poniedziałek, 23 marca 2015

Kazania sandomierskie: I Niedziela Męki Pańskiej - "Zanim Abraham się stał, Ja jestem" (J 8, 58)

+JMJ
Dziś, w liturgii Kościoła Świętego, według tradycyjnego kalendarza, obchodzimy pierwszą niedzielę Męki Pańskiej. W kościołach zasłaniane są krzyże i obrazy. Stary ten zwyczaj wszedł do liturgicznej praktyki w średniowieczu i symbolizuje według pięknych słów Abp Antoniego Nowowiejskiego: „żal i pokutę, jakim grzesznik poddać się powinien, aby mu wolno było znowu podnieść oczy na Majestat Boski, którego Oblicze nieprawościami swymi niejako sobie przysłonił”. I  dalej pisze Arcybiskup: „zwyczaj ten wyobraża uniżenie Chrystusa, zakrywającego chwałę swego Bóstwa, które dla Żydów jest zgorszeniem a dla pogan głupstwem, aby w zmartwychwstaniu, przedarte zasłony, objawiły ukrytą za nimi jasność i moc Boga Wcielonego”.
 Przez najbliższe trzynaście dni, aż do Wielkiej Soboty rozważać będziemy, co Pan Jezus wycierpiał dla zbawienia świata. W tym czasie będziemy wczytywać się w biblijne opisy Jego męki. Rozważać będziemy odrzucenie Zbawiciela przez Jego naród, zdradę i tchórzostwo Apostołów, a wreszcie Jezusowe cierpienia, konanie i śmierć krzyżową. Patrząc chronologicznie na mękę Zbawiciela trzeba podkreślić, że pierwszy akt Jego pasji był rozłożony w czasie i rozegrał się na poziomie odrzucenia Mesjasza przez Naród wybrany. 
Bóg, Stworzyciel nieba i ziemi. Deus Sabaoth – Pan zastępów. Ten, który wyprowadził starca Abrahama z Ur Chaldejskiego, aby uczynić z jego potomków wielki Naród, Bóg Patriarchów, który potężnym ramieniem wyzwolił Izraela z Egiptu, jak mówi św. Jan Ewangelista: „przyszedł do swoich, a ci Go nie przyjęli”. Echo tego właśnie odrzucenia pobrzmiewa w dzisiejszej Ewangelii.
Oto jesteśmy świadkami niezwykle ciekawego dialogu. Naprzeciw Jezusa stoją rzesze żydowskie, które bez wątpienia są przekonane o niezwykłości Jego osoby. Sami byli świadkami licznych cudów i znaków: uzdrowień, wskrzeszeń zmarłych, rozmnożeń chleba i doskonale wiedzą, że bez Bożej pomocy nikt nie byłby wstanie dokonać tego, co dokonał Jezus. Żydzi są gotowi nawet uznać w Nim Mesjasza, ale uwaga, Mesjasza na miarę swoich oczekiwań, Mesjasza, według własnych wyobrażeń. Są gotowi uznać w Nim Bożego Pomazańca, który uwolni Izraela od rzymskiej okupacji i rozpocznie kolejny złoty okres jego dziejów, ale wszystko rozbija się o jezusową świadomość misji, o to za kogo On się uważa i co On sam o sobie mówi. A mówi rzeczy dla Żydów niepojęte.
 Żydzi gotowi byliby Go zaakceptować, nie mogą jednak za nic na świecie zgodzić się ze zdaniem, które Jezus wypowiedział pod swoim adresem: „Zanim Abraham się stał, Ja jestem”. To właśnie te słowa wywołają w nich wściekłość, i to do tego stopnia, że porwą kamienie, aby Go zabić. Skąd tyle gniewu i złości? Cóż takiego powiedział?
Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się w czasie do epoki Starego Testamentu, do dnia, w którym „Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba” objawił Mojżeszowi swe święte Imię: Jahwe – „Ja jestem, który Jestem”. W greckim tłumaczeniu Septuaginty Boże Imię brzmi: „Εγώ εἰμι ὁ ὤν”. A słowa Jezusa, które teraz rozważamy brzmią w oryginale: „πρὶν Ἀβραὰμ γενέσθαι ἐγὼ εἰμί”.„Εγώ εἰμι – Εγώ εἰμι” „Ja jestem” – z Księgi Wyjścia i jezusowe „Ja jestem” z Ewangelii. Pomiędzy jednym a drugim, tą właśnie wypowiedzią: „Zanim Abraham się stał ja jestem” Jezus postawił znak równości! Dla Żydów to wręcz niewyobrażalne bluźnierstwo! Grzech wymagający natychmiastowego ukarania i to karą główną, karą śmierci. Ktoś ośmielił się powiedzieć, że jest … odwieczny, nieskończony, wszechmogący! Ktoś ośmielił się przedstawić imieniem Boga Jahwe! Ktoś miał czelność powiedzieć, że tak jak Bóg nie ma początku ni końca, że tak jak On ma moc stworzyć świat, a skoro Bóg jest tylko Jeden, to znaczy, że ten ktoś, kto stoi przed nimi i teraz z nimi rozmawia … jest Bogiem!!!
Pójdźmy dalej! Spójrzmy na logikę tego toku myślenia! Bóg jest wszechmogący, czyli wszystko może. A jeśli tak, to może zmienić Prawo, może zmienić przykazania lub na nowo je interpretować. Innymi słowy: może uzdrawiać w szabat, ponieważ „szabat został stworzony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”, może rozmawiać z grzesznikami i cudzołożnicami, może się ich dotykać bez obawy o nieczystość rytualną „gdyż nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci co się źle mają”. Może spożywać nieczyste posiłki: „bo nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym. A jeśli to jest prawdą oznacza to koniec Synajskiego Przymierza! Koniec religii, tradycji, kultury, ich sposobu życia! To  koniec żydowskiego świata! Oto jak groźny był człowiek, który mówił o sobie  Εγώ εἰμι”– Ja jestem.
Nie mniej interesujące jest zakończenie tego fragmentu Ewangelii. Postawa Jezusa względem żydowskich tłumów została opisana przez dwa czasowniki: „ukryć się” i „wyjść ze świątyni”. Po tej rozmowie, po tym ewidentnym odrzuceniu Boga przez Jego naród Bóg ukrył się przed nim w tajemnicy krzyża. I jak sam zapowiedział żaden znak, żaden cud, żadna łaska nie będzie dana temu pokoleniu oprócz znaku Jonasza”, oprócz znaku Zmartwychwstania.
Jezus wyszedł ze świątyni. Chwała Boża, która za czasów króla Salomona spoczęła na tym miejscu opuściła święty przybytek. Żadne ofiary z pokarmów, czy zwierząt nie zdołają już przebłagać Najwyższego, gdyż z chwilą złożenia doskonałej ofiary ciała i krwi Syna Bożego, wszystkie one stracą swą wartość i moc. Zniknęły cuda świątyni, którymi według rabinów były:
- z ofiar całopalnych nigdy nie rozchodził się nieprzyjemny zapach;
- ani jedna mucha nie pojawiła się na rynku, gdzie kupowano zwierzęta na ofiarę;
- Arcykapłanowi nigdy nie przydarzyło się nic złego w święto Pojednania;
- snop zboża albo bochen chleba ofiarowane dla Pana nigdy się nie psuły;
- w świątyni nigdy nie zabrakło miejsca dla kogoś, kto chciał upaść na twarz, choćby stojącym był ciasno;
- nigdy nie zabrakło miejsca na osiedlenie się w Jeruzalem;
- nigdy deszcz nie gasił ofiarnego ognia;
- nigdy wiatr nie przeszkodził dymowi wznieść się prosto ku niebu.
Tak oto kończy się Pierwsze Przymierze! Odrzucony przez własny Naród Bóg ukrywa się przed nim i opuszcza Świątynię. W ten to sposób rozegrał się pierwszy etap Chrystusowej pasji. Inne, zbawienne dla nas męki i cierpienia nadejdą na Pana Jezusa już niebawem.
 Turris Davidica - ora pro nobis!

niedziela, 15 marca 2015

Kazania sandomierskie: IV Niedziela Wielkiego Postu - Odkryć wartość chrześcijaństwa ukrzyżowanego

+ JMJ
Czy zastanawialiście się, Moi drodzy, słuchając słów dzisiejszej Ewangelii, jak to jest możliwe, że na pięć tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci, znalazł się tylko jeden chłopiec, który miał przy sobie większy zapas jedzenia? Tylko on jeden na cały kroczący za Jezusem tłum.
Logika podpowiada nam trzy ewentualności. Po pierwsze: był to chłopiec zapobiegliwy. Być może zamierzał przez dłuższy czas iść za Jezusem, albo przybył z daleka i dlatego wziął ze sobą większą ilość jedzenia: pięć jęczmiennych chlebów i dwie ryby, jak skrupulatnie podaje Ewangelista Jan. Po drugie, możliwym jest, że miał on w swojej torbie tyle pożywienia, gdyż zamierzał sprzedać go ze sporym zyskiem głodnym ludziom. I po trzecie, jest to równie prawdopodobne, że przyszedł on do Jezusa nie sam, ale z rodziną, z przyjaciółmi i to on dźwigał zapasy dla swoich bliskich.
Tak czy inaczej, bez ofiary ze strony tego chłopca, bez oddania czegoś co z naturalnego porządku spraw i rzeczy rzeczywiście mu się należało, bez jego poświęcenia i zrezygnowania z własnych planów nie stałby się cud rozmnożenia chleba i kilkanaście tysięcy ludzi odeszłoby od Jezusa głodnych. Dla urzeczywistnienia się Bożego planu nakarmienia tłumów potrzebna była więc z jednej strony współpraca ludzkiej woli z boską wszechmocą, a z drugiej akt ofiary, akt wyrzeczenia się czegoś co należy do mnie.
          Moi drodzy! Dopóki człowiek nie zrezygnuje z własnego planu na życie, może nawet najbardziej szlachetnego w swoim mniemaniu, ale swojego, dopóki nie odda się całkowicie do Bożej dyspozycji nie wie, czy jest prawdziwa wiara i nie wie, jakich cudów Bóg mógłby przez niego dokonać. I tu tkwi, jak mi się wydaje największy problem z życiem wiary w naszych czasach. Jako katolicy, jako ludzie żyjący w Kościele robimy wiele rzeczy, bardzo często pochłonięci jesteśmy różnymi akcjami, które wydają się nam dobre. Problem jednak tkwi w tym, że nie tego oczekuje od nas Bóg. Tak! Jest to możliwe! Nie takiego dobra oczekuje Bóg! Jedno z moich ulubionych powiedzeń brzmi, że: „Niechciane przez Boga nasze dobre uczynki, mszczą się na nas same”.
Jako katolicy początku XXI w. nie jesteśmy w stanie więcej rozpoznać, co jest bożym natchnieniem, a co wypływa od nas samych, ponieważ straciliśmy coś, co moglibyśmy nazwać sensus sacrifici – zmysł ofiary. Gubimy się w swoich domysłach co do Bożej woli, co do wizji człowieka, Kościoła, liturgii, małżeństwa i otaczającego nas świata, ponieważ w naszych czasach straciliśmy, coś co jest fundamentem ortodoksyjnego chrześcijaństwa, a co moglibyśmy nazwać sensus crucis – zmysł krzyża. Otóż, odchodząc od tej fundamentalnej prawdy znajdujemy się w sytuacji, w której pragniemy poznawać Chrystusa i Jego Ewangelię bez tego, co wymaga od nas ofiary. To tak, jakby chcieć czytać opis życia Chrystusa celowo opuszczając rozdziały o Wielkim Piątku, Ogrójcu, drodze krzyżowej, biczowaniu i cierniem ukoronowaniu.
Święty Tomasz a Kempis w swoim niezwykłym dziele o „Naśladowaniu Chrystusa” poświęcił temu tematowi wiele miejsca. Tu chciałbym przytoczyć tylko jeden fragment, który dobrze rozwinie to duchowe zagadnienie. Posłuchajcie! Pisze Święty mistyk:
Zrozum, że musisz żyć, umierając nieustannie. A im kto więcej umiera dla siebie, tym bardziej zaczyna żyć w Bogu. Ten tylko potrafi pojąć sprawy Boże, kto pochyli się nisko, aby dźwigać swe niedole dla Chrystusa. Nic nie jest milsze Bogu i nic dla ciebie bardziej zbawienne na świecie niż chętne znoszenie cierpienia dla Chrystusa. A nawet gdybyś mógł wybrać, powinieneś pragnąć raczej cierpieć dla Chrystusa niż cieszyć się i radować, bo przez to upodobnisz się bardziej do Niego (…). Nasze zasługi i doskonałość nie zależą od szczęścia i radości, ale raczej od umiejętności przyjmowania ciężarów i nieszczęść.
Gdyby była jaka lepsza i skuteczniejsza droga zbawienia dla człowieka niż cierpienie, Chrystus ukazałby nam ją słowem lub przykładem. A przecież idących z Nim uczniów i wszystkich, którzy chcieli postępować w Jego ślady, wyraźnie zachęca do niesienia krzyża i mówi: «Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i naśladuje mnie»”.
Jest taki obraz w Księdze Wyjścia, do którego chce się teraz odwołać, aby zobrazować tę duchową prawdę o sensie ofiary w życiu chrześcijanina. Wątkiem, który nieustannie pojawia się w rozmowach toczonych pomiędzy faraonem, a Mojżeszem jest konieczność wyjścia na pustynię, w celu złożenia ofiary. W wielu miejscach występują te słowa: 
„Mojżesz i Aaron rzekli do faraona: «Bóg Hebrajczyków nam się ukazał. Pozwól przeto nam iść trzy dni drogą na pustynię i złożyć ofiarę Panu Bogu naszemu, by nas nie nawiedził zarazą lub mieczem»”.
Zwróćmy uwagę! Naród Wybrany, pomimo tego, że wierzy, że deklaruje przywiązanie do Boga swych przodków, „do Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba” zapomniał o najistotniejszym, o fundamentalnym elemencie swej wiary, zapomniał bowiem o składaniu ofiar. Konsekwencje takiej postawy są opłakane, tak w wymiarze pojedynczym, jak i społecznym. Po pierwsze, bez ofiary składanej Jedynemu Bogu Izraelici przyzwyczaili się do życia w niewoli i w kłamstwie. Przyzwyczaili się do życia w środowisku, które jest dla nich obce, a które traktują jak własne. Bez ofiary podanej przez ustną tradycję, oswoili się z pogańskimi zwyczajami. Przecież gdy tylko wyjdą na pustynię zaraz uleją sobie posąg cielca, który będzie im na egipską modłę wyobrażał Boga Jahwe. Myślą w taki oto sposób: mamy chleb, wodę, cebulę, dach nad głową, to jest najważniejsze, cóż z tego, że jesteśmy niewolnikami. Jej brak uczynił z nich nie tylko niewolników, ale dodatkowo zniekształcił i zdeformował obraz Boga, który nosili w swoim sercu.
W Bożych oczach lekarstwem na tą sytuację jest wyjście na pustynie i złożenie ofiary. Dokładnie tak, jak czynili to ich przodkowie.
Przejdźmy teraz do naszych czasów. To wielce znamienne, patrząc z historycznego punktu widzenia, że wielowiekowy proces ateizacji niegdyś na wskroś chrześcijańskich społeczeństw, rozpoczął się od odrzucenia z ortodoksyjnego chrześcijaństwa idei ofiary. W dobie rewolucji protestanckiej, w dobie renesansowego humanizmu wiara w Chrystusa został obdarta z ascezy, z ofiary, a w konsekwencji z łaski uświęcającej. W dobie Oświecenia to, co jeszcze pozostało z tej wiary zostało poddane dyktatowi ludzkiego rozumu, zostało zracjonalizowane i zamiast o Bogu Jezusie Chrystusie zaczęto mówić o Wielkim Architekcie, o Absolucie, który po stworzeniu świata zaprzestał zupełnie ingerować w jego dzieje. A stąd był już tylko krok do filozofii Nietzchego, która tryumfalnie ogłosiła, iż "Bóg umarł!" 
Ortodoksyjne chrześcijaństwo bez ofiary nie istnieje! I bez niej nie są możliwe nadzwyczajne ingerencje Boga w naszą codzienność.
Tę naukę musi odrobić w naszej epoce Kościół katolicki jeśli nie chce na wzór Izraelitów pogrążyć się w niewoli, jeśli nie chce być zepchnięty na margines życia człowieka i społeczeństwa. Tę lekcję musi odrobić współczesny Kościół jeśli nie chce zdeformować prawdy o Bogu, człowieku i świecie, która została objawiona w chrystusowej Ewangelii, a która została mu dana do głoszenia "wszelkiemu stworzeniu". Recepta na zło naszych czasów brzmi więc w następujący sposób: odkryć wartość chrześcijaństwa ukrzyżowanego, chrześcijaństwa, którego nie przeżywa się lekko łatwo i przyjemnie, ale które jest głęboko zanurzone w doświadczeniu i mądrości Chrystusowego Krzyża. Recepta na zło naszych czasów jest więc następująca: nie zniechęcać się, lecz z wiarą chłopca z dzisiejszej Ewangelii chcieć rezygnować z tego co uważamy za swoje, aby nasze ofiary, nasze małe Golgoty przyczyniały się do nadzwyczajnych interwencji Bożej Opatrzności. Amen.
Mater Divinae gratiae - ora pro nobis!

niedziela, 8 marca 2015

"Oczyścić intencję bycia z Chrystusem" - nauka wielkopostna wygłoszona dla pracowników Wydawnictwa Diecezjalnego i Drukarni

Przypowieść o bogaczu i Łazarzu (Łk, 16, 19-31)

+JMJ
Z dzisiejszej Ewangelii powiało przez chwilę grozą. Może nawet nie przez chwilę. Z dzisiejszej Ewangelii powiało grozą. Oto Bóg, który jest Miłością miłosierną, Bóg, który jest przecież taki dobry, ten sam Bóg okazuje się być niezwykle zasadniczym i konsekwentnym w ocenie naszych życiowych wyborów oraz okazuje się być zdolnym do wiecznego potępienia człowieka.
Bogacz trafia do piekła. Został całkowicie odrzucony. Żadna jego modlitwa nie będzie wysłuchana i żadna jego prośba nie będzie spełniona. Bóg nie godzi się, by ulżyć mu w cierpieniach, ani przez krótką chwilę. Pomyślmy tylko: Co by kosztowała Boga ta jedna kropla wody przyniesiona na końcu palca? Nic! A jednak nie będzie mu ona dana! Co więcej, Najwyższy nie godzi się, by prośba bogacza, nawiasem mówiąc całkiem zbożna, dotycząca przestrogi dla jego braci została zrealizowana. Nie! Koniec. Nie ma żadnej nadziei!
Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz! Do piekła trafia bogacz, o którym Ewangelia nie wspomina ani słowem, aby był grzesznikiem. W tekście nie ma takiego słowa - "grzesznik"! A więc bardzo prawdopodobnym jest, że człowiek ten był wierzący, że przestrzegał przykazań. Nie zabijał, nie cudzołożył, nie kradł, w szabat odwiedzał swoich rodziców, by zjeść razem z nimi w miłej atmosferze świąteczny obiad. Na nabożeństwach w synagodze siadał pewnie w pierwszej ławce. Jak każdy pobożny Żyd pościł, czytał Torę i modlił się trzy razy na dzień, a jednak skończył tam, gdzie skończył, skończył w piekle, ponieważ popełnił ciężki grzech – zaniedbał czynienia dobra, które mógł uczynić i nie okazał biednemu miłosierdzia.
Pytanie, które moi drodzy, teraz chcę Wam postawić, podczas tej nauki brzmi: W jakiego Boga wierzę? Jaki obraz Boga noszę w swoim sercu? Przyjrzyjmy się teraz kilku Jego najczęstszym wyobrażeniom:
Po pierwsze: Bóg - Policjant. Dzisiejszy świat i współczesna kultura, w której żyjemy najczęściej przedstawia Boga, jako policjanta, który biega za nami, i który za każde przewinienie wlepia nam mandaty. Nie byłeś w kościele, 6 pkt. karnych, nie pomodliłeś się przed snem 2 pkt., pokłóciłaś się z koleżanką w pracy 3 pkt. Nie wolno to! Nie wolno tamto! Nie dotykaj! Nie próbuj! itd. Jest to obraz Boga, który nie pozwala nam żyć pełnią życia, który zagląda mi i do portfela i do łóżka. To Bóg-Dyktator, który każe mi żyć i postępować wbrew moim własnym pragnieniom i przemyśleniom. To Bóg - wróg mojej osobistej wolności.
Drugie z powszechnych dziś wyobrażeń to obraz Boga – automatu na Zdrowaśki. Naprawdę, wiele osób w ten sposób przeżywa swoją wiarę. Twierdzą, że Bóg jest, co więcej we wszystkim się z Nim zgadzają, modlą się i co niedziela są w kościele, jednak wobec tego, co On mówi zachowują się obojętnie, tak jakby Go nie słyszeli. Bóg mówi: „Nawróć się!”, a w odpowiedzi słyszy „Zdrowaś Maryjo”. Pan Bóg mówi: „Pokłóciłeś się z żoną, idź ją przeproś i to szybko. Niech słońce nie zajdzie nad waszym gniewem”, a w odpowiedzi słyszy... „Zdrowaś Maryjo”. „Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”, a tu znowu „Zdrowaś Maryjo”, „Zdrowaś Maryjo”, „Zdrowaś Maryjo”.
Kolejny obraz to obraz Boga - Pobłażliwego starca, który wszystko wybacza. Jest to wiara w Boga niepoważnego, Boga karykaturę Jego samego, który nic od nas nie wymaga, bo każdy z nas przecież popełnia błędy. Zwracam na to uwagę, że nie grzechy, ale błędy. Który nie potrafi rozróżnić między dobrem, a złem, prawdą a kłamstwem, katem i ofiarą. To już nie jest Ojciec nasz, ale Ojczym. Bóg „Róbta, co chceta”.
A jaki obraz Boga jest prawdziwy? Jaki Bóg objawił się nam w Piśmie Świętym. Bóg przede wszystkim objawił się jako Ktoś, kto kocha, kto współczuje, „kto płacze z tymi, którzy płaczą i cieszy się z tymi, którzy się radują”. Ale to również Bóg, którego można urazić, dotknąć swoim niewłaściwym postępowanie. Ten Bóg zaprasza nas do wejścia w relacje. Chce, abyśmy żyli z Nim w zażyłości, tak jak żyje się z najbliższymi członkami rodziny. W dobrych i gorszych momentach, w zdrowiu i w chorobie. Bóg chce być nie jakąś marginalną częścią naszego życia, ale chce byśmy traktowali Go poważnie tak, jak na to zasługuje. On do niczego nas nie zmusza. W Piśmie Św. napisane jest przecież wyraźnie: „Pójdź za mną jeśli chcesz”. Otóż w prawdziwą relację z Bogiem można wejść tylko i wyłącznie w pełnej wolności. Ja nic nie muszę, ale chcę. Bóg zawsze pozostaje wierny Swoim obietnicom, pozostaje wierny Swojemu Słowu. Nie mówi, że nigdy nie spotka nas nic złego, że nie dotknie nas żadna choroba, żadne nieszczęście, ale obiecuje, rzecz o wiele większą i wspanialszą, że w każdej sytuacji, na każdym życiowym zakręcie nie zabraknie nam Jego łaski. Oto prawdziwy obraz Boga Ojca, Boga, który nas kocha i dlatego, jak każdy dobry Ojciec od nas wymaga.
 W naszym rozważaniu przejdźmy teraz na wyższy poziom i postarajmy się odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego jestem z Jezusem? Co mnie trzyma blisko Jego osoby?
Kiedy czytamy w Piśmie Świętym opisy publicznej działalności Pana Jezusa, kiedy słyszymy historie o cudach i znakach, których On dokonywał dowiadujemy się, że większość z nich wydarzyła się na oczach tłumu, na oczach ludzi, którzy za Nim podążali. Tyle tylko, że warto się zastanowić, kto szedł za Jezusem? Kto był w tym tłumie?
Z pewnością byli z nim tacy, którzy zostali uwiedzeni mądrością Jego słowa. Traktowali Jezusa, jak jakiegoś mędrca, jak jakiegoś filozofa, który ma do przekazania ciekawą filozofię życia. Nikt do tej pory nie nauczał w ten sposób, jak On, a mianowicie:
- że więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu;
- „słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi, a Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi”.
- „słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa”;
- „słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam:. Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi”.
Moi drodzy! Można twierdzić, że się wierzy, a w rzeczywistości być z Jezusem tylko na tym poziomie – na poziomie intelektualnym. Można o Nim mówić, pisać na Jego temat doktoraty, znać na pamięć każde Jego słowo, ale nie mieć nic wspólnego z Jezusem Bogiem, ze Zbawicielem, a w konsekwencji można można nie mieć nic wspólnego i z własnym zbawieniem.
I teraz pytanie: Czy ja jako osoba, która deklaruje się być wierzącą potrafię dostrzec w Nim kogoś więcej niż jakiegoś mędrca lub filozofa? Czy nie jest On dla mnie tylko kolejnym Sokratesem, Arystotelesem czy Buddą?
W tłumie kroczącym za Jezusem z pewnością była i znaczna grupa osób, które były z Nim jedynie dla korzyści materialnych. To ci, których nie interesowało nic więcej, jak tylko najeść się do syta cudownie rozmnażanymi pokarmem i pić za darmo wodę zamienianą w wino. Nic więcej, żadne niebo, piekło, miłość nieprzyjaciół, czy Królestwo Boże! Tylko to – pełen brzuch.
Mam więc do Was pytanie: Czy, aby w ten sposób nie przeżywam mojego chrześcijaństwa? Czy moje bycie w Kościele nie jest czysto interesowne. Chociażby z powodu pracy, albo z ogólnie pojętej przyzwoitości.
Trzecia grupa – chorzy. Pomiędzy ludźmi idącymi za Jezusem byli też chorzy i cierpiący. To ci, którzy widzieli w Nim Uzdrowiciela. Był On dla nich okazją do pozbycia się dolegliwości. Tylko tyle: Jezus – ucieczka od cierpienia. A przecież w chrześcijaństwie nie o takie bycie z Jezusem chodzi. Nie chodzi o to, by być z Nim z lęku i strachu przed chorobą, czy śmiercią.
W tłumie, który kroczył za Jezusem szli ludzie, którzy dzięki Niemu chcieli zrobić karierę. Czyż Jezus nie mówił o nastaniu Królestwa Bożego? A przecież każde królestwo potrzebuje urzędników, sędziów, generałów i poborców podatkowych. Dla tych znowu nie liczyła się Ewangelia – liczyły się natomiast: stołki, honory, odznaczenia, pieniądze i zaszczyty.
Kolejna grupa – ciekawi. To ci, którzy są z Jezusem dla plotek. Szukają sensacji, powtarzają różne informacje nieważne, czy prawdziwe, czy też nie, a tak naprawdę chodzi im nie o Boga, nie o Ewangelię, a jedynie o samych siebie. Czysty egoizm. Chodzi im o to, by ludzie patrzyli na nich z ciekawością i podziwem, że się coś wie, że się coś widziało, że mam czym wzbudzić ciekawość innych.
Moi drodzy!
Chciałbym, aby ta nauka pomogła nam w oczyszczeniu naszych intencji bycia z Chrystusem. Skoro jesteśmy z Nim tylko dla próżnej wiedzy, dla korzyści materialnych, dla ciekawości, dla honorów lub z nadziei, że uleczy nas jak jakiś znachor to nie jest właściwy, nie jest to dobry sposób przeżywania chrześcijańskiej wiary. Wiara bowiem to coś znacznie więcej. Wiara to świadomość, że tylko Chrystus jest drogą, prawdą i życiem. Nie jedną z wielu dróg i jedną z wielu prawd, ale jedyną i niepowtarzalną w swoim rodzaju prawdą i jedyną w swoim rodzaju drogą. Wiara to świadomość, że nasze ziemskie życie, ziemska egzystencja ma sens, i że ten sens odkrywamy w pełni tylko w świetle Ewangelii.
Nauka płynąca z dzisiejszej konferencji, a zarazem program naszego działania jest więc taki:
- po pierwsze w miarę naszych możliwości przychodzić z pomocą bliźnim. Kochać ich tak, jak się kocha siebie samego. Po drugie szukać prawdziwego Chrystusa, prawdziwego Boga, nie jakiejś jego imitacji, jakiejś podróbki, ale "Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba", Boga Jezusa Chrystusa i kochać Go tak, jak się kocha najdroższą nam osobę.
Nic nowego. Miłość Boga i miłość bliźniego, przecież to dwa filary, na których opiera się gmach chrześcijańskiej wiary. Amen.

Vas spirituale - ora pro nobis!

niedziela, 1 marca 2015

Kazania sandomierskie: II Niedziela Wielkiego Postu - Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych

+JMJ
Żyjący na przełomie epok, przed i po chrystusowej, rzymski poeta Publiusz Owidiusz Naso jest znany przede wszystkim ze swojego epickiego poematu noszącego tytuł „Przemiany”. Opisuje w nim 250 mitów, które mówią o metamorfozach, tak w świecie materii ożywionej, jak i martwej. Dzieło to w sposób niezwykle barwny opowiada o powstaniu świata, zwierząt, roślin, ciał niebieskich oraz zmianach dokonujących się w człowieku. W inwokacji tego utworu czytamy takie oto słowa:
„W nową postać zmienione chcę opiewać ciała.
Bogi! Wasza to wszechmoc tych zmian dokonała.
Wy, mój zamiar wspierając, od początku świata
Pieśń ciągłą aż po moje doprowadźcie lata”.
Pisząc te strofy Owidiusz nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie w jego epoce wezwanie to zostało wysłuchane! Ten światły poganin nie wiedział, że jego prośba zwrócona do niebios o przemianę świata toczyła się właśnie, jak akcja pięknej powieści w odległej rzymskiej prowincji Judei dzięki Wcieleniu, życiu, męce, śmierci i zmartwychwstaniu Syna Bożego.
Jaką rolę w tym dziele odegrał cud Przemienienia Pańskiego, o którym słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii? Na krótko przed swą męką Zbawiciel pragnąc umocnić w wierze wybranych uczniów objawił im Swą boską chwałę. Jak mówi Pismo Święte: „oblicze Jezusa zajaśniało jako słońce, a Jego szaty stały się białe jak śnieg”. Oblicze i szaty. Ta sama twarz, która już za niezbyt długo będzie policzkowana, skrwawiona i opluta. I szaty, które pod krzyżem zostaną bądź rozkradzione, bądź staną się zakładem gry w losy.
Tam, na „wysokiej Górze stojącej osobno” Jezus odkrył to, co do tej pory było skrywane pod zewnętrznością Jego człowieczeństwa. Ukazał się w blasku swej odwiecznej potęgi i chwały, jako „Światłość ze światłości oraz Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego”.
Prawdziwość mesjańskiej misji Jezusa oraz bliskość godziny Jego powrotu do Ojca potwierdziły dodatkowo dwa inne cuda. Najpierw oczom przerażonych: Piotra – Skały, na której Zbawiciel zdecydował się zbudować swój Kościół, Jakuba, który spośród Apostołów pierwszy odda życie za wiarę, i Jana, który miał odejść z tego świata, jako ostatni z uczniów  ich oczom ukazali się Mojżesz i Eliasz, a więc ten Prawodawca i Prorok. Tak oto Nowy Testament, Nowe Przymierze zostały uwiarygodnione przez Stary Zakon, przez Patriarchów i Proroków.
Drugi z cudów, to słyszalny dla ludzkich uszu głos Boga Ojca, który podobnie jak w dniu Chrztu jezusowego wypowiedział zdanie: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”, dodając krótkie: „Jego słuchajcie!”.
Bóg Ojciec nie miał nic więcej do dodania, żadnej nowej nauki, żadnej mądrości, żadnej dodatkowej wiedzy o sobie samym, przeszłości lub przeszłości świata. Nic ponad to, co przekazał Jezus, ponieważ jak mówią słowa janowej Ewangelii: „Słowa, które Wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie”.
Doskonała jedność. Doskonała miłość i bliskość Ojca z Synem. Ostatnie objęcie ojcowskimi ramionami przed tym wszystkim, co Jezusa miało czekać już niebawem, przed bólem i osamotnieniem, całkowitym opuszczeniem, które tak dosadnie wyrazi okrzyk umierającego Zbawiciela: „Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił”.
Chrześcijaństwo to nic innego, jak naśladowanie Chrystusa. Chrześcijanin jest wezwany do pójścia za Nim i do zachowywania się w taki sposób, w jaki On sam by się zachował. Łatwo jest być z Nim w radosnych chwilach. Przyjemnie jest bawić się z Nim na weselu w Kanie Galilejskiej, kosztując wody, która stała się winem. Przyjemnie jest najeść do sytości i być uzdrowionym ze swoich chorób i wewnętrznych zranień. Znacznie trudniej jest iść za Nim drogą krzyża, a bardzo trudno jest umierać tak jak On będąc zbitym, sponiewieranym, obdartym ze swej godności, a dodatkowo opuszczonym i samotnym w poczuciu beznadziejności swej sytuacji. Wtedy dopiero zdaje się prawdziwy egzamin z wiary, z wartości, którymi się żyło i ze swojego człowieczeństwa.
Ten okres próby nadszedł na nasz kraj jesienią 1939 r. i nie skończył się wraz z kapitulacją hitlerowskich Niemiec. Po pokoleniu Kolumbów nadszedł czas na pokolenie Magellanów, ginących za Boga, Honor i Ojczyznę, za wiarę, rodzinę i normalność życia. 
W styczniową noc 1951 r. siedzący w więzieniu mokotowskim podpułkownik Łukasz Ciepliński pisał w grypsie adresowanym do swojego syna takie oto słowa:
„Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze. Cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą. Jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość. Wierzę dziś bardziej niż kiedykolwiek, że Idea chrystusowa zwycięży i Polska niepodległość odzyska a pohańbiona godność ludzka zostanie przywrócona. To moja wiara i moje wielkie szczęście. Gdybyś odnalazł moją mogiłę, to na niej możesz te słowa napisać. Żegnaj mój ukochany. Całuję i do serca tulę. Błogosławię i Królowej Polski oddaję. Ojciec”.
Żołnierze Wyklęci – zbici, sponiewierani, obdarci ze swej godności, samotni i przytłoczeni beznadziejnością sytuacji.
Zbici i sponiewierani – ten  sam ppłk. Ciepliński pisał: „W czasie śledztwa leżałem skatowany w kałuży własnej krwi. Mój stan psychiczny był w tych warunkach taki, że nie mogłem sobie zdawać sprawy z tego, co pisał oficer śledczy”. Obdarci z godności – „Siedzę z oficerem gestapo. Oni otrzymują listy, a ja nie. A tak bardzo chciałbym otrzymać chociaż parę słów Twoją ręką napisanych (...). Ten ból składam u stóp Boga i Polski”.
Zbici, sponiewierani, obdarci z godności, w beznadziejnej sytuacji, a jednak zwycięzcy, a jednak niezłomni. Całe pokolenie bohaterów! Nie jednostki, nie garstka szaleńców, ale dziesiątki tysięcy: Pileckich, Cieplińskich, Fildorfów, Kurasiów, Szendzielarzy, Inek-Siedzikównych i Dziemieszkiewiczów. Ludzi do niedawna nieznanych, prawie, że bezimiennych. Zastrzelonych, zgładzonych nocą, tak by nikt nie widział. Pobitych na śmierć, zamarzłych w syberyjskich łagrach i zakatowanych w ubeckich kazamatach, za to tylko, że nie godzili się na byle jaką Polskę, ale chcieli ją mieć Wielką i katolicką”.
Żołnierze wyklęci. Ludzie bez grobu, bez krzyża, bez miejsca, gdzie można byłoby przyjść, by schylić przed nimi czoło. Wrzuceni wspólnie do jednego dołu, tak jak się wrzuca martwe zwierzęta. Dziś, w dniu ich święta niech wstaną do apelu! Niech połączą swe modlitwy z naszymi modlitwami o pomyślność Polski i Polaków. Wszystkich Polaków! Nie tylko tych, którzy żyją w jej obecnych granicach, ale i tych, którym po wojnie granice kraju uciekły na Zachód, a którzy po dziś dzień, rano i wieczorem, klękają do pacierza odmawiając go w języku swych ojców i pradziadów: w Wilnie, Lwowie, Grodnie, Stanisławowie, Pińsku, Lidzie i w tysiącu innych miejscach. Wszystkich Polaków, czyli także tych, którzy ratunku dla siebie i swoich bliskich szukali poza Polską i poza Starym Kontynentem.
Niech ci, którzy walczyli o Polskę wielką i katolicką, a którzy dostąpili już wiecznej radości wspierają nas w walce o zachowanie w naszym kraju katolickiej wiary i moralnego porządku, wiary czystej i wolnej od choćby pozoru błędu.
Tym wszystkim, którym żaden kapłan nad grobem nie wypowiedział modlitwy i nie pobłogosławił skrawka ziemi, w którym po dziś dzień czekają na powszechne zmartwychwstanie, ja dziś błogosławię i z poczuciem wdzięczności polecam Bogu ich dusze. Niech raz dotarłszy do naszej Niebieskiej Ojczyzny modlą się dla naszej Ojczyzny ziemskiej o cud Przemienienia, o to, by Polska znowu zechciała być Polską, a Polak nie wstydził się być Polakiem.
Niech się modlą, byśmy byli krajem wolnych ludzi nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie – wolni od grzechu i jakiegokolwiek przywiązania do niego. Niech proszą o to, by nasz kraj rozwijał się  na chwałę Boga, by Imię Zbawiciela było chwalone tu na tej ziemi, a jego łaska kształtowała kolejne pokolenia ludzi na miarę wielkości sumienia i ducha Wyklętych Żołnierzy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Powstańmy teraz moi drodzy! Nad nieznanymi i znanymi grobami: gen. Augusta Fildorfa, rtm. Witolda Pileckiego, ppłk. Łukasza Cieplińskiego, mjr. Zygmunta Szendzielarza, siedemnastoletniej sanitariuszki Inki i nad tysiącami innych mogił wznoszę do Ciebie Boże tę oto modlitwę: 
"De profundis clamavi ad te Domine:
Domine exaudi vocem meam.
Fiant aures tuae intendentes
            in vocem deprecationis meae.
            Si iniquitates observaveris Domine:
            Domine quis sustinebit.
            Quia apud te propitiatio est:
            et propter legem tuam sustinui te Domine.
            Sustinuit anima mea in verbo ejus:
            speravit anima mea in Domino.
            A custodia matutina usque ad noctem,
            speret Israel in Domino.
            Quia apud Dominum misericordia:
            et copiosa apud eum redemptio.
            Et Ipse redimet Israel
            ex omnibus iniquitatibus ejus". Amen.

Maria Regina Poloniae - ora pro nobis!