Tak się składa, moi drodzy, że w całym
roku liturgicznym poza okresem Wielkiego Postu mamy bardzo
mało sposobności do rozważań o męce Zbawiciela, o tym wszystkim co z punktu
widzenia naszej wiary jest w niej najważniejsze, ponieważ
przyniosło nam zbawienie. Wyjątkiem od tej mało szczęśliwej zasady są dwa dni –
wczorajsze święto Podwyższenia krzyża oraz dzień dzisiejszy poświęcony Matce
Bożej Bolesnej.
Dziś mamy
mówić właśnie o Niej. Aby lepiej zrozumieć misję i posłannictwo, które –
jak to słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii – Najświętsza Maryja Panna otrzymała pod krzyżem musimy zatrzymać się przez chwilę nad tematem śmierci Zbawiciela i
przedstawić go w nieco szerszym kontekście. Historia zbawienia bowiem, której częścią jest krzyż i stojąca pod nim Maryja zaczyna się toczyć na wiele
wieków przed wydarzeniem Golgoty. Rozpoczyna się ona od tragicznej chwili popełnienia
grzechu pierwszych rodziców.
Wiemy z przekazu Pisma Świętego, że Bóg wszystko co stworzył, wszystko co powołał do życia uczynił dobrze. Takim dobrym stworzeniem był również człowiek, w którym odbijały się obraz i podobieństwo boże. Kochając i będąc kochanym cieszył się wiecznym życiem w przyjaźni z Bogiem, bez chorób, bez nieszczęśliwych wypadków, bez cierpienia, lęków i strachu o przyszłość. I wówczas wydarzyło się coś, co zaważyło na całej historii świata. Doszło do tragedii. Ludzie zostali oszukani przez węża. Wpadli w sprytnie zastawioną przez niego pułapkę. Dali się uwieść mistrzowi kłamstwa. Uwierzyli, że jeśli okażą Bogu nieposłuszeństwo staną się jak On sam, jak Bóg. Ludzie zapragnęli tak jak On decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Sami chcieli ustalać przykazania, nakazy i zakazy prawa. Tym sposobem obrazili swego Stwórcę i przez nieposłuszeństwo nie tylko sami stracili wieczne życie, nie tylko zostali pozbawieni raju, ale ściągnęli na wszystkie ludzkie pokolenia klątwę grzechu pierworodnego. Owa naturalna skłonność do czynienia złego przejawia się w tym, że bliżej jest nam do grzechu niż do świętości, bliżej do tchórzostwa niż do bohaterstwa, bliżej do egoizmu niż bezinteresownego poświęcenia się innym. Tak oto, nieposłuszeństwo kobiety, nieposłuszeństwo Ewy względem Boga na całe wieki pogrążyło ludzkość w ciemnościach i niewoli grzechu.
Wiemy z przekazu Pisma Świętego, że Bóg wszystko co stworzył, wszystko co powołał do życia uczynił dobrze. Takim dobrym stworzeniem był również człowiek, w którym odbijały się obraz i podobieństwo boże. Kochając i będąc kochanym cieszył się wiecznym życiem w przyjaźni z Bogiem, bez chorób, bez nieszczęśliwych wypadków, bez cierpienia, lęków i strachu o przyszłość. I wówczas wydarzyło się coś, co zaważyło na całej historii świata. Doszło do tragedii. Ludzie zostali oszukani przez węża. Wpadli w sprytnie zastawioną przez niego pułapkę. Dali się uwieść mistrzowi kłamstwa. Uwierzyli, że jeśli okażą Bogu nieposłuszeństwo staną się jak On sam, jak Bóg. Ludzie zapragnęli tak jak On decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Sami chcieli ustalać przykazania, nakazy i zakazy prawa. Tym sposobem obrazili swego Stwórcę i przez nieposłuszeństwo nie tylko sami stracili wieczne życie, nie tylko zostali pozbawieni raju, ale ściągnęli na wszystkie ludzkie pokolenia klątwę grzechu pierworodnego. Owa naturalna skłonność do czynienia złego przejawia się w tym, że bliżej jest nam do grzechu niż do świętości, bliżej do tchórzostwa niż do bohaterstwa, bliżej do egoizmu niż bezinteresownego poświęcenia się innym. Tak oto, nieposłuszeństwo kobiety, nieposłuszeństwo Ewy względem Boga na całe wieki pogrążyło ludzkość w ciemnościach i niewoli grzechu.
Ta
nasza pożałowania godna sytuacja zmieniła się zupełnie z chwilą przyjścia na
świat drugiej Ewy, drugiej Matki – Maryi. Już samo Jej bezgrzeszne poczęcie
zwiastowało zupełnie nową rzeczywistość: rzeczywistość świętości i łaski. Od tego
momentu, z woli bożej, jeszcze przed przyjściem na świat Jezusa, zaczęło wszystko się zmieniać. Bóg ponownie zaczął swoje stwórcze dzieło. Wszystko czynił
nowe. Zaczął ustanawiać Nowe przymierze, nowy Testament, przymierze tak mocne i
trwałe, tak pewne, że nawet największy grzech człowieka, że nawet ponowna
obraza Boga nie jest w stanie go zniszczyć, ponieważ zostało ono przypieczętowane,
czymś czego nie da się unieważnić, a mianowicie przelaną na krzyżu krwią
Zbawiciela.
I w tej oto chwili, w tym
najważniejszym momencie dla losów świata pojawia się Maryja, pojawia się Matka
Boga.
„A pod krzyżem Matka stała” – nie mogło Jej tam zabraknąć. Była
przecież stale obecna w życiu Jezusa. W domu w Nazarecie i na palestyńskich drogach.
Była przy Nim kiedy stawiał pierwsze kroki. Kiedy płakał tuliła Go w swych
ramionach, nosiła na rękach. Patrzyła z dumą na niego kiedy uczył się czytać. Widziała
Go jak bawił się, pracował, modlił się, i jak z dnia na dzień stawał się z
dziecka młodzieńcem. To dzięki Jej pośrednictwu Jezus dokonał pierwszego cudu w
Kanie Galilejskiej. Kroczyła za swym Synem, kiedy opuścił rodzinny dom i zaczął
głosić Ewangelię. Bólem i strachem napawały Ją wieści o tym, że raz po raz knuje
się spiski na Jego życie. I wreszcie kiedy nadszedł moment Jego śmierci, kiedy
Jezus wziął na siebie krzyż i ruszył obciążony nim w stronę Golgoty, krok za
krokiem podążała za Nim Jego Matka. Tak oto spełniała się przepowiednia starca
Symeona, że „Twoją duszę miecz przeniknie”. Maryja stała pod krzyżem
i patrzyła na swoje umierające dziecko. Tylko matki są w stanie zrozumieć to co
czuła w tym momencie. Pustkę, bezsilność, przeszywający nie tylko serce, ale
całe ciało ból. I nagle, na kilka chwil przed śmiercią, Jezus ostatnim
wysiłkiem zwrócił się do Niej i oddał pod Jej opiekę umiłowanego ucznia – Jana.
„Niewiasto oto syn twój, synu oto Matka twoja”. Ale o co Jezusowi chodziło? Czemu
najpierw zwrócił się do Niej, a dopiero później do Jana? Przecież gdyby
chodziło o zapewnienie Maryi opieki na starość wystarczyłoby powiedzieć: „Oto
Matka twoja”. Nie, moi drodzy, nie chodziło tu o troskę umierającego Syna o Matkę,
znaczenie tych słów jest o wiele wiele głębsze.
Jezus
zwrócił się najpierw do Maryi, ponieważ chce oddać pod Jej opiekę Jana, a wraz z
nim rodzący się Kościół. Chce, aby wszyscy należący doń wierni mogli
zakosztować tej samej miłości, której doświadczył Jezus podczas Swego życia. Zbawiciel
stworzył więc w tym momencie nową nadprzyrodzoną więź, więź która nie wyczerpuje
się jedynie w relacji Matki i ucznia Jana, ale która obejmuje swym zasięgiem
wszystkich ludzi odkupionych przez Chrystusa. Oto Maryja ma stać się Matką
Nowego ludu, ludu zjednoczonego wiarą w Chrystusa, ludu, który czerpie obficie
z Mądrości bożej objawionej w Ewangelii oraz z łaski wysłużonej przez Zbawiciela na krzyżu.
Maryja otrzymała w tym momencie misję stania się Matka Kościoła i umiłowania
każdego chrześcijanina, w taki sam sposób, w jaki kocha Swego Syna. Tak oto na Golgocie
Maryja otrzymała misję Pośredniczki stając się właśnie tam: Matką Kościoła, Matką
wierzących, Wspomożycielką wiernych, Ucieczką grzeszników.
Stąd
już, moi drodzy, łatwo zrozumieć dlaczego na przestrzeni wieków okazuje nam tyle troski. Łatwo jest
już pojąć dlaczego Lourdes, Fatima, La Salette, Gietrzwałd, Licheń, Częstochowa,
Sulisławice. Skąd tyle cudów i łask wyproszonych za pośrednictwem Maryi. Ona nie
czyni niczego innego, jak tylko wypełnia misję, która została Jej powierzona
przez Boga. Jest Matką Kościoła, Matką ludzi, którzy idą za Chrystusem. Dzięki tej misji Maryja czuje się w sposób
specjalny upoważniona do ingerencji w nasze życie zwłaszcza wówczas kiedy cierpimy,
kiedy czujemy się opuszczeni samotni. Ona przy nas jest. Stoi obok jak Matka,
stoi jak stała na Golgocie przy swoim umierającym Synu. Nawet jeśli sobie nie
zdajemy z tego sprawy to razem z Nią przeżywamy nasze życiowe krzyże. Choroby i
śmierć bliskich, nieszczęśliwe wypadki, troskę i niepokój o tych, których się
kocha. Samotność, brak zrozumienia, starość, nałogi od których nie potrafimy
się uwolnić, grzechy z którymi nie potrafimy zwyciężyć. Maryja siedzi obok nas na
szpitalnych korytarzach, trzyma razem z nami kartki z wynikami badań. Razem z
nami płacze nad grobami bliskich, pochyla się nad łóżeczkiem dziecka, które leży
w gorączce i pociesza nas powtarzając słowa: „Nie bójcie się, bo jestem z Wami. Jestem Waszą Matką. Nie bójcie się
nieść krzyża tak jak niósł go mój Syn i jak ja sama go niosłam. Nie bójcie się
przeżywać razem z Nim i ze mną Wielkich Piątków waszego życia. Bo tylko ten, kto
weźmie swój krzyż na ramiona, tylko ten kto żyje i umiera z Chrystusem i dla
Chrystusa będzie mógł przemienić ból i smutek Golgoty na radość pustego grobu w
niedzielę zmartwychwstania”. Amen.
Mater dolorosa - ora pro nobis!
Homilia wygłoszona dnia 15 września 2013 r. na odpuście parafialnym w Górach Wysokich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz