Stat crux dum volvitur orbis – a krzyż stoi, gdy świat się obraca.
Tydzień temu mówiliśmy, Drodzy Bracia i Siostry o początkach wiary w
ojczyźnie naszej. Mówiliśmy o tym, jak wiele zawdzięcza Polska krzyżowi, jak
wiele zawdzięcza Kościołowi. Rozważaliśmy, jak to dzięki łasce chrztu
mieszkowego zaszczepiony został w naszym narodzie geniusz i błogosławieństwo cywilizacji
łacińskiej: obiektywnej prawdy, etyki chrześcijańskiej oraz prawa rzymskiego,
cywilizacji Krzyża i Zmartwychwstania. W zeszłą niedzielę przypomnieliśmy sobie, jak to Kościół, pomimo tego, iż
dysponował wszelkimi niezbędnymi atrybutami, jak: władza, pieniądz i poparcie
ościennych potęg nie próbował na ziemiach polskich budować państwa kościelnego,
nie próbował odgrywać roli zastępczego jednowładcy, ale poświęcił się
całkowicie, poświęcił się bez reszty kładzeniu podwalin polskiej państwowości.
Dziś, obracamy kilka stronic w
księdze historii naszego narodu. Jesteśmy w połowie XIII wieku. Jesteśmy w
czasach rozbicia dzielnicowego, w czasach, gdy Królestwo Polskie nie istnieje,
gdy na arenie międzynarodowej nikt się z nim nie liczy i raz po raz ziemie polskie
stają się łupem najazdów: tatarskich, litewskich, brandenburskich. Gdy
Królestwo nie istniało, a lokalni książęta brali się za łby i
prowadzili między sobą długie i wyczerpujące wojny, jedyną ostoją zgnębionego
polskiego ludu był Kościół, jedynym spoidłem narodu była święta katolicka wiara,
a godłem jednoczącym wszystkie dzielnice i stany był krzyż – symbol śmierci,
ale również zapowiedź zmartwychwstania.
Siła krzyża, siła chrześcijaństwa jest w okresie rozbicia dzielnicowego
doprawdy nie do przecenienia, bo jakże inaczej wytłumaczyć fakt, iż pomimo tak
skrajnie niekorzystnych warunków, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych: ziemie
polskie zaludniały się? Jak wytłumaczyć to, że w XIII wiecznej Polsce
powstawały nowe osady, rozwijało się rzemiosło, kwitła przedsiębiorczość,
ludzie bogacili się, a prawo było przestrzegane? Tak właśnie objawiała się moc
krzyża! To w jego cieniu, zakon cysterski, między innymi w pobliskiej Koprzywnicy,
edukował Polaków pod względem gospodarczym, pod względem pragmatycznym. Mnisi cysterscy wyciągali naszych przodków z ostępów Puszczy Sandomierskiej i
mówili im: jak uprawiać ziemie, by ta wydawała obfitsze plony, jak zakładać
stawy hodowlane, jak budować młyny i kuźnie wodne, jak uprawiać winorośl,
tłoczyć wino i ważyć piwo. Tak, Moi Drodzy, siły krzyża nie da się zawęzić
jedynie do porządku nadprzyrodzonego, ona objawia się również w porządku
doczesnym, w wymiarze materialnym, mówiąc najprościej poprzez bogacenie się społeczeństwa,
w poprawie warunków bytowych.
Jesteśmy w połowie XIII w, a dokładniej w roku 1260.
„I potem poszedł Buranda, wódz
tatarski, ku Lublinowi, od Lublina zaś poszedł ku Zawichostowi i poszedł ku
rzece Wiśle. I tu znaleźli sobie bród i przeszli na drugą stronę rzeki. (…) Potem
zaś przyszli ku Sandomierzowi, i obstąpili go ze wszystkich stron. (…) Cerkiew
zaś w grodzie tym była murowana wielka i przedziwna, błyszcząca pięknem, była
bowiem zbudowana z białych ciosanych kamieni. I była pełna ludzi. Dach jej był
pokryty drewnem. Ten zapalił się i zgorzało w cerkwi tej ludzi bez liku”.
Przytoczyłem właśnie fragment Latopisu Halicko-Wołyńskiego,
średniowiecznego ruskiego Kodeksu, opisującego jedno z najtragiczniejszych
wydarzeń w dziejach naszego miasta – najazd tatarski z początku 1260 r. Ta
piękna cerkiew z białych ciosanych kamieni, o której przed chwilą słyszeliśmy
to poprzedniczka tej świątyni. Romański kościół, którego pozostałości widać
jeszcze w bryle dzisiejszej katedry od południowo-wschodniej strony.
Opis tego, co wydarzyło się po zdobyciu sandomierskiego zamku, owego
pamiętnego dnia, 2 lutego 1260 roku, w święto Oczyszczenia Najświętszej Maryi
Panny, po dziś dzień zapiera czytelnikom dech w piersi. Pisze bezpośredni
świadek tej tragedii:
„Ojcowie zakonni z księżmi i
diakonami, ustawiwszy chór, odprawili sumę i przystąpili do Komunii, najpierw
sami, a potem szlachta z żonami i dziećmi i wszyscy, od małego do dużego. I
poczęli się w tym czasie spowiadać u zakonników i księży, gdyż wielkie mnóstwo
ludzi było w grodzie. Potem zaś poszli z chorągwiami z miasta, i ze świecami, i
z kadzidłami, poszli szlachcice i szlachcianki ubrani w odświętne stroje i
szaty. Słudzy zaś szlacheccy prowadzili przed nimi ich dzieci. I był płacz
wielki i szlochanie. (…) I nie było komu użalić się nad nimi, gdy gniew Boży
rozlał się szeroko”.
Sandomierzanie poszli w procesji naprzeciw śmierci. Odświętnie ubrani, wyspowiadani
i wykomunikowani poszli za krzyżem. Nie padali na kolana przed najeźdźcami. Nie
błagali o litość. Poszli za krzyżem, a krzyż, jak pisze Norwid, „stał się im
bramą!”. To prawda! Stracili życie doczesne, lecz zyskali wieczne, a ich krew,
krew męczenników sandomierskich, stała się zasiewem wiary następnych pokoleń,
stała się ziarnem, z którego kiełkuje i wzrasta również nasza wiara.
Trzynastowieczne męczeństwo sandomierzan, jak każde chrześcijańskie
męczeństwo uczy nas, że krzyż niczego nas nie pozbawia, by nie wynagrodzić
później ponad miarę. Dzieje się tak i w wymiarze osobistym, i w wymiarze
zbiorowym. Bóg, Ewangelia, Krzyż nie okradają nas z wolności! Nie okradają z
dobrobytu i godności! „Jarzmo krzyża jest słodkie, a brzemię lekkie”. Dzięki
Ewangelii krzyża i zmartwychwstania wiemy, że cierpienia doczesne nie są zbyt
wielkie, ani radość wieczna nie jest zbyt mała. Mocno wierzyli w to nasi
przodkowie wychodząc w świątecznej procesji z książęcego zamku owego pamiętnego
2 lutego 1260 r. Męczennicy sandomierscy pomimo tego, że nie jednemu z nich ze strachu
drżały ręce, mimo płaczu i zawodzenia, wiedzieli, że nie idą tą drogą jako
pierwsi, gdyż już wcześniej, przed nimi, przeszedł nią Chrystus. Przechodząc
przez zamkową bramę wiedzieli, że czeka ich śmierć, ale moc i mądrość Krzyża,
której doświadczali na co dzień przymnażały im wiary. Wierzyli bowiem mocno w
to, że lepiej jest tu na ziemi z Chrystusem przegrać, niż wygrać z Jego
przeciwnikami.
Każdy z nas, Moi Drodzy, jest jak węgiel wyciągnięty z pieca. Stygniemy z
każdą sekundą, z każdą chwilą odchodzimy z tego świata. Krzyż śmierci jest
naszym przeznaczeniem, ale wiara mówi nam, że krzyż to nie tylko koniec, to nie
tylko kres, lecz również początek, źródło, z którego wszystko się odradza. Wszystko!
Człowiek, narody i sam Kościół. I dlatego w roku 1050-lecia chrztu Polski, 1050-lecia
postawienia na tej ziemi pierwszego krzyża wołajmy z całego serca, jak to
czynili nasi przodkowie: Ave crux spes nostra unica! – bądź pochwalony krzyżu
święty, jedyna nasza nadziejo! Amen.
Regina Poloniae - ora pro nobis!
Regina Poloniae - ora pro nobis!