Trudno powiedzieć dlaczego ludzie przywiązują tak wielką wagę do
ostatnich słów wypowiadanych przez umierających. Tak, jakby to jedno zdanie,
jedno słowo, mogłoby coś jeszcze zmienić, coś dodać do tego, co zostało powiedziane
w ciągu całego życia.
Podobno wielki, niemiecki kompozytor Ludwig van Beethoven miał powiedzieć
na chwilę przed swoją śmiercią: „Klaszczcie,
komedia skończona!”. Ostatnie słowa premiera Anglii Winstona Churchilla brzmiały:
„Już mnie to wszystko potwornie nudzi”.
Słynny amerykański piosenkarz Frank Sinatra, ten, który za życia w jednej z
piosenek lekceważył moment swej śmierci, powiedział konając: „Przegrywam”, a wynalazca telefonu,
Szkot, Alexander Bell, jak gdyby protestując przeciw naturalnemu porządkowi
rzeczy, że trzeba odejść, że trzeba umrzeć, zdołał ostatnim oddechem wyrzucić z siebie słowo: „Nie”.
W przeciwieństwie do tych wszystkich osób ostatnie słowa Chrystusa na
krzyżu nie odnosiły się do Niego samego, do Jego cierpień, Jego tragicznego
położenia. Gdyż to wszystko co powiedział, zresztą jak i całe Jego życie, było całkowicie podporządkowane wypełnianiu woli Ojca, czyli misji zbawiania świata.
Ewangelista Łukasz w 23 rozdziale swojej Ewangelii, w 35 wersecie notuje
jedno krótkie, ale jakże ważne zdanie: „A
lud stał i patrzył”. Czy zastanawialiście się czemu ludzie tam zostali?
Przecież przybito Go do krzyża. Jego śmierć była jedynie kwestią czasu. Po co,
dlaczego czekali? Czyż za kilka godzin nie miało się zacząć dla nich święto
Paschy? Czemu tracili czas, skoro można go było poświęcić na przedświąteczne
przygotowania?
Więcej światła na tę niezwykłą sytuację rzuca nam rzymska literatura
starożytna. Słynny pisarz Seneka, opisując męki umierających na krzyżu ludzi
podaje, że skazańcy cierpieli tak bardzo, iż przeklinali najcięższymi słowy
dzień swoich urodzin, swych oprawców, a nawet bogów i własne matki. Pluli przy
tym na tych, którzy stali pod krzyżem. Inny z wielkich starożytnych mężów filozof Cyceron pisał, że aby oszczędzić sobie tych przekleństw i plwocin,
niektórzy żołnierze w trakcie egzekucji wyrywali skazańcom języki.
Dlatego właśnie lud „stał i
patrzył”. Lud, uczeni w piśmie i faryzeusze czekali pod krzyżem na ostatnie
słowa Jezusa. Czekali Jego reakcji na pogłębiający się z każdą chwilą ból, ból
nie do opisania, ból rozrywanych mięśni i stawów, czekali, czy Ten, który mówił
o miłości nieprzyjaciół, o konieczności przebaczenia, o tym, by zawsze czynić
dobrze nie wyprze się swej nauki w ostatnich chwilach życia.
Chcieli mieć absolutną pewność, że nie jest On obiecanym Mesjaszem, a wszelkie
ich wątpliwości co do tego zostałyby rozwiane jednym tylko przekleństwem,
jednym bluźnierstwem Chrystusa. Dlatego stali i patrzyli na
ukrzyżowanego.
Jezus z krzyża wypowiedział tylko siedem słów. Tylko siedem razy odezwał
się do ludzi. Oto te słowa i ich znaczenie.
Z Ewangelii według św. Łukasza:
„Gdy więc przyszli na miejsce
zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, a drugiego
po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: <<Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co
czynią>>.
Przebacz. Ale komu? Wrogom? Żołnierzowi, który na dziedzińcu piłatowego
pałacu uderzył Go w policzek? Przebacz Piłatowi, za jego tchórzostwo? Żydom,
którzy poczuli się zaniepokojeni o swoją wiarę, o świat, w którym żyli do tego
stopnia, że zdecydowali się wydać na śmierć niewinnego człowieka? Przebacz im.
Ale dlaczego? Ponieważ nie wiedzą tego, co czynią. Nie wiedzą, że gwoźdźmi
przybijają Boga do drzewa! Nie wiedzą, że Dawcę życia, że samo Życie skazują na
śmierć. Przebacz im wszystkim! Przebacz tchórzliwym uczniom, przebacz Żydom knującym
spiski na jego życie, przebacz Piłatowi
za to, że w majestacie prawa, i to dobrze o tym wiedząc, uwolnił bandytę, a skazał
na śmierć niewinną osobę. O gdyby wiedzieli kim On jest! O gdyby wiedzieli jaka
jest moc Jego krwi, że ma ona możliwość zbawienia człowieka, gdyby tylko mieli
wiarę, nigdy nie dopuściliby się tej zbrodni. Nigdy by Go nie zabili!
I jeśli któryś z tych winowajców dostąpił zbawienia, i jeśli któremuś z
nich zostały darowane grzechy, łącznie z niewyobrażalnym grzechem bogobójstwa, to stało się to
dzięki tej modlitwie Chrystusa, dzięki pierwszym, wypowiedzianym przez Niego z krzyża słowom – „Przebacz im bo nie wiedzą, co czynią!”.
„Jeden
ze złoczyńców, których tam powieszono urągał mu, mówiąc: <<Czy Ty nie jesteś
Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas>>. Lecz drugi karcąc go, rzekł: <<Ty nawet
Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz. My przecież sprawiedliwie
odbieramy karę za nasze uczynki, On nic złego nie uczynił>>. I dodał: <<Jezus
wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swojego królestwa>>. Jezus mu odpowiedział: <<Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze
mną będziesz w raju>>".
Skazaniec, który wisiał po lewej
stronie z całą pewnością nie był lepszy od tego, który umierał po prawej ręce
Zbawiciela. Być może ów, dobry łotr, jak się go zwie potocznie, zabił w życiu
człowieka, może nawet nie jednego, może hańbił kobiety, okradał ludzi,
dopuszczał się największych łajdactw i zbrodni. Być może nigdy wcześniej się
nie modlił i słowa: „Wspomnij na mnie,
gdy wejdziesz do swojego królestwa” były zarazem jego pierwszą i ostatnią
modlitwą. Poprosił tylko raz, tylko jeden raz poprosił o miłosierdzie Chrystusa
i tym sposobem dokonał największej kradzieży w swoim życiu, rzec by można dokonał
„zbrodni doskonałej” – ponieważ skradł Bogu życie wieczne, skradł Bogu wieczną
szczęśliwość. Oto tajemnica Bożego miłosierdzia! Tajemnica nieskończonej, ukrzyżowanej
miłości, która nawet największym grzesznikom wołającym o litość w imię Jezusa
otwiera szeroko na oścież bramy nieba.
Z Ewangelii według św. Jana:
„Obok
krzyża Jezusa stały Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria żona Kleofasa i
Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę swoją i ucznia, którego miłował,
rzekł do Matki: <<Oto syn Twój>>. Następnie rzekł do ucznia: <<Oto Matka Twoja>>.
Kto
jest moją matką? – pytał kiedyś Jezus otaczające Go tłumy. Objawił tym samym
wielką tajemnicę międzyludzkich relacji w Nim samym, objawił, że bycie bratem
i siostrą, ojcem, matką i dzieckiem nie zależy od czysto biologicznych związków,
od pokrewieństwa krwi i wspólnego nazwiska w dowodzie tożsamości, ale zależy
ono od zjednoczenia w wierzących w Bogu, od zjednoczenia wiernych w Jego łasce,
która najpełniej realizuję się w Jego Kościele. Maryja pod krzyżem została dana
rodzącemu się Kościołowi jako Matka i Opiekunka. Jako Pośredniczka i
Pocieszycielka. Tam właśnie, podobnie jak w chwili Zwiastowania Maryja
wypowiedziała swoje drugie „Fiat” „Niech mi się stanie według słowa Twego” i
przyjęła pod krzyżem każdego z nas jako swoje własne dziecko. W tym szczególnym
momencie, na kilka chwil przed śmiercią Jezusa zostaliśmy obdarowani wielkim
darem duchowego macierzyństwa Maryi, Matki Boga i Matki każdego z wierzących. Ci zaś, którzy stali tam by usłyszeć choćby jedno przekleństwo, choćby
jedno bluźnierstwo Zbawiciela ponownie byli bardzo zawiedzeni, ponieważ zamiast
tego usłyszeli słowa pełne miłości, słowa troski o rodzący się w bólach
chrystusowego konania Kościół.
Z Ewangelii według św. Marka:
„Od godziny szóstej mrok ogarnął
całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał
donośnym głosem: <<Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił>>.
Człowiek odrzucił Boga. I ciemności, które zaległy w tej chwili nad
ziemią były tego odrzucenia widzialnym znakiem i dowodem. Człowiek odwrócił się
od Boga, odwrócił się od Jego nauki, odwrócił się od Jego miłości i łaski.
Pogrążył się w samotności i ciemności duchowej nocy. Żadnego światła, żadnej
wskazówki, co robić, żadnego drogowskazu dokąd pójść, do kogo zwrócić się z
pytaniami i wątpliwościami. Ciemności, które wówczas zaległy nad całą ziemią
były ciemnościami ludzkiej duszy każdego ateisty, sceptyka, pesymisty i
grzesznika. Ile razy popełniamy grzech, ile razy odwracamy się od Jezusa,
zanurzamy się w tej ciemności, która zaległa nad ziemią w chwili kiedy Bóg i
Jego miłość zostały w tak brutalny sposób odrzucone przez ludzi.
Piąte słowo: „Pragnę!”
To fizyczne pragnienie wody przez Zbawiciela, pragnienie napoju zostało
proroczo przewidziane na wiele wieków wcześniej przez autora psalmu 21-ego,
który pisał: „Moje gardło suche jak
skorupa, język mój przywiera do podniebienia, kładziesz mnie w prochu śmierci”.
Mimo tego strasznego pragnienia Jezus nie chciał pić napoju, który został
Mu podany. Nie chciał ponieważ bardziej niż wody pragnął zbawienia naszych
dusz, pragnął dopełnić dzieło, które rozpoczął w chwili swego Narodzenia. Wszystko
zostało podporządkowane temu dziełu. Całe Jego życie. Dzieciństwo, głoszenie
Ewangelii, powołanie Apostołów, każdy znak i każdy cud, każde spotkanie z
człowiekiem, Wszystko. Łącznie z pragnieniem wysuszonego jak skorupa gardła.
Niektórzy ludzie gotowi są poświęcić wszystko, naprawdę wszystko: swe
rodziny, dobre imię, swoje ciało byleby tylko zaspokoić pragnienie: pieniędzy,
sławy, władzy, poważania u innych, cielesnych namiętności. Jezus natomiast na
krzyżu bardziej niż wody, bardziej niż tej chwili ulgi w i tak kończącej się
męce pragnął mojej i twojej duszy, mojego i twojego serca, mojej i twojej
miłości, mojego i twojego zbawienia.
„Wykonało się!”
Tylko trzy razy jak podaje Pismo
Święte Bóg użył tego słowa, aby opisać uczynione przez Siebie dzieło. Pierwszy
raz w Księdze rodzaju, aby oddać doskonałość swojego stworzenia. „A Bóg widział, że wszystko co uczynił,
czego dokonał, było bardzo dobre”. Drugim razem użył tego słowa w Księdze Apokalipsy,
kiedy zapowiedział, że całe pierwsze stworzenie przeminie, że ono się
skonsumuje, jak pięknie powie przekład łaciński, i nastanie wówczas nowe niebo
i nowa ziemia. Pomiędzy tymi dwiema skrajnymi rzeczywistościami dokonania
dzieła na początku i przy końca świata jest jeszcze jedno „wykonało się” – to
szóste słowo umierającego na krzyżu Jezusa. To On dokonał dzieła pojednania
nieba i ziemi, wykonał powierzoną sobie misję pokonania grzechu i śmierci oraz
obdarowania życiem wiecznym tych, którzy zechcą przyjąć Jego miłość.
Ostatnie słowo: „Ojcze w Twoje ręce powierzam Ducha mojego”.
Zdanie to nie zostało wyszeptane, wypowiedziane
słabo i niewyraźnie, ale jak podają wszyscy Ewangeliści Jezus wykrzyczał je „wielkim
głosem”, ponieważ to nie Śmierć odebrała mu życie, ale On sam oddał je
dobrowolnie. Odszedł, umarł na krzyżu, ale jako wódz zwycięski ruszył na
spotkanie śmierci, aby zadać jej ostateczną porażkę. Jezus nie umarł z
wyczerpania, z upływu krwi, czy uduszenia, ale z własnej woli. Sam przecież powiedział:
„Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo
ja życie moje oddaję, abym je potem mógł odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz
Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz
otrzymałem od Ojca”.
Oto słowa Pańskie. Oto znak, którym Jezus przypieczętował swoją misję.
Siedem słów, z których każde bierze swój początek i znajduje swoje dopełnienie
w Jego nieskończonej ku nam miłości.
Homilia pasyjna wygłoszona podczas nabożeństwa Gorzkich Żali w Obrazowie, dnia 17 marca 2013 r.