Ecclesia semper reformanda - pomimo tego, że hasło to swymi korzeniami wyrasta z teologii protestanckiej, to dobrze oddaje ideę nieustannej potrzeby troski wiernych o Kościół. Kościół bowiem zawsze potrzebuje reformy, zmiany na lepsze i nawrócenia.
Tak na poziomie indywidualnym, gdzie każdy z wierzących powinien dążyć do
wyzbycia się z własnego egoizmu i grzechu, jak też na poziomie wspólnotowym i
instytucjonalnym, poprzez, jak to pięknie wyraził papież Pius X „instraurare
omnia in Christo” (odnowienie wszystkiego w Chrystusie). Na przestrzeni
ostatnich kilkudziesięciu lat Kościół katolicki został poddany różnego rodzaju
reformom mającym na celu bardziej owocne głoszenie Ewangelii oraz sprawniejsze
Jego funkcjonowanie. Najpierw Paweł VI chciał dopasować jego zmienną strukturę
i liturgię do mentalności człowieka przełomu lat 60 i 70-tych. Bł. Jan Paweł II
starał się wyhamować proces przedkładania tego, co horyzontalne nad to, co
wertykalne, podejmując próbę reformy w duchu wierności niezmiennemu nauczaniu
Kościoła (Encykliki Fides et ratio, Evangelium vitae, Ecclesia in
Eucharistia, Deklaracja Dominus Iesus) oraz
poszukiwania nowych sposobów głoszenia Ewangelii. Benedykt XVI poszedł o krok
dalej podkreślając, że tak w przestrzeni liturgicznej, jak i w
dogmatyczno-moralnej: „to, co poprzednie pokolenia uważały za święte,
świętym i wielkim pozostaje także dla nas”. Na
papieski ołtarz powrócił krzyż, komunię świętą można było otrzymać jedynie na
klęcząco, a z oficjalnego kościelnego słownika zniknęły terminy „Magisterium
przed i posoborowe”. Papież Franciszek natomiast rozpoczął tę reformę
od głoszenia spontanicznych kazań, przeprowadzki do Domu św. Marty i ... zmiany
obuwia. Jeśli Pan Bóg da nam pożyć zobaczymy, jakie efekty przyniesie i ta
próba.
Dlaczego reformę
Kościoła, podczas swego pontyfikatu Benedykt postanowił rozpocząć właśnie od
liturgii? Odpowiedź na to pytanie, jak mi się wydaje, znajdziemy w jego słowach
z listu skierowanego do biskupów po zniesieniu ekskomuniki ciążącej na czterech
hierarchach Bractwa Św. Piusa X. Papież pisał w nim takie oto słowa:
„W naszej
epoce, kiedy na wielkich obszarach ziemi istnieje zagrożenie, że wiara zgaśnie
niczym niepodsycany ogień, najważniejszym z priorytetów jest uobecniać Boga w
tym świecie i otwierać ludziom przystęp do Niego. Nie do jakiegokolwiek boga,
ale do tego Boga, który przemówił na Synaju; do tego Boga, którego oblicze
rozpoznajemy w miłości aż do końca, w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i
zmartwychwstałym”.
Ten przystęp do Boga realizuje
się – według myśli Benedykta – przede wszystkim w przestrzeni liturgicznej,
gdzie jest obecny „Ten, który jest”, Ten, który działa cuda mocą Swej miłości i
Swej uświęcającej łaski. W tym znaczeniu uczestnictwo w liturgii nie jest
czymś, co zależy od nas, od ludzi, ale jest dziełem Przenajświętszej Trójcy, w
którym dokonuje się proces naszej diwinizacji (napełnienia się Bogiem), czyli
naszego uchrystusowienia. Wynikiem tego procesu jest i czynnik
kościelno-twórczy, liturgia bowiem sprawia, że „jednocząc się ze wszystkimi
chórami aniołów i świętych w niebie” gromadzimy
się w „jednym, świętym,
powszechnym i apostolskim Kościele”. Jej fundamentem nie jest więc
relatywizm, który nie pozwala celebrować Mszy Św. dwa razy w ten sam sposób,
nie jest bardziej lub mniej poważna liturgiczna kreatywność (komentarze, nowe
prefacje i modlitwy eucharystyczne, itd.). Eklezjalna, soteriologiczna i w
konsekwencji eschatologiczna „skuteczność” liturgii nie jest także rezultatem
uwolnienia się od rubryk, od aspektu prawnego, ale jest ona owocem odkrycia
tego, co w liturgii jest niezmienne, czyli tego, co pochodzi z prawa bożego.
Mówienie o prawie bożym, o ius
divinum, to w najprostszych słowach mówienie o właściwej relacji pomiędzy
Bogiem, a jego stworzeniem, a w sposób szczególny pomiędzy Bogiem a
człowiekiem. Tą właściwą relację opisują następujące terminy: miłość, z jaką
odpowiadamy na uczucie Tego, który umiłował nas jako pierwszy (1 J 4,10),
wdzięczność za Jego dzieło zbawienia, a w sposób szczególny za mękę, śmierć i
zmartwychwstanie Jego Syna, ale również, wyraża się ona w posłuszeństwie normom
liturgicznym, w wiernym wypełnianiu przepisów bożych, jak i tych ustanowionych
przez Kościół. Właśnie z tego powodu żaden gest i znak liturgiczny nie może być
dobrowolnie zmieniany ani przez szafarza, ani przez wspólnotę, ponieważ nikt, nawet papież nie może dowolnie modyfikować liturgii, za wyjątkiem sytuacji, w
których - jak pisze Benedykt - "czyni
to w duchu posłuszeństwa wiary i w religijnym szacunku dla misterium".
Oto właściwy duch
liturgii, który jest zarazem jedynym kluczem do skutecznej reformy Kościoła. Ukrócić
nasz egoizm poprzez przyznanie się do własnych błędów i pozwolić działać Bogu
tam, gdzie jest On obecny "prawdziwie,
rzeczywiście i substancjalnie". Po pierwsze, po drugie i po
trzecie - nie przeszkadzać Chrystusowi. Trzeba nam porzucić mylne mniemania o
liturgii, odejść od postawy, która rozpanoszyła się w wielu lokalnych
kościołach, a która zachowując słowa konsekracji poddaje pod wolny osąd
celebransa niemalże cały przebieg liturgicznej akcji. Ta godna pożałowania
sytuacja spowodowała, że papieże Jana Pawła II i Benedykta XVI musieli zabierać
głos w obronie tego, co Kościół ma Najświętsze przed „praktykami nie do zaakceptowania” (Ecclesia de Eucharistia) i „trudnymi do zniesienia
deformacjami” (Summorum
Pontificum). Liturgie
niegodne bożego majestatu, liturgie pokaleczone ludzkim egoizmem, mentalnością
antropocentryczną, a czasami i zwyczajną głupotą, zamiast wznosić nasze
serca do Pana, tak naprawdę okradają nas z Jego obecności, miłości i łaski,
stając się w konsekwencji ukrytą formą apostazji.
Kościół może więc zreformować tylko Pan Bóg pod warunkiem okazania przez nas Jego majestatowi należytej czci i szacunku. Każda inna próba zmiany lub naprawy czegokolwiek bez uwzględniania tego czynnika skazana jest na niepowodzenie. I
taką właśnie naukę przez osiem lat swego pontyfikatu chciał nam przekazać
papież Benedykt XVI.
Mater Ecclesiae - ora pro
nobis!