sobota, 5 marca 2011

Tajemnice pekińskiego metra, czyli myśl o ''kościołach podziemnych'' w Chinach

      Trzynastoliniowe, nowoczesne pekińskie metro wywiera na pochodzącym z Europy turyście wielkie wrażenie. Dzieje się tak, bynajmniej nie z powodu samej liczby jego komunikacyjnych nitek - londyński underground, paryskie le métro, czy el metro de Madrid ściskają podobną ilością żelaznych ramion jednakowo duże połacie podziemnych przestrzeni - ile raczej ze względu na setki tysięcy przewożonych tym środkiem transportu pasażerów. W samym bowiem Pekinie oraz w jego najbliższej okolicy mieszka około dwudziestu trzech milionów ludzi, z których to znaczny procent, dzień w dzień, korzysta z usług metra. Nieraz, spacerując wokół Placu Tiananmen, przyglądając się ogromnym magazynom sklepowym przy ulicy Wangfujing, czy przeciskając się pomiędzy walizkami pośpiesznie zmierzających od i do głównego dworca kolejowego podróżnych, przychodziło mi przecierać oczy ze zdumienia na widok osób, które w długich, liczących niekiedy kilkadziesiąt metrów kolejkach, spokojnie czekały na możliwość zejścia do metra. Czasem jednak, te rozciągłe szeregi, czy to pod wpływem nacisku przechodniów, czy też może z powodu zwykłej, ludzkiej chęci bycia pierwszym u celu, rozlewały się w bezkształtną masę i traciły swój zorganizowany charakter. Lecz gdy tylko w tej pełnej chaosu chwili pojawiał się choćby przypadkiem jeden umundurowany człowiek, policjant, żołnierz, czy zwykły strażnik, ta wzburzona fala niedoszłych pasażerów automatycznie traciła na żywotności, stopniowo się uspokajała i powracała już po chwili do swego pierwotnego, uporządkowanego wyglądu. 
      Na sobotni wieczór zaplanowaliśmy wycieczkę na osławiony antyrządową rewoltą 89 roku Plac Niebiańskiego Spokoju. Pomimo tego, że pogoda raczej nie zachęcała do wychodzenia z domów, autobus i wagony metra, którymi przyszło nam pokonywać wyznaczoną drogę były wypełnione po brzegi w większości przez młodzież. Przyglądając się ich twarzom, zwracając uwagę na ich ubiór i sposób zachowania starałem się choć trochę uchylić rąbka tajemnicy, tajemnicy jaką roztoczyło przede mną spotkanie z zupełnie inną, nieznaną mi kulturą. Spośród wielu pytań, które tego wieczoru przyszły mi do głowy było i takie: Ilu z tych tysięcy osób, które codziennie widzę na ulicy, mijam w muzeach, w  restauracjach, w sklepach i w metrze, ilu z nich może być chrześcijanami?
      Jak wszystkim wiadomo z powodu narzuconej przez chińskie władze ścisłej kontroli wszystkich wspólnot religijnych, obok ich stosunkowo niewielkich, aprobowanych przez państwo widzialnych struktur, istnieją też ''wspólnoty katakumbowe'', których liczby wiernych nie sposób nawet w przybliżeniu określić. Innymi słowy: Nikt nie wie ilu Chińczyków jest chrześcijanami. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Kraj Środka posiada blisko półtoramiliardową populację, zauważyć trzeba, że gdyby zaledwie pięć procent jego mieszkańców było wyznawcami Chrystusa, to i tak ten stosunkowo niewielki odsetek czyniłby z Chin jedno z największych skupisk chrześcijan na świecie. Chrześcijan ''nie-byle-jakich'', ''nie-tylko-z-nazwy'', ale doświadczonych przez ogień i miecz prześladowań prawdziwych uczniów Jezusa. A jeśli tych procent jest już dziś dziesięć? A jeśli jest ich ...? ''Królestwo boże podobne jest do drożdży, które kobieta wzięła i wrzuciła do trzech miar mąki, tak że całość się zakwasiła''  (Łk XIII, 21).
      Wracając tego dnia do naszego, położonego w bliskości słynnej wieży telewizyjnej taniego hotelu nie potrafiłem napatrzeć się na przechodzących obok mnie ludzi. Ilu z nich - pytałem sam siebie - uczestniczyło tego wieczoru we Mszach Świętych? Ilu z nich wzięło udział w protestanckich nabożeństwach? Czy ci stojący pod filarem młodzi ludzie nie cieszą się przypadkiem z nadejścia niedzieli? Kto może być chrześcijaninem? Żołnierz prześwietlający  u wejścia do metra nasze plecaki? Pani konduktor krzycząca na podróżnych w miejskim autobusie? Uliczny handlarz sprzedający za pięć yuanów tamtejsze naleśniki z parówkami? A może ta piękna dziewczyna z okularami o czerwonych oprawkach nie uśmiechała się do mnie dlatego, że jestem zagranicznym turystą, lecz dlatego, że jej duszę kilka chwil wcześniej wypełniła uświęcająca łaska płynąca ze spotkania z eucharystycznym Chrystusem? Ileż to tajemnic kryje w sobie pekińskie metro!
Virgo fidelis - ora pro nobis!

1 komentarz:

  1. I jeżeli wierzyć przeróżnym doniesieniom, jest to Kościół zdrowy: nie tylko oczyszczony prześladowaniami świeckiej władzy, ale dzięki izolacji nie miał okazji skonfrontowania się ze większością nowych, a nierzadko wątpliwych prądów teologicznych.

    A sama myśl, ile chińska ziemia wydała - choćby tylko w ostatnim stuleciu - anonimowych męczenników, którzy teraz się za nami wstawiają!

    OdpowiedzUsuń