sobota, 2 grudnia 2017

Wstęp do książki o Słudze Bożym J. E. Ks. Biskupie Zygmuncie Łozińskim - ordynariuszu Mińska i Pińska

Za wielką łaskę poczytuję sobie odbycie pielgrzymki do Janowa Poleskiego – miejsca męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli. Po perypetiach, jakie towarzyszyły otrzymaniu wizy dającej możliwość wjazdu na terytorium Republiki Białorusi, które nawiasem mówiąc, same w sobie nadawałyby się do tego, by stać się treścią książki, wraz z grupą wiernych, via Kodeń, udaliśmy się do grobu Apostoła Polesia w ostatnich dniach sierpnia 2017 r. W trakcie podróży dane nam było m.in. modlić się przy grobie wielkiego świadka wiary naszych czasów – ks. kard. Kazimierza Świątka, którego doczesne szczątki spoczywają w krypcie katedry pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Pińsku. Do czasu pielgrzymki znałem jego życie dość dobrze z filmów i artykułów prasowych. Wiedziałem, że był więźniem łagrów, że dwukrotnie cudownie uniknął śmierci, a po powrocie z katorgi, wobec ze wszech stron piętrzących się trudności, podjął jakże owocną pracę duszpasterską na Ziemi poleskiej. Natomiast o biskupie Zygmuncie Łozińskim (1870-1932) –  bohaterze tej publikacji nie wiedziałem zgoła nic.
Po przestąpieniu progu katedry, zachwycony pięknem, ale i polonicą tego świętego miejsca, nie zwróciłem większej uwagi ani na wnękę w ścianie kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej, gdzie znajduje się urna z prochami śp. ks. biskupa Łozińskiego, ani na dwa zdania, które jego osobie poświęciła nasza przewodniczka – pani Tatiana. Jednakże następnego dnia, a była to Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej, wychodząc z katedry po odprawieniu Mszy Świętej, za kilka monet wrzuconych do kościelnej skarbony nabyłem plik czarno-białych obrazków z wizerunkiem nieznanego mi biskupa. Na kiepskiej jakości portrecie prezentował się on majestatycznie, w stroju chórowym i z solidnej wagi pektorałem na piersi. Moją uwagę przykuły słowa wydrukowane pod zdjęciem: Byłem Wam wszystkim, przyjacielem szczerym i oddanym, tym bardziej będę nim w życiu za grobem. Z zaciekawieniem wczytałem się w jego krótki, ale jakże piękny również pod względem stylistyki biogram. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „Boże! Taka polszczyzna i to dwieście kilometrów od granicy…”.
Po powrocie do Polski zainteresowany historią życia biskupa Łozińskiego, w ciągu kilku tygodni przeczytałem chyba wszystko, co jest dostępne na jego temat na internetowych stronach polskich, białoruskich i rosyjskich. Zbierałem każdą informację, kupowałem książki podczas internetowych licytacji, wczytywałem się w przedwojenne numery czasopism, starając się zrekonstruować jego fascynujący życiorys. Tak, fascynujący! Ten człowiek, kapłan, biskup, naukowiec, ale także myśliciel, społecznik i osoba obdarzona zmysłem politycznego, a może jeszcze bardziej, proroczego myślenia, fascynuje nieprzeciętnością swojej osobowości. Przytoczę tu tylko dwa, ale jakże znamienne przykłady.
W 1919 r., kiedy ważyły się losy polsko-sowieckiej granicy, biskup Łoziński, ówczesny ordynariusz Mińska, zwrócił się do Marszałka Piłsudskiego z apelem, by ten nie hamował uderzenia naszych oddziałów na froncie litewsko-białoruskim. Hierarcha uważał, że tylko objęcie polską kuratelą całości ziem zamieszkałych przez większe skupiska ludności katolickiej obu obrządków łacińskiego i wschodniego, zagwarantuje jej fizyczne przetrwanie. Niestety, by dać oddech bolszewikom w toczącej się wojnie domowej przeciwko „białym” oddziałom Kołczaka i Judenicza, Piłsudski zatrzymał atak, a dwa lata później, podczas rokowań ryskich, polska delegacja oddała w ręce sowietów Mińsk i jego okolice. Konsekwencje tych dwóch, jakże niezrozumiałych dla biskupa Łozińskiego decyzji, mogły być tylko tragiczne. W 1922 r. napisze pełne goryczy słowa: „Podzielono tu ziemię, stanowiącą pewien samoistny organizm, czyli dopuszczono się czynu, noszącego w sobie samym zaród swej nietrwałości i źródło przyszłej zemsty dziejowej, która nazbyt często wymierza z całą surowością chłostę za naruszoną sprawiedliwość”. Owa „zemsta dziejowa” spadnie na polską ludność tamtych terenów już po śmierci biskupa Zygmunta, gdy – jak to pisał Michał Pawlikowski – „wobec milczenia sejmu, prasy i pisarzy”, NKWD podczas „akcji polskiej” zamorduje i pochowa w masowych grobach Kuropat, Lewaszkowa, Butowa tudzież innych miejscowości ponad sto dziesięć tysięcy Polaków, którym po 1921 r. przyszło zostać poza kordonem.
Inną fascynującą sprawą było odkrycie serdecznych powiązań, jakie łączyły biskupa Łozińskiego z licznymi osobami, które już dziś cieszą się chwałą ołtarzy. Mam tu na myśli: bł. s. Marię Ewę od Opatrzności Bożej – doktor Bogumiłę Noiszewską, bł. biskupa Leona Wetmańskiego, jedenaście błogosławionych Sióstr Nazaretanek z Nowogródka. Wszyscy oni ponieśli męczeńską śmierć z rąk niemieckich żołnierzy w trakcie II wojny światowej. Sytuację, w której duchowe dzieci Ordynariusza Mińska i Pińska już doświadczają czci w Kościele, podczas gdy on sam nie zaliczony jeszcze został w poczet błogosławionych, należy uznać za niesprawiedliwą i wymagającą szybkiego zadośćuczynienia.
Praca przy powstaniu tej niewielkich rozmiarów książki w znacznym stopniu miała charakter redakcyjny. Kiedy w toku kwerendy doszukiwałem się nowych, nieznanych mi dotąd informacji, dopisywałem kolejne akapity tekstu, niekiedy niczego nie zmieniając ze słów użytych przez tego, czy innego autora, szczególnie jeśli był to naoczny świadek życia Biskupa. Mając na względzie płynność lektury zdecydowałem się pominąć przypisy. Nie jest więc to praca ściśle naukowa i nie rości sobie ambicji do tego, by tak ją nazywać. Za prawdziwość informacji w niej zawartych ręczę zaś autorytetem osób, które osobiście znały Sługę Bożego, a do których zapisków w pierwszym rzędzie się odwoływałem. Myślę tu o wuju i wychowawcy Biskupa – ks. kan. Witoldzie Czeczocie, o prezesie Sądu Okręgowego w Pińsku – Adamie Bobkowskim, czy mieszkańcach Mińska z pamiętnych lat przełomu drugiego i trzeciego dziesięciolecia ubiegłego wieku – Konstancji Weryho-Darewskiej, Słudze Bożym Edwardzie Woyniłłowiczu oraz Stanisławie Zabiełło. Teksty z epoki pozostawiłem w niezmienionej szacie słownej.
Celem niniejszej publikacji jest przybliżenie czytelnikom sylwetki tak nietuzinkowej jak Sługa Boży ks. biskup Zygmunt Łoziński. W dobie kryzysu wszelkich autorytetów, gdy wiele osób z utęsknieniem poszukuje w przestrzeni publicznej wzorców Chrystusowego człowieczeństwa i kapłaństwa, Biskup miński i piński z pewnością zaspokoi ich pragnienie zetknięcia się z autentyczną świętością.
Niech więc Ci, którzy sięgną po tę publikację, szerzą pamięć o tym nieprzeciętnym człowieku, kapłanie i biskupie, a w swych modlitwach i dziełach miłosierdzia niech pamiętają także o katolikach żyjących poza wschodnią granicą Polski, którzy swą miłość do Chrystusa i Kościoła rzymskiego potwierdzali niejednokrotnie w sytuacjach terroru i prześladowań.
Dziękując Panu Bogu za otrzymane przez wstawiennictwo Sługi Bożego łaski, niniejszą publikacją chciałbym spłacić choć część długu mojej względem niego wdzięczności.
Ks. Krzysztof Irek
   
Sandomierz, w Uroczystość Wszystkich Świętych, 2017 r.

PS. Ofiary złożone przez tych, którzy zechcą nabyć tę książeczkę zostaną w całości przeznaczone na pomoc dzieciom z Polskiej Szkoły Niedzielnej im. Ryszarda Kapuścińskiego w Pińsku.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Kazanie wygłoszone na Mszy Świętej podczas XII Ogólnopolskiej Pielgrzymki Wiernych Tradycji Łacińskiej na Jasną Górę

Czcigodni Księża! Wielebni Ojcowie! Drodzy Bracia i Siostry!

       Wielki czciciel Matki Bożej św. Alfons Liguori stał kiedyś nad brzegiem morza i zastanawiał się nad przykładem do kazania, które miał wygłosić ku Jej czci. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Patrzył na spokojne wody Zatoki Neapolitańskiej, widział statki, które wypływały i wpływały do portu i w jednej chwili doznał olśnienia. – Wiem! – wykrzyknął. – Maryja jest jak okręt kupiecki, który z odległych krain przywozi nam dobra wszelakie.
       Czy już wiecie, moi Drodzy, gdzie jesteście? Na jakim miejscu stoicie? Jasna Góra to jeden z największych na świecie Bożych portów. To miejsce wybrał Bóg, by karmić nad do syta dobrami, które nie psują się, nie rdzewieją, i których złodziej nie ukradnie; dobrami, które są pokarmem dla dusz naszych i są konieczne dla naszego zbawienia. Są tu kontenery Bożej miłości, łaski, nadziei, miłosierdzia.
Kto jest właścicielem tych dóbr? – Pan Bóg.
Kto nam je przywozi? – Maryja.
Kto je rozładowuje? – My wszyscy, którzy przychodzimy na to miejsce, by oddawać cześć Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu z pomocą Tej, która została nam dana jako Matka, Królowa, Wspomożycielka i Orędowniczka.
       Pan Bóg to sprawił, że w Jego planie zbawienia szczególną rolę odgrywa Najświętsza Maryja Panna. Nie kto inny jak On sam, Najwyższy, ustanowił, że kto wielbi Maryję wielbi Jego samego, i że kto Jej czci nie oddaje, choćby sam siebie nazywał uczniem Chrystusa nie oddaje należnej i prawdziwej czci Bogu. Pomyślmy tylko! Jakimż cudem stworzenia jest Matka Najświętsza! Ileż jest w Maryi Bożego serca? Ileż miłości? Ileż w Niej dobroci? A czy naszym pierwszym chrześcijańskim obowiązkiem nie jest dziękować za Bożą dobroć? A czy naszym pierwszym chrześcijańskim obowiązkiem nie jest dziękować za Bożą miłość? Kto więc nie czci Maryi ten daleko jest od Boga choćby swymi ustami zapewniał, że jest inaczej.
       Patrzymy na tym cudownym miejscu w oblicze Matki. Maryja dana nam została jako najwyższy Wzór i Nauczycielka, jako najpotężniejsza Opiekunka, jako Matka najczulsza. Mamy więc obowiązek przyglądać się Jej i układać swe życie według Maryjnego wzoru, według Maryjnego kanonu. Takie wzorowanie się na Matce Najświętszej, branie z Niej przykładu prowadzi do wzrostu w duszach naszych łaski Bożej, prowadzi do naszego Uchrystusowienia, do poznania Boga takim, jakim On naprawdę jest. 
       Ale cóż to jest prawda? Największym problemem, a zarazem jedną z największych pułapek, jaka czeka na chrześcijanina w naszych czasach jest odejście w życiu wiary od obiektywnych faktów, od prawdy i budowanie tego życia na subiektywnych emocjach. Wielu ludzi, nawet tych, którzy co niedziela są na Mszy Świętej, buduje swe życie religijne na uczuciach, na udziale w społecznych akcjach, na działaniach charytatywnych, zapominając że naszym pierwszym powołaniem jako chrześcijan, że naszym pierwszym obowiązkiem a zarazem największym przywilejem jest poznanie Boga i wejście z Nim w jak najściślejszą relację. Obowiązkiem i powołaniem człowieka, dodajmy każdego człowieka, jest poznać prawdziwego Boga, prawdziwego Jezusa Chrystusa. Nie boga jakiegokolwiek, nie boga wyimaginowanego, nie jakąś nędzną Jego podróbkę. Obowiązkiem człowieka, każdego człowieka jest następnie upaść przed tym Bogiem na kolana i uwielbić Go. Dlatego św. Jan Apostoł powie w Ewangelii, że „prawdziwi czciciele Boga będą oddawać Mu cześć w duchu i w prawdzie” (J 4, 23). W prawdzie! Słyszycie? W prawdzie, nie w fałszu, nie w rozeznaniu prowadzącym do błędu. Ten kto nie oddaje czci Bogu w prawdzie choćby nawet starał się być dobrym człowiekiem, choćby brał udział we wszystkich akcjach charytatywnych, choćby był najbardziej zaangażowanym społecznikiem – jak mówi św. Jan – nie jest prawdziwym czcicielem Boga. Specjalną zaś przestrzenią, w której Boga poznajemy i wielbimy jest przestrzeń liturgiczna. 
       Moi Drodzy!
       Żyjemy w czasach niezliczonej ilości akcji duszpasterskich. Wierni angażują się w tak wiele dobrych przedsięwzięć i w tym całym tłoku aktywności można zapomnieć o Najważniejszym, Najważniejszym pisanym przez wielkie „N” – o Mszy Świętej, o adoracji Boga. Posłuchajcie co mówi św. Jan Fisher: „Gdyby chcieć dokładnie zbadać postęp, upadek oraz przekształcanie się różnych form życia w Kościele, odkryje się natychmiast, że przyczyną upadków były zaniedbania lub nadużycia względem Najświętszego Sakramentu. Z drugiej zaś strony ortodoksyjny kult i pobożne przystępowanie do tego Sakramentu cudownie przyczyniało się do postępu i reformy Kościoła. Gdziekolwiek zaniedbuje się albo niedbale odprawia boskie tajemnice, tam nie należy spodziewać się żadnego dobra”.
      Nas, ludzi kochających tradycyjną Liturgię nie trzeba przekonywać do tego że, jak mawiał św. Benedykt: „Nihil operi Dei praeponatur” – Nic nie jest ważniejsze od Służby Bożej. Nas, ludzi kochających tradycyjną Liturgię nie trzeba przekonywać, że Komunię Świętą należy przyjmować na kolanach i do ust*, bo czujemy to, co św. Tomasz z Akwinu wyraził słowami: „Nijak nie można oddzielić wewnętrznej pobożności od zewnętrznego uniżenia ciała”. I wiecie, Kochani! Wczoraj i dziś będąc w tym świętym miejscu, patrząc na tłumy, które obchodziły na kolanach cudowny obraz, budowałem się ich wiarą. „Boże!” – myślałem sobie – „tyle poświęcenia, tyle ofiary, tyle ludzkich historii”. Lecz powiedźcie sami: jakie racje przemawiają za tym, by klękać przed cudownym wizerunkiem, a nie klękać przed Chrystusem, przed Bogiem, kiedy On jest tak blisko, że tu na ziemi bliżej nas być już nie może? „Kto uczy się klękać, uczy się wierzyć” – mawiał papież Benedykt. Wsłuchajmy się w tę naukę i wreszcie przejmijmy się słowami ks. kard. Roberta Sarah, prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który prosił i apelował: „By tam gdzie klękanie zostało usunięte z liturgii, powrócić czym prędzej do tego gestu wiary, zwłaszcza w czasie przyjmowania naszego Błogosławionego Pana w Komunii Świętej”. Na pytanie więc co Ty, Bracie, co Ty, Siostro możesz zrobić dla Kościoła? Co zrobić dla nowych powołań? Jak przyjść z pomocą tym, którzy słabną w wierze? Odpowiem krótko: uklęknij przy przyjmowaniu Komunii Świętej. Przyjmij do serca Pana Boga na klęcząco. Tylko tyle i aż tyle.
       Kończę to kazanie westchnieniem do Matki Bożej, Pani Jasnogórskiej. Niech Ta, która jest pewnym portem schronienia wprowadzi statki naszego życia na bezpieczne wody Bożego pokoju i łaski. Niech nam dopomaga w uciszaniu życiowych burz i niech nas zawsze na w swej opiece, aż do dnia spotkania z Bogiem w szczęśliwej wieczności. Amen. 



* Uzupełnienie względem oryginalnego tekstu, spowodowane "incydentem" przy udzielaniu Komunii Świętej podczas sobotniej Mszy Świętej solennej.