piątek, 9 marca 2012

Wyjątkowo deszczowy lipiec w Paryżu i ''straszni lefebryści'', czyli myśl o błądzeniu i znajdowaniu drogi

      Tak ulewnego lipca jak ten z 2011 roku nie pamiętali nawet najstarsi mieszkańcy Paryża. Deszcz, szarość nieba, a przede wszystkim niemożność realizacji ustalonych już od miesięcy planów przejścia wzdłuż i wszerz najciekawszych zakątków miasta wpływały przygnębiająco nie tylko na mnie, ale również na tysiące odwiedzających stolicę Francji turystów. Po dwóch tygodniach spędzonych w Prowansji kręciłem głową z niedowierzaniem - ''Zamienić upał i lawendowy zapach Jouques na stanie pod paryską rynną''.  Ehh ... je n'avais pas de la chance de gagner un séjour inoubliable.
       W liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, pomimo ciężkich chmur nadal wiszących nad miastem uzbrojony w porzyczony od goszczącej mnie rodziny wielki, czarny parasol oraz przeciwdeszczową kurtkę wyruszyłem na podbój tej europejskiej metropolii. Pierwszym celem wyprawy było sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej - Notre-Dame-des-Victoires.
       Wzniesiona w pierwszej połowie XVII wieku klasycystyczna świątynia powstała jako votum wdzięczności króla Ludwika XIII, który po odniesieniu zwycięstwa nad protestanckimi wojskami w bitwie pod La Rochelle nie tylko zdecydował się sfinansować jej budowę, ale też własnymi rękami położył pod nią węgielny kamień. 
       Sama jednak historia tego pięknego miejsca nie jest aż tak ciekawa jak przygody, które mnie spotkały, kiedy chciałem do niego dotrzeć. Otóż, gdy tylko wysiadłem z metra (linia 1, przystanek Palais Royal Musée du Louvre) spytałem się pierwszego napotkanego przechodnia o to ''Gdzie się znajduje kościół Notre-Dame-des-Victoires?'' Starszy, dobrze ubrany pan zatrzymał się i z uśmiechem na twarzy wskazał mi drogę, dodając, że ''dalej trzeba będzie dopytać''. Po przejściu około 500 metrów wstąpiłem do przydrożnego baru zadając to samo pytanie, ale tu ku mojemu zdziwieniu zostałem skierowany ... w stronę, z której dopiero co przyszedłem. Wierzcie mi albo nie, przez około godzinę krążyłem od Place de la Concorde aż do gmachu Opery i żaden z około dwudziestu zapytanych przeze mnie przechodniów, wliczając taksówkarza, nie potrafił mi wskazać drogi do kościoła. Sytuacja robiła się doprawdy nerwowa ponieważ za niespełna kwadrans miałem zacząć odprawiać Mszę świętą, a wciąż stałem po środku drogi oglądając się za kimś kogo mógłbym zapytać: ''Excusez-moi! Pourriez-vous me dire ou se trouve l'église Notre-Dame-des-Victoires?'' Bliski zwątpienia, kiedy duża wskazówka zegarka przekroczyła już ''dziesiątkę'', wbiegłem do jednego ze sklepów z odzieżą i zdyszanym głosem zadałem po raz nie wiem który to samo pytanie. Młoda ekspedientka z sympatią spojrzała na mnie i po chwili namysłu dźwięcznym tonem odparła: ''Ce ne pas loin d'ici, monsieur!''. W tym samym czasie jej wyciągnięta ręka wskazała mi kamienny krzyż, który wyłaniał się ponad okolicznymi dachami. Skłoniłem grzecznie głowę i już chcąc się odwrócić, aby biec czym prędzej na rozpoczynającą się lada chwilę Eucharystię, jakgdyby z radości, że oto mogę złożyć kolejne zdanie w tym jakże pięknym i jakże trudnym języku dodałem: ''Merci beaucoup, mademoiselle! C'est un votre église paroissiale?''. ''Non! - rzekła z uśmiechem - Je fréquente Saint-Nicolas-du-Chardonnet''.
       We Mszy świętej ku czci Matki Bożej Królowej Karmelu uczestniczyło ponad 200 osób, z których co ciekawe może jedynie 10% było Europejczykami. Cały kościół w zdecydowanej większości wypełnili Afrykańczycy, Azjaci oraz Latynosi. Po zakończonej celebrze udałem się na dalszy spacer po mieści i wtedy dotarły do mnie słowa powiedziane przez dziewczynę z butiku: Saint-Nicolas-du-Chardonnet! - toż to kościół Bractwa św. Piusa X, toż to przecież kościół tych ''strasznych lefebrystów''!!! Zaraz zaraz, wyciągnąłem przewodnik, ale jak tam trafić?
       Saint-Nicolas-du-Chardonnet. Z butami przemoczonymi do imentu, po całym dniu spacerów pod dziurawym niebem Paryża, wszedłem najciszej jak tylko potrafię do kościoła, kiedy właśnie kończyła się Msza Święta. I tu, ku mojemu zdziwieniu, spostrzegłem jakże inny obraz od tego z porannej Euchrystii w Notre-Dame-des-Victoires. Otóż w światyni modliło się około 100 osób, z których tylko jedna była innego niż biały koloru skóry. 
       Zostałem tam dłuższą chwilę. Spacerując po głównej i po bocznych nawach mogłem podziwiać barokowe malunki Charles'a Le Bruna, ale też przyjrzeć się nieco ludziom, z których wielu zostało w świątyni nadal się modląc po zakończonym nabożeństwie. Inny jeszcze szczegół wewnętrznego ''wystroju'' przykuł moją uwagę. Przy głównych drzwiach, na dwóch dużych rozmiarów tablicach wywieszone były dziesiątki jeśli nie setki ofert pracy i wzajemnej wakacyjnej pomocy - namacalne dowody kryzysu gospodarczego.
       Nadszedł czas by wracać do znajomych. Uklęknąłem przed postawioną na bocznym ołtarzu figurą Matki Bożej Fatimskiej i zapaliłem przed nią świeczkę w intencji jedności Kościoła. Wtem, z tego modlitewnego nastroju wyrwał mnie dziwny hałas - szybki tupot butów równie przemoczonych jak moje po kościelnej posadzce. Była to trójka dzieci, dwie dziewczynki i chłopiec, które klękając przed tą samą statułą wyciągnęły z kieszeni różańce i rozpoczęły swą modlitwę słowami: ''Nous allons offrir cette prière pour notre Très Saint-Père le Pape Benoît XVI!''
       Jedność Kościoła - pomyślałem. Być może trzeba nam wszystkim jeszcze trochę pokręcić się od Place de la Concorde do gmachu Opery, aby znaleźć wspólną drogę do Notre-Dame-des-Victoires.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz