niedziela, 27 marca 2016

Błogosławione paradoksy Wielkiej Nocy - kazanie na Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego

Drodzy Bracia i siostry!
       Martyrologium rzymskie, starożytny kalendarz liturgiczny Kościoła łacińskiego obwieszcza dzisiejsze święto następującymi słowy: „W tym dniu, który Pan uczynił, Uroczystość nad uroczystościami i Pascha nasza: Zmartwychwstanie cielesne Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa”.         Dziś prawdziwie obchodzimy Uroczystość nad uroczystościami! Niedzielę niedziel, dzień najświętszy z możliwych. Mógłby ktoś zapytać: w czym tkwi niezwykłość tego dnia? W czym tkwi jego wyjątkowość? Odpowiadam szybko - w nowym dziele stworzenia (Ap 21,5), w nowym porządku ustanowionym przez Chrystusa minionej nocy, porządku pełnym błogosławionych paradoksów. Oto one! 
      W dniu Zmartwychwstania Pańskiego przeszłość zbawczych wydarzeń, jak stworzenie świata i wyjście z Egiptu stają się naszą teraźniejszością. Możemy przeżyć ponownie te wydarzenia, bo oto Chrystus minionej nocy „wszystko uczynił nowym”. Wszystko! Ziemię, niebo, życie, czas i nas samych uczynił nowymi ludźmi. Minionej nocy Lew stał się barankiem. Grzech Adama stał się największym błogosławieństwem. Zjednoczenie boskiej i ludzkiej natury stało się tak pełne, że zagubiła się granica pomiędzy doczesnością, a wiecznością, pomiędzy światłem i ciemnością, pomiędzy ogniem i wodą, i wreszcie pomiędzy życiem i śmiercią.
      W historii świata jest znany tylko jeden taki przypadek, że po złożeniu ciała do grobu, po zatoczeniu u jego wejścia wielkiego kamienia postawiono przy nim uzbrojonych żołnierzy, aby strzegli zwłok zmarłego. Zdajmy sobie sprawę z tego paradoksu! Żydowscy kapłani i rzymscy żołnierze widzieli martwego Jezusa, a mimo to wysłali oddział, by czuwał przy marach Mistrza z Nazaretu. Tylko przed kim lub przed czym miano Go strzec? Nie było potrzeby chronić ciała przed Apostołami. Krążący między ludem szpiedzy z pewnością donieśli swym przełożonym i mocodawcom, że uczniowie Jezusa uciekli w chwili pojmania ich Mistrza. Zaraportowali, że sekta Nazareńczyka przestała być groźną, a mimo to straże u grobu ...
       Pomyślmy tylko, jak wielkie musiały być wątpliwości Żydów, co do osoby Jezusa, że postawili przy Jego grobie wartę. Musieli mieć wątpliwości, czy Jezus, który dokonywał publicznie tak wielkich znaków i cudów, jak wskrzeszenie Łazarza nie dokona cudu jeszcze większego, a mianowicie, czy On sam nie zmartwychwstanie. W uszach żydowskiej wierchuszki: kapłanów, faryzeuszy i uczonych w Piśmie wciąż musiały brzmieć słowa Jezusa, który przed śmiercią kilkakrotnie zapewniał, że „po trzech dniach powstanie z martwych”, „że jest drugim Jonaszem, który wyjdzie z wnętrzności ryby”. Czyż nie wzbudzały ich lęku słowa: „że Jego ciało jest świątynią, która po trzech dniach zostanie odbudowana?
       Tak, Moi Drodzy, nawet po śmierci Żydzi bali się Jezusa i to aż do tego stopnia, że nie uszanowali prawa, łamiąc święty spoczynek szabatu i udali się następnego dnia po śmierci Zbawiciela do pałacu Piłata z żądaniem postawienia przy jezusowym grobie warty. Cóż to za dziwna historia! Kolejny paradoks! Otóż okazuję się, że Zmartwychwstania Jezusa nie oczekiwali Jego uczniowie i przyjaciele, ale właśnie przeciwnicy i wrogowie. To oni na swój sposób przygotowywali się do niego, podczas gdy pogrążeni w beznadziei Apostołowie pogodzili się z porażką. Gdy uczniów ogarnęło zwątpienie Żydzi snuli plany, jak się zachować, jak postąpić, jakie środki przedsięwziąć, gdyby On jednak miał zmartwychwstać.
       Ta noc przynosi nam i inny błogosławiony paradoks. Biorąc pod uwagę status społeczny kobiet w tamtych czasach, zadziwiającym jest, że pierwszym ze świadków zmartwychwstania jest nie kto inny jak Maria Magdalena. Właśnie kobieta, która zważywszy jej wcześniejszy sposób prowadzenia nie cieszyła się zbyt przychylną opinią wśród ludzi.
       Cóż ona robi? Nad ranem, gdy słońce jeszcze nie wzeszło Maria Magdalena wraz z kilkoma innymi kobietami w milczeniu przemyka się wąskimi ulicami Jerozolimy, a później przedziera się między drzewami ogrodu,w którym znajdował się grób Jezusa. To, że niewiasty niosły ze sobą olejki do namaszczenia ciała jest dowodem na to, że nie spodziewały się Zmartwychwstania. Działały jak to kobiety, w emocjach. Przecież gdyby przemyślały wcześniej swoją wyprawę, z pewnością zabrałyby ze sobą kilku mężczyzn, by ci odwalili kamień, który blokował wejście do grobu. Tyle wieków i nic się nie zmieniło: jak to u kobiet, serce wygrywa z rozumem. Zwyciężają emocje. I gdy się zbliżyły spostrzegły, że kamień został odsunięty, a ciało Zmarłego znikło z grobu. Zamiast zwłok ujrzały Anioła, który oznajmił im: „Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu ukrzyżowanego: powstał, nie ma Go tu! Oto miejsce gdzie Go położyli. Lecz idźcie i powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam go ujrzycie” (Mk 16, 6-7).
       I znowu cóż za paradoks! Dla anioła Zmartwychwstanie Jezusa nie było niczym nadzwyczajnym, w przeciwieństwie do Jego śmierci, która była przecież sprzeczna z Bożą naturą. Dla ludzi odwrotnie, to śmierć była czymś naturalnym, w przeciwieństwie do nadzwyczajności Zmartwychwstania.
       Słowa Anioła były, Moi Drodzy, pierwszą Ewangelią, pierwszą radosną nowiną ogłoszoną po śmierci Zbawiciela. Życie zwyciężyło śmierć, Bóg pokonał Szatana, Świętość zwyciężyła grzech! Ale dlaczego Apostołowie mają pójść do Galilei? Dlaczego mają się tam udać? Ponieważ zwrot ten bardziej niż w kluczu geograficznym należy czytać w kluczu duchowym.
      To w Galilei przecież wszystko się zaczęło. To tam nad brzegiem Jeziora Galilejskiego Jezus powołał Apostołów. Pójść do Galilei znaczy więc tyle, co odczytać to wszystko, co zdarzyło się do tej pory, całą historię Jezusa w świetle Zmartwychwstania i w jasności, która bije z pustego grobu Zbawiciela.
       Wróćmy więc i my, Moi Drodzy, do Galilei. Wróćmy i odczytajmy całe nasze życie, to wszystko, co nas dotąd spotkało, co się nam przydarzyło w świetle Zmartwychwstania. Mamy na to zadanie aż 50 dni, bo przecież Zmartwychwstanie, który dziś zaczynamy świętować jest dniem, który nie zna zachodu i świętuje się go aż do Uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Wracajmy więc do Galilei, do początków naszej wiary, trwajmy w paschalnej radości, piszmy dalsze rozdziały naszego życia ponownie w blasku Zmartwychwstania, a Panu Naszemu Jezusowi Chrystusowi za dzieło Odkupienia niech będzie chwała i cześć po wszystkie wieki wieków. Amen.
Mater Salvatoris - ora pro nobis!

środa, 16 marca 2016

Sandomierskie kazania pasyjne. 1050 lat Chrztu Polski. Rok 1966


Stat crux dum volvitur orbis!
           Moi Drodzy! To już nasze ostatnie rozważanie o Krzyżu w historii Polski podczas tegorocznego Wielkiego Postu. Za tydzień z tego miejsca głosił nam będzie naukę ojciec rekolekcjonista.
            To nasze dzisiejsze zatrzymanie się pod krzyżem chciałbym poświęcić wydarzeniu Millenium Chrztu Polski. Cofnijmy się w czasie o lat 50, o pół wieku, do roku 1966 i przywołajmy tamte niezwykłe chwile, tamte dni, które przecież wielu z nas tu obecnych dobrze pamięta! Zacznę od pewnego cytatu, który bardzo dobrze oddaje atmosferę tamtych czasów i samego milenijnego wydarzenia.
„Kościół prowadzi z nami wojnę, ale tej wojny nie wygra. To my ją wygramy. Wyszyński chce mieć rząd dusz! A rząd dusz w tym kraju ma socjalizm. Kościół nie ma do niego prawa” – mówił zupełnie otwartym tekstem w przededniu rocznicy Chrztu Polski Wiesław Gomułka.
            Zatrzymajmy się przez chwilę nad tymi słowami, by wyciągnąć z nich pożyteczną naukę. Człowiek siadając przed ekranem telewizora, czy monitorem komputera, słuchając radiowych wiadomości o obecnym stanie naszego Państwa, o sporach pomiędzy partiami politycznymi łamie sobie głowę i pyta: Co się dzieje? O co tu naprawdę chodzi? A chodzi właśnie, Moi Drodzy, o nic innego jak o rząd dusz. Nawet nie o ziemską władzę nad ludźmi, bo ta nie jest wieczna. W sporze, którego dziś jesteśmy świadkami, zresztą jak w każdym innym sporze z przeszłości chodziło i nadal chodzi o dobro i zło, o prawdę i kłamstwo, o Boga i o Szatana, a w konsekwencji o życie wieczne lub wieczną śmierć. Tak jest teraz i nie inaczej było pół wieku temu.
W 1966 r. wbrew zdecydowanie nieprzychylnemu stanowisku władz państwowych, wbrew wszelkim możliwym utrudnieniom, łącznie z aresztowaniem kopii ikony Matki Boskiej Częstochowskiej przygotowania do uroczystości milenijnych przyniosły nieoczekiwane owoce.
To dzięki Kościołowi katolickiemu, pierwszy raz od wielu dziesięcioleci przez Polskę przetoczyła się fala radości i święta. Krzyż wyrzucony ze szkół, szpitali, sądów, uniwersyteckich auli i zakładów pracy, Krzyż nieobecny w życiu publicznym, w 1966 r. bezsprzecznie zatryumfował. Oto sterroryzowani i permanentnie inwigilowanie ludzie poczuli się wolni, poczuli się realną siłą. Na jasnogórskich wałach, czy pod parafialnymi świątyniami ludzie wierzący policzyli się! Wbrew staraniom władzy komunistycznej dążącej do atomizacji społeczeństwa, Polacy zobaczyli są, że nie zginęli, dzięki mocy Krzyża poczuli się zjednoczeni! W 1966 r. zrozumieli, że choć o naszą wolność i niezawisłość nikt na arenie międzynarodowej się nie upomina, żadne państwo i żaden rząd, to jest jeszcze jeden element, jeszcze jeden czynnik, czynnik wiary, czynnik Krzyża, który może sprawić, że ludzie ponownie zatęsknią za prawdziwą wolnością i narodu, i ducha.
Ten cud przebudzenia ludzkich sumień był możliwy i z innego powodu. W 1966 r. pomimo tego, że nasze państwo było marionetką w rękach Moskwy, to Polska dysponowała jeszcze imponującym arsenałem świętości, dysponowała ogromnym rezerwuarem ducha: pełnymi świątyniami wiernych, zdrowymi rodzinami, licznymi powołaniami kapłańskimi i zakonnymi. Kościół w tamtych niezwykle trudnych czasach miał świadomości tego, że z Chrystusowego ustanowienia jest Kościołem wojującym. Wiedział dobrze i często powtarzał to Polakom ustami swych kapłanów, że „twierdzą ma być każdy próg” i to właśnie dlatego z wojny, o której mówił Tow. Gomułka wyszedł zwycięski. Dlatego odniósł tryumf nad najbardziej nieludzkim z politycznych systemów.
          Kardynał Wyszyński doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że nie może dążyć do otwartego konfliktu z władzą. Wiedział, że Polska ograbiona z Wilna i z Lwowa, pozbawiona elit wymordowanych w Katyniu i w Oświęcimiu, Polska spalonych bibliotek i Uniwersytetów, Polska okradziona materialnie nie może stracić ostatniego i największego bogactwa, za nic nie może sobie pozwolić na uszczerbek wiary! Wiedział, że nasza Ojczyzna nie może utracić tej nośnej siły, tego generatora cywilizacji, który jest w stanie podnieść ją z materialnych i moralnych ruin. Prymas Tysiąclecia niejednokrotnie dawał wyraz tego w swoich kazaniach i listach pasterskich. Uczył:
- „że to nie Kościół ma się dostosować do świata, ale świat ma się dostosować do Ewangelii”;
- „że nie tylko człowiek ma być Boży, nie tylko Boża ma być rodzina, ale również Boży ma być naród”;
- przypominał, że: „Krzyż jest dla współczesnego świata wyrzutem sumienia, bo przypomina wywyższenie poniżonego dziś człowieczeństwa;
- powtarzał: „że nie powinniśmy ulegać pokusie zbawiania świata kosztem własnego narodu, ponieważ w pierwszym rzędzie to wobec braci Polaków, a nie innych nacji jesteśmy wezwani do realizowania swego chrześcijańskiego powołania” – pomyślmy tylko, czy ten głos rozsądku nie powinien zabrzmieć i dzisiaj w toczącej się dyskusji na temat tzw. imigrantów, którzy milionami zalewają właśnie Stary Kontynent?
            Ale ten rok 1966, Drodzy Bracia i Siostry, miał jeszcze jedno, zdecydowanie mniej pogodne oblicze. W całej tej radosnej atmosferze milenium Chrztu Polski nie mogli uczestniczyć Polacy z Londynu, Paryża i Nowego Jorku. Najwięksi patrioci! Żołnierze II Korpusu gen. Andersa, piloci z Dywizjonu 303, pancerniacy gen. Maczka, żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, emigranci polityczni jak pisarze Józef Mackiewicz, czy Kazimierz Wierzyński. Ale nie tylko oni! W tej atmosferze święta nie mogli uczestniczyć i ci z naszych rodaków, którzy nigdy z Polski nie wyjechali: mieszkańcy Grodna, Wilna i Lwowa, a którym sama Polska odjechała w 1945 r. To im dzisiaj, w 1050 rocznicę Chrztu Polski należy się od nas rekompensata i duchowa, i materialna za poprzedni, stracony przez nich jubileusz chrześcijańskiej wiary.
           Zastanawiałem się, moi Drodzy, w jaki sposób zakończyć ten cykl kazań. Jak je podsumować. I oto wpadł mi w ręce Sonet 39 Adama Asnyka, którego słowa chcę zadedykować nam, którym losy i Kościoła i Narodu polskiego mocno leżą na sercu:

„Póki w narodzie myśl swobody żyje,
Wola i godność, i męstwo człowiecze,
Póki sam w ręce nie odda się czyje
I praw się swoich do życia nie zrzecze,
To ani łańcuch, co mu ściska szyję,
Ani utkwione w jego piersiach miecze,
Ani go przemoc żadna nie zabije -
I w noc dziejowej hańby nie zawlecze.
Zginąć on może z własnej tylko ręki:
Gdy nim owładnie rozpacz senna, głucha,
Co mu spoczynek wskaże w grobie miękki -
I to zwątpienie, co szepcze do ucha:
Że jednym tylko lekarstwem na męki
Jest dobrowolne samobójstwo ducha”.

Umiłowani Czciciele Chrystusowego Krzyża! Polacy! Rodacy! Nie popełniajmy tego samobójstwa ducha poprzez odwrócenie się od Krzyża! Nie porzucajmy go! Nie odchodźmy od niego, bo tylko on jest stałym fundamentem, tylko on się nie zmienia, gdy kapryśny świat ciągle wymyśla i podąża za nowymi modami. Stat crux dum volvitur orbis! Oto przesłanie, które nic nie traci ze swej aktualności i dziś, i jutro oraz i na kolejne lata, aż do ponownego przyjścia Chrystusa w chwale, któremu za dzieło Odkupienia, za jego Krzyż niech będzie chwała i cześć po wszystkie wieki. Amen. 
Regina Poloniae - ora pro nobis!

poniedziałek, 7 marca 2016

Sandomierskie kazania pasyjne. 1050 lat Chrztu Polski. Lata 1914-1963

Stat crux dum volvitur orbis
Na południo-wschodnim obrzeżu Cmentarza łyczakowskiego we Lwowie w oddzielnej, autonomicznej kwaterze znajdują się groby polskich żołnierzy, którzy polegli za Ojczyznę w latach 1918-1920. Miejsce to nosi nazwę Cmentarza Orląt Lwowskich. Krocząc alejkami tej stuletniej nekropolii, spoglądając na prawo i lewo na mogilne krzyże, nazwiska, a w sposób szczególny na wiek poległych żołnierzy wczytać się można w najpiękniejsze karty polskich dziejów, w historię przepełnioną bezprzykładnym patriotyzmem i wiarą w życie wieczne, historię pełną ufności w sens ofiary i cierpienia, pełną mądrości Chrystusowego Krzyża.
Nawiedzając Cmentarz Orląt Lwowskich uważny przechodzień dostrzeże na nagrobnych krzyżach następujące epitafia:
+ szer. Tadeusz Jabłoński – lat 14, uczeń III klasy Gimnazjum, kawaler Orderu Krzyża Walecznych;
+ szer. Stefania Franiszówna – księgowa i sanitariuszka, poległa w 18 wiośnie życia;
+ szer. Antoni Petrykiewicz – lat 13, uczeń II klasy Gimnazjum, najmłodszy w historii polskiego oręża kawaler Orderu Virtuti Militari. 
+ szer. Jan Dufrat – lat 12;
+ szer. Jan Kłosowski – lat 14.
I najmłodszy ze wszystkich 9-letni Jaś Kukawski, który na miejsce zbiórki ochotniczego oddziału przyszedł z karabinem, większym od siebie samego. 
Na tym świętym dla każdego Polaka miejscu, w zbiorowej mogile spoczywają polegli studenci Warszawskiej Legii Akademickiej, którzy w młodzieńczym porywie ducha przerwali naukę i przybyli z odsieczą broniącemu się miastu. Pod kamiennymi krzyżami czekają na ciała zmartwychwstanie niedoszli: prawnicy, lekarze, kapłani, poeci i wynalazcy – nieistniejąca elita narodu.
Cmentarz Orląt. Setki mogił najlepszych polskich synów i córek. Rzec by można i to bez żadnej przesady - Kwiat narodu! I nagle w tym podniosłym modlitewnym nastroju rodzi się w głowie myśl straszna, ale jakże prawdziwa, a mianowicie, że od końca XVIII wieku, że już od ponad dwóch stuleci cała Polska to jeden wielki i wielowarstwowy Cmentarz taki, jak Orląt Lwowskich. 
Polski Krzyż, o którym chce Wam dzisiaj mówić to Krzyż z wojennych mogił. To Krzyż polskiej historii XX wieku. Jest on tak żywy i tak aktualny, iż nie zastygła jeszcze na nim krew naszych ojców. To Krzyż dwóch wojen światowych – sześciu lat okupacji niemieckiej i czterdziestu pięciu lat okupacji sowieckiej. To Katyń i Oświęcim, podwarszawskie Palmiry i podwileńskie Ponary! To Syberia i Kazachstan! Krzyż Powstania warszawskiego i antykomunistycznego zrywu, który jeszcze przez blisko 20 lat po zakończeniu II Wojny Światowej prowadzili na polskich ziemiach niezłomni Żołnierze Wyklęci.
Najnowsza historia Polski pomimo całego ogromu zła, które się w niej dokonało ukazuje niezwykłą prawdę wiary, a mianowicie, że dusza ludzka, jeśli jest tylko zatopiona w Krzyżu, jeśli jest tylko zanurzona w chrystusowej łasce w obliczu próby i cierpienia staje się jeszcze piękniejsza, jeszcze szlachetniejsza i silniejsza. W naszych współczesnych dziejach znajdziemy na to wiele przykładów. Mam tu na myśli choćby 14-letniego lwowskiego harcerza Jurka Bitschana, który w toku najbardziej zaciekłych walk o miasto, w listopadzie 1919 r., zostawił na stole swojego rodzinnego domu list takiej oto treści:
„Kochany Tatusiu! Idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę tyle sił, by służyć i wytrzymać. Obowiązkiem moim jest iść, gdy mam dość sił, bo brakuje ciągle ludzi do wyswobodzenia Lwowa”.
Cóż za hart ducha! Cóż za męstwo! Co za poczucie obowiązku! Powiedzcie sami, Moi Drodzy, co się stało z takimi młodzieńcami? Co się stało z takimi ludźmi? Gdzie dziś szukać podobnych przykładów? Gdzie znaleźć młodzież, dla której wartości: „Bóg, Honor, Ojczyzna” będą ważniejsze od profilowych zdjęć na Facebooku i modnej fryzury na głowie?
Posłuchajmy kolejnego przykładu! W styczniową noc 1951 r. siedzący w więzieniu mokotowskim podpułkownik Łukasz Ciepliński pisał w grypsie adresowanym do swojego syna takie oto słowa:
„Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze. Cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą. Jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość. Wierzę dziś bardziej niż kiedykolwiek, że Idea chrystusowa zwycięży i Polska niepodległość odzyska a pohańbiona godność ludzka zostanie przywrócona. To moja wiara i moje wielkie szczęście”.
Krzyżu Chrystusa bądźże pochwalony! Bądźże pochwalony za to, że dokonujesz tak niezwykłych cudów w życiu ludzi Ciebie miłujących! Bo czyż cudem nie jest niepoddanie się rozpaczy w beznadziejności sytuacji? Czyż cudem nie jest odniesienie zwycięstwa nad przerażającym i paraliżującym strachem? Krzyżu Chrystusa bądźże pochwalony za owoce Twojej męki, które objawiały się i w życiu i w śmierci: Orląt lwowskich, sanitariuszek z Powstania Warszawskiego i niezłomnych Żołnierzy Wyklętych Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!
Moi Drodzy! Pomyślmy tylko, cóż by się stało z nami, ludźmi pełnymi obaw i niemocy, ludźmi wychowanymi w zupełnie innych czasach i w innej mentalności, gdyby nie świadectwo życia minionych pokoleń: ludzi świętych, sprawiedliwych, bohaterów? Gdzie bylibyśmy dziś bez ich przykładu? Ich poświęcenie, ich zrozumienie i umiłowanie Krzyża powinny być dla nas wyrzutem sumienia i dręczyć nas powinno, jak powracający koszmar nocny pytania: Co zrobiliśmy z wolnością, za którą oni oddawali życie? Co zrobiliśmy z wiarą poprzednich pokoleń? Z wartościami, za które tak wielu Polaków złożyło największe ofiary!
Stat crux dum volvitur orbis
Dzisiaj mówi się, że celem życia jest szczęście! Dziś mówi się, że celem życia jest materialne bogactwo! W imię tej zasady potępia się Kościół katolicki, potępia się Krzyż i robi się wszystko, aby świat odwrócił się od niego. Człowiek chce być szczęśliwy! Chce być bogaty! Człowiek chce kochać tak, jak chce! A przecież wystarczy tylko przyłożyć do tych zdań miarę Krzyża, ów chrystusowy probierz, by przekonać się, że te zdania są puste, że noszą tylko pozór mądrości, ponieważ są pozbawione nadprzyrodzonej logiki.
Zastanówmy się, Drodzy Bracia i Siostry, dokąd zaprowadziła nas ta filozofia życia? Jakie pokolenie ona wychowała? Otóż zrodziła ona rzesze młodych ludzi, których horyzonty zainteresowań nie przekraczają granic wyznaczonych przez internetowe strony pudelków i pomponików. Zrodziła pokolenia ludzi niezdolnych do jakichkolwiek poświęceń nawet względem własnej rodziny, nie mówiąc już o Bogu, Kościele, czy narodzie. To poszukiwanie „szczęścia poza Krzyżem zabija w nas ducha poświecenia i ofiarnej służby, tego ducha, którym przez całe wieki szczycili się nasi ojcowie, pokolenia: Pileckich, Cieplińskich, Petrykiewiczów, Harcerzy z Szarych Szeregów i Żołnierzy Wyklętych.
I jeśli z tej ruiny, z tej atrapy państwa, w którym dziś żyjemy ma nas coś podnieść, jeśli z tej nędzy ma się coś wyłonić i na polskich ziemiach ma jeszcze powstać jakiś projekt polityczny na miarę 1050 lat chrześcijaństwa to może się to dokonać tylko i wyłącznie poprzez renesans chrześcijańskiego ducha, poprzez wspólne zwrócenie się ku Krzyżowi, który jest nie tylko herbem Trójjedynego Boga ale również krynicą łask nieprzebranych dla każdego człowieka i dla wszystkich narodów. Amen.
Regina Poloniae - ora pro nobis!

piątek, 4 marca 2016

Sandomierskie kazania pasyjne. 1050 lat Chrztu Polski - Rok 1655

Stat crux dum volvitur orbis...

            Rok 1655 był to dziwny rok …
Wydawało się, że wszystko już stracone. Szwed zajął kraj cały i tylko nieliczne twierdze, jak Zamość dawały opór najeźdźcy. Radziwiłł, jak Judasz zdradził i Litwę za obietnicę korony królowi szweckiemu sprzedał. Pod Ujściem pospolite ruszenie Ziemi Wielkopolskiej bez jednego strzału broń złożyło, a w Małopolsce pan wojewoda Czarniecki Kraków poddać musiał. Na domiar złego wieści między ludem krążyły, że Siedmiogrodzianin Rakoczy lada chwila z wielką siłą na południową rubież uderzy. Złym wiatrem i od Dzikich Pól wiało, bo Chan z Chmielnickim się zbratawszy w potęgę rósł i nowym najazdem groził. Rzeczypospolita ginęła!
Szwedzcy żołnierze po miastach rozlokowani upodobali sobie garnizony i stajnie w kościołach katolickich zakładać, pokazując tym samym, jaki to szacunek dla religii podbitego kraju mieć będą. Przy czym nieraz się zdarzało, że obrazy święte z ram wyciągali i z wizerunków Najświętszej Panny tudzież innych świętych tarcze strzeleckie sobie sporządzali. Żałość brała wiernych na ten proceder, ale co było począć? Tu, kto silniejszy prawa ustanawiał, kto w ręku samopał trzymał panem był i władcą. Gdzie było szukać pomocy? Skąd oczekiwać ocalenia? Król na Śląsk uszedł, hetmani pobici, a magnaci z coraz większą sympatią do Szwedów i do nowej wiary odnosić się poczęli. W jedno jeszcze tylko miejsce oczy ludu się zwracały. Stamtąd pomocy oczekiwano – Klasztor jasnogórski – w nim została złożona cała nadzieja Polaków.
I wnet wieść jak grom z jasnego nieba spada. Szwed na święte miejsce rękę podniósł! Heretyk przeciw Pannie Najświętszej działa swe wytoczył! Zbrojny w tysiące na garść mnichów uderzył!
Atak i oblężenie jasnogórskiego sanktuarium odbiły się potężnym echem w całym kraju. Był to dowód oczywisty, że Szwedzi poprzysiężonych umów dotrzymać nie zamierzali i drwili z paktów uprzednio podpisanych. Odgłos armat spod jasnogórskich wałów miała wkrótce posłyszeć cała Rzeczypospolita. W narodzie zawrzało.
Pierwsze za broń chwyciło Podhale, a zaraz po nim Małopolska - Ziemia Krakowska i Sandomierska. Kto w Boga wierzył za szablę chwytał lub choćby kosę na sztorc osadzał i szedł do lasu, rodzinę i dom zostawiając, mścić zniewagę na Jasnogórskiej Matce wyrządzoną. A miejscem zbiórki, miejscem ich spotkania, miejscem jednoczącym podzielonych Polaków stał się przydrożny krzyż.
            To pod nim zwaśnieni sąsiedzi padali sobie w ramiona. W cieniu krzyża wybaczano dawne winy i urazy. Pod krzyżem znikały różnice stanowe, a pijaczyny, banici i awanturnicy przemieniali się w tercjarzy i patriotów.
            I oto w całym kraju cuda dziać się zaczęły!
            W Poznańskiem, pan Krzysztof Żegocki, kasztelan babimojski partię niemałą zebrawszy Szwedów wojną podjazdową nękać począł. Na wieść o tym, co w Koronie się działo, na Litwie, konfederacje szlacheckie, jedna po drugiej, pod panem wojewodą Pawłem Sapiehą zawiązywać się poczęły i Radziwiła-Judasza tak to umiejętnie zaczęły podchodzić, że ten tym stanem rzeczy otumaniony nie wiedział, kto jeszcze z nim, a kto już przeciw niemu stoi. Moc krzyża rozlała się obficie między Polakami. Na nic się zdały kontrybucje, na nic represje i egzekucje wszelakie. Rzeczpospolita zmartwychwstała! Zmartwychwstała pod przydrożnym krzyżem!

            Stat crux dum volvitur orbis – a krzyż stoi, gdy świat się obraca!
            Archimedes, słynny grecki filozof i matematyk powiedział kiedyś: „Dajcie mi dźwignię i punkt oparcia a podniosę świat”. To co było jedynie fantazją genialnego człowieka, jest możliwym dla nas, ponieważ Pan Bóg dał nam punkt oparcia, dał nam Samego Siebie, a dźwignią zdolną podnieść cały świat jest krzyż Jego Syna, krzyż Jezusa Chrystusa! Krzyż to narzędzie do podnoszenia z największych upadków, z największego poniżenia nie tylko pojedynczych osób, ale i całych narodów.
             Moi Drodzy! Nasz kraj, zresztą jak i Europa, cały Stary Kontynent został zbudowany na fundamencie krzyża. Kościoły, sądy, szpitale, uniwersytety, zamki królewskie oraz parlamenty – wszystkie te budowle zostały zbudowane na krzyżu, zostały zbudowane na chrześcijaństwie! I dlatego nasze „być, albo nie być”, jako narodu i jako kontynentu zależy od tego, w jaki sposób odnosimy się do krzyża, w jaki sposób traktujemy jego przesłanie.
            Trzeba to z bólem powiedzieć, że wielu z nas zapomniało lub świadomie odwróciło się od prawdy o krzyżu. I spójrzmy sami! Dokąd to nas doprowadziło? Zapytajmy się! Czy rzeczywiście eliminując krzyż ze swojego życia społeczeństwa stają się lepszymi? Popatrzmy na to, co dzieje się w świecie! Mamy na to aż nazbyt wiele przykładów! Czy odwracając się od krzyża społeczeństwa stają się liczniejsze, bardziej wolne i szlachetne? Czy, wprost przeciwnie, jak mówi w Piśmie prorok Aggeusz?
            „Sieją wiele, lecz plon mają lichy; przyjmują pokarm, lecz nie ma go do sytości; piją, lecz nie gaszą pragnienia; okrywają się, lecz się nie rozgrzewają; ten, kto pracuje, aby zarobić, pracuje odkładając do dziurawego mieszka!”

Stat crux dum volvitur orbis!
          
       Moi Drodzy! Historia  chrześcijaństwa na naszych ziemiach uczy nas, że albo jako naród stoimy po stronie krzyża, bronimy go, czynimy zeń archimedesową dźwignię do podnoszenia się z największych klęsk i upadków, albo znikamy z mapy świata. 
            Nigdzie nie jest przecież powiedziane, że jako państwo nie możemy przestać istnieć. Boża Opatrzność ma bowiem swoje priorytety i z całą pewnością nie należy do nich ocalenie za wszelką cenę państwa i narodu polskiego.
            Nie ma co się łudzić! Polska i Polacy są Panu Bogu potrzebni w toczącym się konflikcie pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy prawdą i kłamstwem, pomiędzy cywilizacją życia i cywilizacją śmierci pod jednym warunkiem, z jedną klauzulą, a mianowicie, gdy są obrońcami krzyża. I jeśli jako naród odejdziemy od krzyża, odstąpimy od jego mądrości oraz błogosławieństwa, jeśli o nim zapomnimy, to w tym ostatecznym rozrachunku okaże się, że taka niechrześcijańska Polska, Polska nie szanująca krzyża, nie jest Panu Bogu do niczego potrzebna.
            To nie jest przesada. To nie jest nadmierny pesymizm. Mieliśmy tego przykład na przełomie XVIII/XIX w., kiedy zniknęliśmy z mapy świata na ponad wiek, ponieważ Pan Bóg uznał, że nie potrzebna jest Mu druga zrewoltowana Francja, że nie potrzebny jest Mu drugi Paryż nad Wisłą, i w Bożej ekonomii rachunek zysków i strat zsumował się w wyrok, który brzmiał, iż lepiej jest, by dla zbawienia dusz Polaków i innych narodów Rzeczpospolita jako odrębny twór polityczny przestała istnieć.
            Drodzy bracia i siostry! Dla nas, dla Polaków, w tej bożej ekonomii zbawienia rachunek jest, aż nazbyt prosty! Ten rachunek jest aż nazbyt oczywisty: albo Krzyż, Ewangelia, Bóg, katolicyzm albo nicość, albo niewola! Tertrium non datur! Trzeciego wyjścia nie ma! Amen. 
       Regina Poloniae - ora pro nobis!