństwa, ma być, mocą nakazu Pana, uważany za poganina i celnika (Mt 18,17). Z tego powodu ci, którzy są wzajemnie rozdzieleni z przyczyn różnej władzy, nie mogą żyć w jednym ciele ani też w jednym Duchu". Pod koniec Encykliki Pius XII wspomina o tych: "którymi kieruje nieuświadomione pragnienie i tęsknota ku Mistycznemu Ciału Odkupiciela". [Nie wyłącza ich wcale ze zbawienia wiecznego, z drugiej strony twierdzi, że przebywają w takim stanie, że "nie mogą być bezpieczni o swoje wieczne zbawienie, ponieważ brak im tylu i tak wielkich niebieskich pomocy, z których można korzystać tylko w Kościele katolickim"].

List Świętego Oficjum do abp Richarda Cushinga (1947). "Między prawdami, jakie Kościół zawsze głosił i nigdy nie przestaje głosić, znajduje się również owo nieomylne orzeczenie, które nas uczy, że poza Kościołem nie ma zbawienia. (....) Dlatego nie zbawi się nike, kto wiedząc, że Kościół został mocą Boską ustanowiony przez Chrystusa, nie chce jednak poddać się Kościołowi lub odmawia posłuszeństwa Rzymskiemu Biskupowi, zastępcy Chrystusa na ziemi [Rozwinięcie nauki Bulli Unam sanctam]. (...) W nieskończonym swoim miłosierdziu Bóg chciał, aby skutki tych pomocy koniecznych do zbawienia (...) można było osiągnąć w pewnych okolicznościach, jeśli ktoś okaże ich pragnienie lub życzenie [Rozwinięcie nauki Soboru Trydenckiego o sakramentach]. (...) To pragnienie nie musi być wyraźne, jak to jest u katechumenów, lecz ma ono również wtedy miejsce, kiedy człowiek znajduje się w niewiedzy niemożliwej do usunięcia. Bóg także przyjmuje ukryte pragnienia, nazwane w ten sposób, ponieważ jest ono zawarte w dobrym usposobieniu duszy, dzięki któremu człowiek chce uzgodnić swoją wolę z wolą Bożą".

Pius XII w Encyklice Humani generis (1950) pisze: "Niektórzy sądzą, że nie obowiązuje ich nauka, jaką kilka lat temu, w oparciu o źródła Objawienia, wyłożyliśmy w encyklice Naszej, że mianowicie Mistyczne Ciało Chrystusa i Rzymskokatolicki Kościół są jednym i tym samym. Inni sprowadzają do czczej formuły konieczność przynależenia do prawdziwego Kościoła, aby można zbawienie osiągnąć. Jeszcze inni krzywdę wyrządzają chrześcijańskiej wierze, nie chcąc uznać rozumnej wiarygodności prawd objawionych".

       W trzeciej części wpisu o metodzie kard. Newmana odpowiemy na pytanie: "Czy zwrot <<subsistit in/ trwa w>> użyty w tekście Konstytucji dogmatycznej Lumen gentium wpisuje się, czy też nie w proces organicznego rozwoju teologicznej idei o Kościele?

Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

środa, 14 sierpnia 2013

Patrzeć w niebo, czyli myśl w wigilię Uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

"Gdy zaś inne stworzenia wzrok spuszczają w ziemię, człowiek otrzymał postać wyniosłą, miał nakaz patrzeć w niebo, twarz zwracać ku gwiazdom".
                                                                                                                             Owidiusz, Przemiany

     Tuż przy słynnym ze swoich fontann i egipskiego obelisku rzymskim Placu Navony znajduje się jeden z moich ulubionych kościołów Wiecznego Miasta - Sant'Agnese in Agone. Historia tej świątyni sięga roku 1651, kiedy to Giovanni Battista Pamphilij, z woli Bożej i decyzji kardynalskiego kolegium papież Innocenty X, po nabyciu licznych okolicznych posiadłości, podjął decyzję o wybudowaniu na miejscu starej, poświęconej św. Agnieszce świątyni, nowego barokowego kościoła. Nie bez nieporozumień pomiędzy architektami (Carlo Rainaldi, Francesco Borromini, Giovanni Lorenzo Bernini), którym kolejno to powierzano, to odbierano realizację projektu, został wzniesiony monumentalny budynek, który swym układem i wystrojem zachwyca każdego, kto przestępuje jego progi. Wnętrze kościoła przyciąga uwagę wieloma dziełami sztuki: głównym, w całości rzeźbionym ołtarzem Świętej Rodziny, wykonanymi w tej samej technice przedstawieniami śmierci rzymskich męczenników: św. Cecylii, św. Aleksego, św. Eustachego, św. Emerencjany oraz blisko dwumetrową rzeźbą ukazującą ostatnie ziemskie chwile św. Sebastiana. Doprawdy, siła promieniowania urokiem tego miejsca jest tak duża, że nawet zupełnie nie umiejące się zachować w innych świątyniach grupy japońskich i amerykańskich turystów tu niespodziewanie milkną, dając się pochwycić zachwytowi nad pięknem, które trwa i nigdy nie przeminie. Ars longa, vita brevis. Pośmiertny tryumf XVII i XVIII-wiecznych mistrzów pędzla i dłuta.
       Jednak przy całym tym zachwycie dla walorów barokowego wystroju świątyni ten, kto nie podniesie wzroku ku górze, kto nie oderwie się od horyzontalnej perspektywy widzenia rzeczy i nie spojrzy w stronę kopuły ozdobionej przedstawieniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, wizytę w kościele Świętej Agnieszki może uznać za niebyłą.
       Dante Alghieri w Boskiej komedii wprowadzając czytelnika w bramy raju, zaczął swą opowieść o nim słowami, które przychodzą na myśl, kiedy staje się w zachwycie pod sufitem świątyni:

"Majestat wszystkich rzeczy Wzruszyciela
W przestwory wnika i na światów skronie
Ustopniowaną jasnością odstrzela.
W niebie, co wporzej bożych iskier chłonie,
Byłem widziałem, czego nie wyświęci
Słowami człowiek, choć był w tamtej stronie.
Bo przybliżony do celu swej chęci
Rozum nasz tak w nim przepaściście ginie
że nie pociągnie za sobą pamięci".

      Nade mną niebo, którego "człowiek słowami swemi nie wyświęci". Fresk Wniebowzięcia, pełen kapitalnych szczegółów robi ogromne wrażenie. Jest on dziełem rzymianina Cirro Ferri, ucznia słynnego Piotra z Cortony. Ferri rozpoczął zdobienie kopuły świątyni w 1670 r., jednakże zmarł przed definitywnym ukończeniem prac, które to z kolei przypadły w udziale jego uczniowi - Sebastiano Cobelliniemu. W całym dziele uderza jednocześnie dbałość o detal i uporządkowana swoboda z jaką artysta rozlokowuje niebieskie postaci. Złoty pierścień przy świetliku powoduje, że kopuła wydaje się być jeszcze wyższa niż w rzeczywistości. Aniołowie i święci w niczym nie przypominają sztywnych, nieruchomych  posągów. Wprost przeciwnie! Obraz porusza się, oddycha, żyje. Niebo jest życiem.
        Głównym motywem malunku jest wejście do niebieskiej chwały Najświętszej Maryi Panny. Stoi Ona na obłoku, odbierając hołdy całego niebieskiego zgromadzenia, ale co ciekawe nie czyni tego w geście zwycięzcy, w geście zawodnika, który dopiero wygrał zawody. Jej ramiona nie wznoszą się ku górze, lecz rozciągają się od wschodu do zachodu. Ten gest to symbol matczynej miłości, którym Maryja chce objąć całe stworzenie. Alegoria Kościoła. W ten właśnie sposób tryumfuje pokora i posłuszeństwo bożym wyrokom. Tak oto, odnosi zwycięstwo bezgraniczne zaufanie Panu wyrażone przed laty jednym tylko słowem fiat. "Niech mi się stanie według słowa Twego".
       W kolorowych albumach, które przywiozłem z muzeów Paryża, Rzymu, Florencji, Brukseli i innych miast szukam wcześniejszych niż XVII-wieczne przedstawień Wniebowzięcia. Doprawdy jest rzeczą niezwykle interesującą spostrzec, jak chrześcijanie i to na długo przed formalnym ogłoszeniem dogmatu wierzyli, że Matka Boga nie zakończyła swego życia w taki sam sposób jak inni grzesznicy. W XVI wieku Jacopo Tintoretto, w XV-tym. mnisi Fra Anglelico i Filippo Lippi, w XIV-tym Giotto, w XIII-tym Jacopo Torriti oddali językiem sztuki prawdę wiary, którą dziś świętujemy. Stąd też Pius XII, definiując w 1950 r. naukę o Wniebowzięciu razem z duszą i ciałem Najświętszej Maryi Panny w jednakowym stopniu argumentował biblijnym fundamentem, świadectwem Ojców i teologów, co i głęboko zakorzenioną wiarą prostego ludu, który nie mogąc zgłębiać tajemnic Boga w bibliotekach i uniwersyteckich aulach odkrywał prawdę o Niewypowiedzianym na kolanach.
       Na koniec chcę dodać już tylko jedno zdanie, jak cudowną i zapierającą dech w piersi rzeczywistością musi być niebo skoro według słów św. Pawła, "nie widziało oko, nie słyszało ucho, ani ludzki język nie zdoła wyrazić" jego piękna. Myślę jednak, że na te słowa Apostoła Narodów trzeba brać sporą poprawkę, wszak św. Pawłowi nie dane było nigdy odwiedzić kościoła Sant'Agnese in Agone, gdzie geniusz Ferriego szeroko otworzył okno na błogosławioną wieczność.
Regina in coelum assumpta - ora pro nobis!

czwartek, 8 sierpnia 2013

Kard. Newmana klucz do interpretacji Vaticanum II, czyli myśl o rozwoju doktryny chrześcijańskiej. cz. I

       Poważną dyskusję o Soborze Watykańskim II i o zmianach, które zostały wprowadzone w Kościele katolickim po zakończeniu jego obrad należy prowadzić na dwóch poziomach: historycznym i teologicznym. W pierwszym przypadku Sobór i to, co po nim nastąpiło należy przedstawić tak, jak się przedstawia każde inne wydarzenie w życiu Kościoła, czyli w konkretnym historycznym kontekście. Bez tego wysiłku fenomen Vaticanum II będzie niezrozumiały i podatny na wszelkiego typu manipulacje. Tak jak nie jesteśmy w stanie zrozumieć orzeczeń Soboru nicejskiego z 325 r. bez tła herezji ariańskiej, decyzji Soboru Florenckiego bez husytyzmu i zagrożenia turecką inwazją, Trydentu bez protestanckiej Reformacji, tak samo Sobór Watykański II pozostanie trudny do zinterpretowania bez historycznego kontekstu: bezdyskusyjnej potrzeby reformy Kościoła, globalizacji, modernizacji wszelkich dziedzin życia, rozwoju mediów, zagrożenia wybuchem nuklearnego konfliktu, postępującej laicyzacji tradycyjnie chrześcijańskich krajów, dekolonizacji, traumy po tragedii II Wojny Światowej, sowieckiej okupacji połowy Europy, szerzenia się ideologii komunistycznej oraz nowych koncepcji filozoficznych, którym to uległa znacząca grupa kościelnych hierarchów. W tym kluczu należy czytać soborowe dokumenty.
       Dziś jednak chciałbym się zająć nie historycznym, ale teologicznym poziomem nauczania ostatniego z soborów, stosując do nauk zawartych w jego dokumentach metodę bł. kard. Johna Henrego Newmana. Najpierw kilka słów o samych założeniach tej metody.
       W połowie XIX w., w toku żywiołowej katolicko-anglikańsko-protestanckiej polemiki o historyczność i naturę "prawdziwego Kościoła Chrystusa" anglikański pastor John Newman szukając odpowiedzi na pytania: Gdzie jest żywa, ortodoksyjna, chrześcijańska doktryna? I która z istniejących wspólnot jest instytucjonalnym przedłużeniem Kościoła pierwszych wieków? opracował ogólną metodę rozwoju idei, a następnie zastosował ją do teologicznych badań. Wyniki swych naukowych dociekań Newman zawarł w książce zatytułowanej An Essay on the Development of Christian Doctrine.
       Według Newmana rozwój idei nie dokonuje się na drodze matematycznej, gdzie następująca faza jest czystą ewolucją fazy, która ją poprzedza, ale rozwój ten jest wynikiem "starcia", jest wynikiem walki z różnymi przeciwnymi ideami. A zatem, dowodził uczony, tożsamość każdej idei nie jest równoznaczna z jej niezmiennością, ponieważ istnieją rozmaite formy jej rozwoju, a ona sama może istnieć i mieć wpływ na kształtowanie życia zbiorowego jedynie za cenę własnej ewolucji. Wszelkiego rodzaju zmiany, głosił, można sprowadzić do dwóch zasadniczych linii: zdrowego tj. ortodoksyjnego i niezdrowego/nieortodoksyjnego rozwoju. W pierwszym przypadku idee ewoluują naturalnie, "jednorodnie", w drugim zaś ulegają wypaczeniu i w końcu autodestrukcji.
       Idąc tym tokiem rozumowania Newman starał się znaleźć jakieś obiektywne kryteria, które pomogłyby rozpoznać naturę idei i zbadać proces ich ewolucji. Oto do jakich wniosków doszedł:

       "Pozwolę sobie przedstawić tu siedem cech o rozmaitej zresztą sile przekonywującej, niezależności i stosowalności, na podstawie których można rozróżnić zdrowy rozwój idei od stanu jej wypaczenia i rozpadu. Cechy te są następujące. Wypaczenie nie zachodzi wtedy, gdy:
a) idea zachowuje jeden i ten sam typ;
b) te same zasady;
c) tę samą organizację;
d) jeżeli początki jej zapowiadają dalsze jej fazy;
e) późniejsze zjawiska zabezpieczają wcześniejsze i popierają je;
f) jeżeli ma ona zdolność przyswajania i odradzania się;
g) jest żywotna i aktywna od początku do końca".

       Zastosowanie właśnie tego "testu" doprowadziło Newmana do przekonania, że nie istnieje statyczność doktryn, a co za tym idzie rozwinięcia pierwotnych zasad chrześcijaństwa mogą przybrać albo prawdziwe, albo fałszywe formy. Należy więc, postulował, oddzielić zasady od ich przejawów historycznych. Zasady są niezmienne, ponieważ zostały objawione przez Boga, jednakże w zetknięciu z daną epoką historyczną, określoną kulturą i innymi warunkami (np. herezjami) ubogacają się one w nowe definicje. Zadaniem Kościoła jest więc ich wyrażenie w taki sposób, aby korespondowały z podanymi powyżej cechami "ortodoksyjnego rozwoju". Newman stwierdził, że na przestrzeni wieków jedynie Kościół katolicki tak wybierał lub formułował swe doktryny, że stały się one w obrębie jego depozytu wierniejszym i doskonalszym rozwinięciem pierwotnych zasad. Co ważne do podkreślenia, proces ten postępuje na drodze przechodzenia od implicite do explicite, czyli od tego, co nie zostało jeszcze zdefiniowane do tego, co już stało się częścią niezmiennego depozytu wiary.
       Jak to się ma w przypadku Soboru Watykańskiego II? Weźmy teraz dla przykładu jeden z najbardziej dyskutowanych soborowych tekstów, czyli ósmy punkt Konstytucji dogmatycznej o Kościele "Lumen gentium". Czytamy w nim takie oto słowa:

       "Haec est unica Christi Ecclesia, quam in Symbolo unam, sanctam, catholicam et apostolicam profitemur, quam Salvator noster, post resurrectionem suam Petro pascendam tradidit, eique ac ceteris Apostolis diffundendam et regendam commisit, et in perpetuum ut columnam et firmamentum veritatis erexit. Haec Ecclesia, in hoc mundo ut societas constituta et ordinata, subsistit in Ecclesia catholica, a successore Petri et Episcopis in eius communione gubernata (...)".


       "To jest ten jedyny Kościół Chrystusowy, który wyznajemy w Symbolu wiary jako jeden, święty, katolicki i apostolski, który Zbawiciel nasz po zmartwychwstaniu swoim powierzył do pasienia Piotrowi, zlecając jemu i pozostałym Apostołom, aby go krzewili i nim kierowali, i który założył na wieki jako "filar i podwalinę prawdy". Kościół ten, ustanowiony i zorganizowany na tym świecie jako społeczność, trwa w Kościele katolickim, rządzonym przez następcę Piotra oraz biskupów pozostających z nim we wspólnocie (...)".

       "Kościół chrystusowy <<subsistit in>>/trwa w Kościele katolickim". Jak interpretować to stwierdzenie? Czyż nie byłoby prościej napisać "est"/jest? Kościół chrystusowy jest Kościołem katolickim, tak jak nas tego naucza katolickie Magisterium.
       Na temat tych dwóch słów "subsistit in" w ostatnim półwieczu wylano morze atramentu. Otóż wielu autorów, przypisując temu stwierdzeniu charakter dogmatyczny (nota bene wbrew intencji samego Soboru, który określił się jako pastoralny) udowadniało na wszystkie możliwe sposoby, że rozwój eklezjologicznej doktryny doprowadził do stwierdzenia, iż istnieje jakiś "Kościół chrystusowy", którego nie można utożsamić z żadną z historycznych wspólnot, którego członkami są nie tylko katolicy, nie tylko wszyscy chrześcijanie, ba, nie tylko monoteiści, nie tylko wszyscy wierzący w istnienie jakiejś "wyższej istoty lub wyższych istot", ale i kierujący się głosem własnego sumienia ateiści. Nie można w tym miejscu nie wspomnieć na zasługi dla tego typu interpretacji "Lumen gentium" jednego z najbardziej wpływowych soborowych "periti", o. Karla Rahnera.
       W następnym wpisie przyjrzymy się katolickiemu rozwojowi doktryny o Kościele kierując się właśnie wytycznymi metody kard. Newmana.
Koniec części pierwszej
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

poniedziałek, 29 lipca 2013

O porozumieniu z Metz, czyli dlaczego Sobór Watykański II nie potępił komunizmu? cz. II

"Religia - opium dla ludu i duchowa gorzałka"
       Nim postaramy się zrekonstruować chronologię wydarzeń, które doprowadziły do niepotępienia komunizmu przez Sobór Watykański II, na podstawie kilku tekstów chciałbym ukazać to, co sami ideolodzy tego światopoglądu mówili o religii, a później podać kilka przykładów praktycznego zastosowania tychże nauk.
       Włodzimierz Ilicz Uljanow, znany lepiej światu jako Włodzimierz Ilicz Lenin, w referacie o Stosunku partii robotniczej do religii wygłoszonym podczas debaty w 1909 r., tak oto przedstawiał zamiary rewolucji względem religii:

       "Cały swój światopogląd opiera socjaldemokracja na socjalizmie naukowym, tj. na marksizmie. (...) Marksizm to materializm. Jako taki jest on tak samo nieubłaganie wrogi religii, jak materializm encyklopedystów XVIII wieku lub materializm Feuerbacha. To nie ulega wątpliwości. Ale materializm dialektyczny Marksa i Engelsa idzie dalej niż encyklopedyści i Feuerbach i rozciąga filozofię materialistyczną na dziedzinę historii, na dziedzinę nauk społecznych. 
       Powinniśmy walczyć z religią. Jest to abecadło całego materializmu, a więc również marksizmu. Ale marksizm nie jest materializmem, który zatrzymał się na abecadle. Marksizm idzie dalej. Mówi on: należy umieć walczyć z religią, w tym zaś celu trzeba materialistycznie wyjaśnić źródła wiary i religii wśród mas. Walki z religią nie wolno ograniczać jedynie do abstrakcyjno-ideologicznej propagandy (...); walkę tę należy powiązać z konkretną praktyką ruchu klasowego, który zmierza do usunięcia społecznych korzeni religii. Dlaczego religia utrzymuje się wśród zacofanych warstw proletariatu miejskiego, wśród szerokich warstw półproletariatu, a także wśród mas chłopstwa? Wskutek ciemnoty ludu, odpowiada burżuazyjny postępowiec, radykał albo burżuazyjny materialista. A więc precz z religią, niech żyje ateizm, naszym głównym zadaniem jest rozpowszechnianie poglądów ateistycznych".  (W. Lenin, Dzieła wszystkie, t.17).

     Owo teoretyczne "nieubłaganie wrogie stanowisko" od Rewolucji październikowej do domniemanego upadku komunizmu w 1989 r., wyraziło się w praktyce pozbawieniem życia dziesiątek milionów "elementów kontrrewolucyjnych", głównie wyznawców Chrystusa ale również i przedstawicieli innych religii

Zbrodnie komunizmu      
       Pragnąc zobrazować ogrom i bestialstwo komunistycznych zbrodni chciałbym teraz przywołać książkę Hugh Thomasa The Spanish Civil War (Hiszpańska wojna domowa). Brytyjski historyk opisał w niej barbarzyńskie ekscesy wymierzone w Kościół katolicki, jakie miały miejsce w latach 1936-1939 w tym europejskim kraju. W toku drobiazgowo zaplanowanej i skrupulatnie przeprowadzonej polityki ateizacji władze republikańskie nakazały zamknięcie i skonfiskowanie wszystkich świątyń oraz całkowicie zakazały wszelkiej posługi kapłańskiej. Na terenach zajmowanych przez komunistów dochodziło do niszczenia kościołów i klasztorów, będących nie raz prawdziwymi perłami architektury. W samej tylko Barcelonie spalono 58 z 59 świątyń. Ocalała jedynie miejscowa katedra. W Cuenca komuniści spalili 10 000 tomów bezcennych ksiąg i dokumentów przechowywanych w tamtejszej katedrze. Organizowano spektakle antyreligijne, profanacje cmentarzy, zwłok oraz publiczne palenie krzyży i świętych obrazów. Szacuje się, że ofiarą rewolucji w Hiszpanii padło ponad 20 000 świątyń, czyli blisko 50 % kościołów!!!
       Równie wielkie były ofiary ludzkie. Na terenie całej strefy opanowanej przez rewolucjonistów od egzekucji i tortur zginęło razem 7937 duchownych: 12 biskupów, 5255 księży, 2492 zakonników, 283 zakonnice, 249 osób odbywających nowicjat oraz dziesiątki tysięcy wiernych świeckich. Zachowały się rozliczne świadectwa opisujące tortury jakim poddawano tych, którzy nie chcieli wyprzeć się wiary. I tak, matkę dwóch jezuickich księży uduszono wpychając jej krucyfiks do gardła. Proboszczowi z Navolorales, nim go zastrzelono, nie oszczędzono żadnej z chrystusowych mąk, a ojca Jose de la Cora z miasteczka El Saucejo ukrzyżowano do góry nogami na drzwiach kościoła. Żywych katolików wiązano razem ze zwłokami zmarłych i wystawiano ich na słońce, aby zgnili. Księży rozrywano bykami, topiono, obdzierano ze skóry, palono żywcem i kamieniowano. Jednak przy całym tym okrucieństwie, przy tym iście opętańczym działaniu rewolucjonistów zdumiewający jest fakt, że źródła historyczne nie podają ani jednego przypadku apostazji, ani jednego odejścia od wiary.
        Do roku 1962, czyli do rozpoczęcia obrad Soboru Watykańskiego II komunizm pociągnął za sobą dziesiątki milionów ofiar w Związku Radzieckim, Polsce, Węgrzech, Czechosłowacji, krajach nadbałtyckich, Rumunii, Bułgarii, Finlandii, Wschodnich Niemczech, Jugosławii, Albanii, Włoszech (prawie zupełnie nieznana historia Triangolo della morte w północnych prowincjach kraju), dalej w Chinach, Korei i Wietnamie. Komuniści z zimną krwią eksterminowali całe grupy społeczne i etniczne: miliony nie akceptujących nowego porządku rosyjskich robotników i chłopów (szacuje się, że w samym tylko 1922 r. na wskutek głodu zmarło 5 milionów Rosjan), co najmniej 6 milinów Ukraińców zostało pozbawionych życia w czasie Голодоморy, wymordowano lub deportowano miliony Kozaków dońskich, Mołdawian, mieszkańców Besarabii, Niemców nadwołżańskich, Polaków, którzy nie znaleźli się w granicach II Rzeczpospolitej, a następnie tych, którzy po 1939 r. trafili do strefy okupowanej przez ZSRR, dalej Tatarów krymskich, Czeczenów, Inguszy, Tybetańczyków i wielu innych. Już niebawem komunizm miał zebrać równie krwawe żniwo w Laosie, Kambodży, Etiopii, Mozambiku, w wielu krajach Ameryki Łacińskiej, a na Zachodzie Europy miał zatruć swą bezbożną ideologią myśl filozoficzno-polityczno-społeczną.
       Oto czym jest komunizmu w teorii i w praktyce. Sam więc pomysł niektórych hierarchów Kościoła katolickiego rozpoczęcia pertraktacji z przedstawicielami całkowicie podporządkowanej sowieckim służbom Cerkwi Moskiewskiej (patriarcha Aleksy nazywał Józefa Stalina "opiekunem Kościoła Prawosławnego" oraz "nadzieją całej ludzkości"), pertraktacji w sprawie udziału rosyjskich obserwatorów w obradach Soboru Watykańskiego II był w rzeczywistości niczym innym, jak tylko bardzo niebezpieczną grą oraz siadaniem do stołu rozmów z samym diabłem.
Koniec części drugiej
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

wtorek, 23 lipca 2013

O Piusie XI, Sandomierzu i starych kronikach, czyli myśl o pewnym malunku z prezbiterium kościoła w Bogorii

       Skrzyżowane klucze - symbol piotrowego prymatu. Tiara - potrójna papieska korona, oznaczająca przekazaną przez Chrystusa biskupom Rzymu władzę nad Kościołem wojującym, oczyszczającym się i tryumfującym. Czarny, cesarski orzeł w opadającym locie na żółtym polu, a poniżej, na srebrnym tle, trzy czerwone "piłki". Herb papieża Piusa XI, bo to o nim mowa, od blisko stu lat widnieje nad wejściem do zakrystii Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Bogorii. 
       Odkąd zacząłem interesować się historią wiązałem jego obecność w tym miejscu z chęcią upamiętnienia przez mieszkańców mojej rodzinnej miejscowości dzielnej postawy ks. Achille Rattiego, przyszłego papieża Piusa XI, który pełniąc w latach 1918-1921 funkcję Wizytatora Apostolskiego w Polsce jako jeden z dwóch dyplomatów nie opuścił Warszawy w dniach bitwy z bolszewickim wojskiem. Drugim z nich był ambasador Turcji. Jednak jakiś czas temu, przeglądając stare zeszyty "Kroniki Diecezji Sandomierskiej" odkryłem, że malunek z prezbiterium bogoryjskiej świątyni wiązać raczej należy z odwiedzinami ks. Rattiego Ziemi opatowskiej i sandomierskiej, które miały miejsce zaraz na początku sprawowania przez niego wizytatorskiego urzędu. I choć on sam osobiście do Bogorii nigdy nie dotarł, to po jego wyborze na Stolicę Piotrową musiano sobie i tu przypomnieć o angażującej wszystkich diecezjan atmosferze przygotowań do tego ważnego wydarzenia oraz o samym jej przebiegu. 
       Wspominając te historyczne chwile przedwojenny kronikarz pisał co następuje:
       "Przyszły wielki Papież odwiedził Sandomierz 8 września 1918 r. w doroczną uroczystość odpustową w katedrze. Przybył koleją do Ostrowca Świętokrzyskiego 7 września powitany na dworcu przemówieniem łacińskim ks. kan. Wodeckiego. W kościele parafialnym odprawił Mszę Świętą po czym podejmowany był przez ks. Wodeckiego na plebanii śniadaniem. Z Ostrowca udał się sześciokonnym pojazdem do Opatowa. Tutaj został przywitany przez ks. kan. Pióro, odwiedził kolegiatę i wyruszył w dalszą drogę do Włostowa. Przy szosie we Włostowie, oczekiwał na dostojnego gościa ks. Biskup Ryx, z kapitułą katedralną, duchowieństwem i sporą rzeszą ludzi. Powitał ks. Rattiego p. szambelan Karski, wygłaszając przemówienie po francusku, na co również po francusku odpowiedział Wizytator Apostolski. Następnie procesjonalnie przy śpiewie udano się do kościoła, gdzie ks. Wizytator, ubrany pontyfikalnie, zasiadł na tronie. Od ołtarza wygłosił przemówienie w języku łacińskim miejscowy proboszcz ks. Szubstarski. Również w łacińskim, dłuższym przemówieniu odpowiedział na to powitanie ks. Ratti, wyrażając radość, że znalazł się w tak historycznym miejscu, gdzie urodził się i wychował bł. Wincenty Kadłubek.
       Do Sandomierza przybył Wizytator Apostolski następnego dnia w porze rannej. Od Chwałek towarzyszyła karecie konna banderia chłopców ubranych w stroje narodowe. Przed bramą Opatowską oczekiwało na dostojnego gościa przedstawicielstwo obydwu parafij sandomierskich z ks. dziekanem kanonikiem Rostafińskim. W imieniu parafian przemówili: p. Witold Kamocki - po łacinie i gospodarz Gremba - po polsku. Na powitanie to odpowiedział mons. Ratti w języku łacińskim. Przed ratuszem witała Wizytatora Apostolskiego rada miejska z burmistrzem miasta p. Więckowskim na czele. Po drodze do pałacu ustawione były szpalery młodzieży, dziatwy i organizacyj. Brama Opatowska, ratusz i domy prywatne przybrane były zielenią i flagami papieskimi. Przed pałacem powitał Gościa ks. Biskup Ryx z duchowieństwem i po wejściu do pałacu przedstawił ks. Biskup ks. Wizytatorowi kapitułę i księży. Po chwili wyruszono procesjonalnie do katedry bardzo gustownie ozdobionej girlandami, kwiatami i papieskimi chorągiewkami. Po modlitwie przed Najświętszym Sakramentem ks. Wizytator Apostolski usiadł na tronie i jako protonotariusz apostolski odprawił pontyfikalną sumę odpustową z wystawieniem Najświętszego Sakramentu i procesją po cmentarzu. J. E. ks. Biskup Ryx w czasie sumy zajął miejsce w swej stalli, w prezbiterium. Władze austryjackie reprezentowali na nabożeństwie komendant pułk. Schaller, starosta Bogdański oraz komisarz Dunin-Brzeziński. Kazanie wygłosił ks. kan. Jan Wiśniewski. Dłuższy wstęp był wypowiedziany po łacinie i zawierał wyrażenie radości z powodu tak wielkiego wydarzenia - przybycia do Sandomierza przedstawiciela Ojca świętego oraz nawiązywał do wielkiej przeszłości naszej katedry, w której murach święci i najwybitniejsi mężowie polskiego narodu zanosili do Boga swe modlitwy. Kończył się wstęp łaciński tymi słowy:
       <<Populus hic flebiles oculos elevat in coelum unde sperat auxilium sibi a Domino venturum. Vertit etiam oculos ad Te, Excellentissime, qui Augustissimam personam Sanctissimi Patris Benedicti et vere benedicti repraesentantes et in manus Tuas sincerrimum affectum amoris filialis et summae venerationis erga hunc Beatissium Patrem reponit, implorando Deum Omnipotentem, ut hunc benedictum Pastorem pastorum incolumen servet atque defendet>>.

       (Lud ten płaczące oczy swe ku niebu wznosi skąd z nadzieją oczekuje pomocy w przyjściu Pana. Zwraca również oczy ku Tobie, Najdostojniejszy [Gościu], który reprezentujesz Najczcigodniejszą i prawdziwie błogosławioną osobę Ojca Świętego Benedykta, i w Twoje ręce składa najszczersze uczucie miłości synowskiej i najwyższą część dla Ojca Świętego, upraszając Wszechmogącego Boga, by Tego błogosławionego Pasterza pasterzy nienaruszonym zachował i bronił).

       Po nabożeństwie odbył się u Księdza Biskupa obiad, podczas którego ks. Biskup Ryx wygłosił łacińskie przemówienie, dziękując za przyjazd do diecezji. Odpowiedział również łacińskim przemówieniem ks. Ratti, wyrażając wdzięczność za serdeczne przyjęcie, jakie go spotyka ze strony Księdza Biskupa, duchowieństwa i świeckich wszystkich stanów. Po południu przyjmował Ksiądz Wizytator przedstawicieli miejscowej i okolicznej ludności, którzy przybyli z homagium. Wieczorem omawiał z Księdzem Biskupem sprawy diecezjalne, a następnego dnia, w poniedziałek 9 września zwiedził miasto, obejrzał wszystkie kościoły i instytucje diecezjalne. Tego dnia kapituła podejmowała dostojnego Gościa obiadem, podczas którego przemawiał ks. prałat Rewera. Wieczorem po kolacji w seminarium duchownym, gdzie witał mową łacińską ks. Rattiego ks. Rektor Szymański, odbyła się w pięknie przybranej sali teologicznej, naczelnej naszej uczelni duchownej akademia ku czci Księdza Wizytatora. Powitalne przemówienie w języku łacińskim wypowiedział dziekan alumnaty, obecnie ks. prob. Rafalski. Odczyt łaciński o męczennikach sandomierskich wygłosił ks. prof. Wyrzykowski, deklamował okolicznościowy wiersz łaciński ks. dr Tworek, wówczas alumn piątego kursu. Szczególnie dużą przyjemność sprawiła Księdzu Wizytatorowi mistrzowska muzyka na skrzypcach ks. dr Błasikiewicza, naówczas alumna kursu czwartego. Dłuższe przemówienie łacińskie pod koniec akademii wygłosił do alumnów, Ksiądz Wizytator, wskazując na troskę Ojca Świętego o wychowanie kleru. Następnego dnia, we wtorek 10 września Monsignor Ratti odjechał do Krakowa serdecznie żegnany przez Księży Biskupów, duchowieństwo i ludność naszego miasta". 
       
       Jak wieść gminna niesie Ojciec Święty miał zachować na długo w swej pamięci wspomnienie Sandomierza. Gdy później, w Watykanie, spotykał jakiegoś księdza rodem z naszej diecezji mile się uśmiechał i powtarzał słowo "Sandomierz". Pytał również o ks. prałata Antoniego Rewerę. Naprawdę trudno powiedzieć dlaczego właśnie o niego.  Być może łacińsko brzmiące nazwisko zapadło papieżowi w pamięci, a być może jego osobista świętość. Rzeczywiście, ks. prałat Antoni Rewera po długim świątobliwym życiu, w 1942 r., poniósł śmierć męczeńską w obozie koncentracyjnym w Dachau i 13 czerwca 1999 r. wraz ze 107 innymi męczennikami II Wojny Światowej został beatyfikowany przez Jana Pawła II.

Mater Poloniae - ora pro nobis!

niedziela, 17 marca 2013

O siedmiu słowach Jezusa na krzyżu, czyli myśl pasyjna


Trudno powiedzieć dlaczego ludzie przywiązują tak wielką wagę do ostatnich słów wypowiadanych przez umierających. Tak, jakby to jedno zdanie, jedno słowo, mogłoby coś jeszcze zmienić, coś dodać do tego, co zostało powiedziane w ciągu całego życia.
Podobno wielki, niemiecki kompozytor Ludwig van Beethoven miał powiedzieć na chwilę przed swoją śmiercią: „Klaszczcie, komedia skończona!”. Ostatnie słowa premiera Anglii Winstona Churchilla brzmiały: „Już mnie to wszystko potwornie nudzi”. Słynny amerykański piosenkarz Frank Sinatra, ten, który za życia w jednej z piosenek lekceważył moment swej śmierci, powiedział konając: „Przegrywam”, a wynalazca telefonu, Szkot, Alexander Bell, jak gdyby protestując przeciw naturalnemu porządkowi rzeczy, że trzeba odejść, że trzeba umrzeć, zdołał ostatnim oddechem wyrzucić z siebie słowo: „Nie”.
W przeciwieństwie do tych wszystkich osób ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu nie odnosiły się do Niego samego, do Jego cierpień, Jego tragicznego położenia. Gdyż to wszystko co powiedział, zresztą jak i całe Jego życie, było całkowicie podporządkowane wypełnianiu woli Ojca, czyli misji zbawiania świata.
Ewangelista Łukasz w 23 rozdziale swojej Ewangelii, w 35 wersecie notuje jedno krótkie, ale jakże ważne zdanie: „A lud stał i patrzył”. Czy zastanawialiście się czemu ludzie tam zostali? Przecież przybito Go do krzyża. Jego śmierć była jedynie kwestią czasu. Po co, dlaczego czekali? Czyż za kilka godzin nie miało się zacząć dla nich święto Paschy? Czemu tracili czas, skoro można go było poświęcić na przedświąteczne przygotowania?
Więcej światła na tę niezwykłą sytuację rzuca nam rzymska literatura starożytna. Słynny pisarz Seneka, opisując męki umierających na krzyżu ludzi podaje, że skazańcy cierpieli tak bardzo, iż przeklinali najcięższymi słowy dzień swoich urodzin, swych oprawców, a nawet bogów i własne matki. Pluli przy tym na tych, którzy stali pod krzyżem. Inny z wielkich starożytnych mężów filozof Cyceron pisał, że aby oszczędzić sobie tych przekleństw i plwocin, niektórzy żołnierze w trakcie egzekucji wyrywali skazańcom języki.
 Dlatego właśnie lud „stał i patrzył”. Lud, uczeni w piśmie i faryzeusze czekali pod krzyżem na ostatnie słowa Jezusa. Czekali Jego reakcji na pogłębiający się z każdą chwilą ból, ból nie do opisania, ból rozrywanych mięśni i stawów, czekali, czy Ten, który mówił o miłości nieprzyjaciół, o konieczności przebaczenia, o tym, by zawsze czynić dobrze nie wyprze się swej nauki w ostatnich chwilach życia. Chcieli mieć absolutną pewność, że nie jest On obiecanym Mesjaszem, a wszelkie ich wątpliwości co do tego zostałyby rozwiane jednym tylko przekleństwem, jednym bluźnierstwem Chrystusa. Dlatego stali i patrzyli na ukrzyżowanego.
Jezus z krzyża wypowiedział tylko siedem słów. Tylko siedem razy odezwał się do ludzi. Oto te słowa i ich znaczenie.
Z Ewangelii według św. Łukasza:

„Gdy więc przyszli na miejsce zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, a drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: <<Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią>>.

Przebacz. Ale komu? Wrogom? Żołnierzowi, który na dziedzińcu piłatowego pałacu uderzył Go w policzek? Przebacz Piłatowi, za jego tchórzostwo? Żydom, którzy poczuli się zaniepokojeni o swoją wiarę, o świat, w którym żyli do tego stopnia, że zdecydowali się wydać na śmierć niewinnego człowieka? Przebacz im. Ale dlaczego? Ponieważ nie wiedzą tego, co czynią. Nie wiedzą, że gwoźdźmi przybijają Boga do drzewa! Nie wiedzą, że Dawcę życia, że samo Życie skazują na śmierć. Przebacz im wszystkim! Przebacz tchórzliwym uczniom, przebacz Żydom knującym spiski na jego życie,  przebacz Piłatowi za to, że w majestacie prawa, i to dobrze o tym wiedząc, uwolnił bandytę, a skazał na śmierć niewinną osobę. O gdyby wiedzieli kim On jest! O gdyby wiedzieli jaka jest moc Jego krwi, że ma ona możliwość zbawienia człowieka, gdyby tylko mieli wiarę, nigdy nie dopuściliby się tej zbrodni. Nigdy by Go nie zabili!
I jeśli któryś z tych winowajców dostąpił zbawienia, i jeśli któremuś z nich zostały darowane grzechy, łącznie z niewyobrażalnym grzechem bogobójstwa, to stało się to dzięki tej modlitwie Chrystusa, dzięki pierwszym, wypowiedzianym przez Niego z krzyża słowom – „Przebacz im bo nie wiedzą, co czynią!”.

            „Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono urągał mu, mówiąc: <<Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas>>. Lecz drugi karcąc go, rzekł: <<Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz. My przecież sprawiedliwie odbieramy karę za nasze uczynki, On nic złego nie uczynił>>. I dodał: <<Jezus wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swojego królestwa>>. Jezus mu odpowiedział: <<Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze mną będziesz w raju>>".

            Skazaniec, który wisiał po lewej stronie z całą pewnością nie był lepszy od tego, który umierał po prawej ręce Zbawiciela. Być może ów, dobry łotr, jak się go zwie potocznie, zabił w życiu człowieka, może nawet nie jednego, może hańbił kobiety, okradał ludzi, dopuszczał się największych łajdactw i zbrodni. Być może nigdy wcześniej się nie modlił i słowa: „Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do swojego królestwa” były zarazem jego pierwszą i ostatnią modlitwą. Poprosił tylko raz, tylko jeden raz poprosił o miłosierdzie Chrystusa i tym sposobem dokonał największej kradzieży w swoim życiu, rzec by można dokonał „zbrodni doskonałej” – ponieważ skradł Bogu życie wieczne, skradł Bogu wieczną szczęśliwość. Oto tajemnica Bożego miłosierdzia! Tajemnica nieskończonej, ukrzyżowanej miłości, która nawet największym grzesznikom wołającym o litość w imię Jezusa otwiera szeroko na oścież bramy nieba.
Z Ewangelii według św. Jana:

            „Obok krzyża Jezusa stały Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria żona Kleofasa i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę swoją i ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: <<Oto syn Twój>>. Następnie rzekł do ucznia: <<Oto Matka Twoja>>.

            Kto jest moją matką? – pytał kiedyś Jezus otaczające Go tłumy. Objawił tym samym wielką tajemnicę międzyludzkich relacji w Nim samym, objawił, że bycie bratem i siostrą, ojcem, matką i dzieckiem nie zależy od czysto biologicznych związków, od pokrewieństwa krwi i wspólnego nazwiska w dowodzie tożsamości, ale zależy ono od zjednoczenia w wierzących w Bogu, od zjednoczenia wiernych w Jego łasce, która najpełniej realizuję się w Jego Kościele. Maryja pod krzyżem została dana rodzącemu się Kościołowi jako Matka i Opiekunka. Jako Pośredniczka i Pocieszycielka. Tam właśnie, podobnie jak w chwili Zwiastowania Maryja wypowiedziała swoje drugie „Fiat” „Niech mi się stanie według słowa Twego” i przyjęła pod krzyżem każdego z nas jako swoje własne dziecko. W tym szczególnym momencie, na kilka chwil przed śmiercią Jezusa zostaliśmy obdarowani wielkim darem duchowego macierzyństwa Maryi, Matki Boga i Matki każdego z wierzących. Ci zaś, którzy stali tam by usłyszeć choćby jedno przekleństwo, choćby jedno bluźnierstwo Zbawiciela ponownie byli bardzo zawiedzeni, ponieważ zamiast tego usłyszeli słowa pełne miłości, słowa troski o rodzący się w bólach chrystusowego konania Kościół.
Z Ewangelii według św. Marka:

„Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: <<Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił>>.

Człowiek odrzucił Boga. I ciemności, które zaległy w tej chwili nad ziemią były tego odrzucenia widzialnym znakiem i dowodem. Człowiek odwrócił się od Boga, odwrócił się od Jego nauki, odwrócił się od Jego miłości i łaski. Pogrążył się w samotności i ciemności duchowej nocy. Żadnego światła, żadnej wskazówki, co robić, żadnego drogowskazu dokąd pójść, do kogo zwrócić się z pytaniami i wątpliwościami. Ciemności, które wówczas zaległy nad całą ziemią były ciemnościami ludzkiej duszy każdego ateisty, sceptyka, pesymisty i grzesznika. Ile razy popełniamy grzech, ile razy odwracamy się od Jezusa, zanurzamy się w tej ciemności, która zaległa nad ziemią w chwili kiedy Bóg i Jego miłość zostały w tak brutalny sposób odrzucone przez ludzi.
Piąte słowo: „Pragnę!”
To fizyczne pragnienie wody przez Zbawiciela, pragnienie napoju zostało proroczo przewidziane na wiele wieków wcześniej przez autora psalmu 21-ego, który pisał: „Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do podniebienia, kładziesz mnie w prochu śmierci”.
Mimo tego strasznego pragnienia Jezus nie chciał pić napoju, który został Mu podany. Nie chciał ponieważ bardziej niż wody pragnął zbawienia naszych dusz, pragnął dopełnić dzieło, które rozpoczął w chwili swego Narodzenia. Wszystko zostało podporządkowane temu dziełu. Całe Jego życie. Dzieciństwo, głoszenie Ewangelii, powołanie Apostołów, każdy znak i każdy cud, każde spotkanie z człowiekiem, Wszystko. Łącznie z pragnieniem wysuszonego jak skorupa gardła.
Niektórzy ludzie gotowi są poświęcić wszystko, naprawdę wszystko: swe rodziny, dobre imię, swoje ciało byleby tylko zaspokoić pragnienie: pieniędzy, sławy, władzy, poważania u innych, cielesnych namiętności. Jezus natomiast na krzyżu bardziej niż wody, bardziej niż tej chwili ulgi w i tak kończącej się męce pragnął mojej i twojej duszy, mojego i twojego serca, mojej i twojej miłości, mojego i twojego zbawienia.
„Wykonało się!”
            Tylko trzy razy jak podaje Pismo Święte Bóg użył tego słowa, aby opisać uczynione przez Siebie dzieło. Pierwszy raz w Księdze rodzaju, aby oddać doskonałość swojego stworzenia. „A Bóg widział, że wszystko co uczynił, czego dokonał, było bardzo dobre”. Drugim razem użył tego słowa w Księdze Apokalipsy, kiedy zapowiedział, że całe pierwsze stworzenie przeminie, że ono się skonsumuje, jak pięknie powie przekład łaciński, i nastanie wówczas nowe niebo i nowa ziemia. Pomiędzy tymi dwiema skrajnymi rzeczywistościami dokonania dzieła na początku i przy końca świata jest jeszcze jedno „wykonało się” – to szóste słowo umierającego na krzyżu Jezusa. To On dokonał dzieła pojednania nieba i ziemi, wykonał powierzoną sobie misję pokonania grzechu i śmierci oraz obdarowania życiem wiecznym tych, którzy zechcą przyjąć Jego miłość. 
            Ostatnie słowo: „Ojcze w Twoje ręce powierzam Ducha mojego”.
            Zdanie to nie zostało wyszeptane, wypowiedziane słabo i niewyraźnie, ale jak podają wszyscy Ewangeliści Jezus wykrzyczał je „wielkim głosem”, ponieważ to nie Śmierć odebrała mu życie, ale On sam oddał je dobrowolnie. Odszedł, umarł na krzyżu, ale jako wódz zwycięski ruszył na spotkanie śmierci, aby zadać jej ostateczną porażkę. Jezus nie umarł z wyczerpania, z upływu krwi, czy uduszenia, ale z własnej woli. Sam przecież powiedział:

„Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo ja życie moje oddaję, abym je potem mógł odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od Ojca”.
           
Oto słowa Pańskie. Oto znak, którym Jezus przypieczętował swoją misję. Siedem słów, z których każde bierze swój początek i znajduje swoje dopełnienie w Jego nieskończonej ku nam miłości.

Homilia pasyjna wygłoszona podczas nabożeństwa Gorzkich Żali w Obrazowie, dnia 17 marca 2013 r.