poniedziałek, 29 lutego 2016

Sandomierskie kazania pasyjne. 1050 lat Chrztu Polski - Rok 1260


          Stat crux dum volvitur orbis – a krzyż stoi, gdy świat się obraca.
           
Tydzień temu mówiliśmy, Drodzy Bracia i Siostry o początkach wiary w ojczyźnie naszej. Mówiliśmy o tym, jak wiele zawdzięcza Polska krzyżowi, jak wiele zawdzięcza Kościołowi. Rozważaliśmy, jak to dzięki łasce chrztu mieszkowego zaszczepiony został w naszym narodzie geniusz i błogosławieństwo cywilizacji łacińskiej: obiektywnej prawdy, etyki chrześcijańskiej oraz prawa rzymskiego, cywilizacji Krzyża i Zmartwychwstania. W zeszłą niedzielę przypomnieliśmy sobie, jak to Kościół, pomimo tego, iż dysponował wszelkimi niezbędnymi atrybutami, jak: władza, pieniądz i poparcie ościennych potęg nie próbował na ziemiach polskich budować państwa kościelnego, nie próbował odgrywać roli zastępczego jednowładcy, ale poświęcił się całkowicie, poświęcił się bez reszty kładzeniu podwalin polskiej państwowości.
            Dziś, obracamy kilka stronic w księdze historii naszego narodu. Jesteśmy w połowie XIII wieku. Jesteśmy w czasach rozbicia dzielnicowego, w czasach, gdy Królestwo Polskie nie istnieje, gdy na arenie międzynarodowej nikt się z nim nie liczy i raz po raz ziemie polskie stają się łupem najazdów: tatarskich, litewskich, brandenburskich. Gdy Królestwo nie istniało, a lokalni książęta brali się za łby i prowadzili między sobą długie i wyczerpujące wojny, jedyną ostoją zgnębionego polskiego ludu był Kościół, jedynym spoidłem narodu była święta katolicka wiara, a godłem jednoczącym wszystkie dzielnice i stany był krzyż – symbol śmierci, ale również zapowiedź zmartwychwstania.
Siła krzyża, siła chrześcijaństwa jest w okresie rozbicia dzielnicowego doprawdy nie do przecenienia, bo jakże inaczej wytłumaczyć fakt, iż pomimo tak skrajnie niekorzystnych warunków, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych: ziemie polskie zaludniały się? Jak wytłumaczyć to, że w XIII wiecznej Polsce powstawały nowe osady, rozwijało się rzemiosło, kwitła przedsiębiorczość, ludzie bogacili się, a prawo było przestrzegane? Tak właśnie objawiała się moc krzyża! To w jego cieniu, zakon cysterski, między innymi w pobliskiej Koprzywnicy, edukował Polaków pod względem gospodarczym, pod względem pragmatycznym. Mnisi cysterscy wyciągali naszych przodków z ostępów Puszczy Sandomierskiej i mówili im: jak uprawiać ziemie, by ta wydawała obfitsze plony, jak zakładać stawy hodowlane, jak budować młyny i kuźnie wodne, jak uprawiać winorośl, tłoczyć wino i ważyć piwo. Tak, Moi Drodzy, siły krzyża nie da się zawęzić jedynie do porządku nadprzyrodzonego, ona objawia się również w porządku doczesnym, w wymiarze materialnym, mówiąc najprościej poprzez bogacenie się społeczeństwa, w poprawie warunków bytowych.

Jesteśmy w połowie XIII w, a dokładniej w roku 1260.
„I potem poszedł Buranda, wódz tatarski, ku Lublinowi, od Lublina zaś poszedł ku Zawichostowi i poszedł ku rzece Wiśle. I tu znaleźli sobie bród i przeszli na drugą stronę rzeki. (…) Potem zaś przyszli ku Sandomierzowi, i obstąpili go ze wszystkich stron. (…) Cerkiew zaś w grodzie tym była murowana wielka i przedziwna, błyszcząca pięknem, była bowiem zbudowana z białych ciosanych kamieni. I była pełna ludzi. Dach jej był pokryty drewnem. Ten zapalił się i zgorzało w cerkwi tej ludzi bez liku”.

Przytoczyłem właśnie fragment Latopisu Halicko-Wołyńskiego, średniowiecznego ruskiego Kodeksu, opisującego jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w dziejach naszego miasta – najazd tatarski z początku 1260 r. Ta piękna cerkiew z białych ciosanych kamieni, o której przed chwilą słyszeliśmy to poprzedniczka tej świątyni. Romański kościół, którego pozostałości widać jeszcze w bryle dzisiejszej katedry od południowo-wschodniej strony.
Opis tego, co wydarzyło się po zdobyciu sandomierskiego zamku, owego pamiętnego dnia, 2 lutego 1260 roku, w święto Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny, po dziś dzień zapiera czytelnikom dech w piersi. Pisze bezpośredni świadek tej tragedii:

„Ojcowie zakonni z księżmi i diakonami, ustawiwszy chór, odprawili sumę i przystąpili do Komunii, najpierw sami, a potem szlachta z żonami i dziećmi i wszyscy, od małego do dużego. I poczęli się w tym czasie spowiadać u zakonników i księży, gdyż wielkie mnóstwo ludzi było w grodzie. Potem zaś poszli z chorągwiami z miasta, i ze świecami, i z kadzidłami, poszli szlachcice i szlachcianki ubrani w odświętne stroje i szaty. Słudzy zaś szlacheccy prowadzili przed nimi ich dzieci. I był płacz wielki i szlochanie. (…) I nie było komu użalić się nad nimi, gdy gniew Boży rozlał się szeroko”.

Sandomierzanie poszli w procesji naprzeciw śmierci. Odświętnie ubrani, wyspowiadani i wykomunikowani poszli za krzyżem. Nie padali na kolana przed najeźdźcami. Nie błagali o litość. Poszli za krzyżem, a krzyż, jak pisze Norwid, „stał się im bramą!”. To prawda! Stracili życie doczesne, lecz zyskali wieczne, a ich krew, krew męczenników sandomierskich, stała się zasiewem wiary następnych pokoleń, stała się ziarnem, z którego kiełkuje i wzrasta również nasza wiara.
Trzynastowieczne męczeństwo sandomierzan, jak każde chrześcijańskie męczeństwo uczy nas, że krzyż niczego nas nie pozbawia, by nie wynagrodzić później ponad miarę. Dzieje się tak i w wymiarze osobistym, i w wymiarze zbiorowym. Bóg, Ewangelia, Krzyż nie okradają nas z wolności! Nie okradają z dobrobytu i godności! „Jarzmo krzyża jest słodkie, a brzemię lekkie”. Dzięki Ewangelii krzyża i zmartwychwstania wiemy, że cierpienia doczesne nie są zbyt wielkie, ani radość wieczna nie jest zbyt mała. Mocno wierzyli w to nasi przodkowie wychodząc w świątecznej procesji z książęcego zamku owego pamiętnego 2 lutego 1260 r. Męczennicy sandomierscy pomimo tego, że nie jednemu z nich ze strachu drżały ręce, mimo płaczu i zawodzenia, wiedzieli, że nie idą tą drogą jako pierwsi, gdyż już wcześniej, przed nimi, przeszedł nią Chrystus. Przechodząc przez zamkową bramę wiedzieli, że czeka ich śmierć, ale moc i mądrość Krzyża, której doświadczali na co dzień przymnażały im wiary. Wierzyli bowiem mocno w to, że lepiej jest tu na ziemi z Chrystusem przegrać, niż wygrać z Jego przeciwnikami.
Każdy z nas, Moi Drodzy, jest jak węgiel wyciągnięty z pieca. Stygniemy z każdą sekundą, z każdą chwilą odchodzimy z tego świata. Krzyż śmierci jest naszym przeznaczeniem, ale wiara mówi nam, że krzyż to nie tylko koniec, to nie tylko kres, lecz również początek, źródło, z którego wszystko się odradza. Wszystko! Człowiek, narody i sam Kościół. I dlatego w roku 1050-lecia chrztu Polski, 1050-lecia postawienia na tej ziemi pierwszego krzyża wołajmy z całego serca, jak to czynili nasi przodkowie: Ave crux spes nostra unica! – bądź pochwalony krzyżu święty, jedyna nasza nadziejo! Amen.
Regina Poloniae - ora pro nobis!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz