niedziela, 15 marca 2015

Kazania sandomierskie: IV Niedziela Wielkiego Postu - Odkryć wartość chrześcijaństwa ukrzyżowanego

+ JMJ
Czy zastanawialiście się, Moi drodzy, słuchając słów dzisiejszej Ewangelii, jak to jest możliwe, że na pięć tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci, znalazł się tylko jeden chłopiec, który miał przy sobie większy zapas jedzenia? Tylko on jeden na cały kroczący za Jezusem tłum.
Logika podpowiada nam trzy ewentualności. Po pierwsze: był to chłopiec zapobiegliwy. Być może zamierzał przez dłuższy czas iść za Jezusem, albo przybył z daleka i dlatego wziął ze sobą większą ilość jedzenia: pięć jęczmiennych chlebów i dwie ryby, jak skrupulatnie podaje Ewangelista Jan. Po drugie, możliwym jest, że miał on w swojej torbie tyle pożywienia, gdyż zamierzał sprzedać go ze sporym zyskiem głodnym ludziom. I po trzecie, jest to równie prawdopodobne, że przyszedł on do Jezusa nie sam, ale z rodziną, z przyjaciółmi i to on dźwigał zapasy dla swoich bliskich.
Tak czy inaczej, bez ofiary ze strony tego chłopca, bez oddania czegoś co z naturalnego porządku spraw i rzeczy rzeczywiście mu się należało, bez jego poświęcenia i zrezygnowania z własnych planów nie stałby się cud rozmnożenia chleba i kilkanaście tysięcy ludzi odeszłoby od Jezusa głodnych. Dla urzeczywistnienia się Bożego planu nakarmienia tłumów potrzebna była więc z jednej strony współpraca ludzkiej woli z boską wszechmocą, a z drugiej akt ofiary, akt wyrzeczenia się czegoś co należy do mnie.
          Moi drodzy! Dopóki człowiek nie zrezygnuje z własnego planu na życie, może nawet najbardziej szlachetnego w swoim mniemaniu, ale swojego, dopóki nie odda się całkowicie do Bożej dyspozycji nie wie, czy jest prawdziwa wiara i nie wie, jakich cudów Bóg mógłby przez niego dokonać. I tu tkwi, jak mi się wydaje największy problem z życiem wiary w naszych czasach. Jako katolicy, jako ludzie żyjący w Kościele robimy wiele rzeczy, bardzo często pochłonięci jesteśmy różnymi akcjami, które wydają się nam dobre. Problem jednak tkwi w tym, że nie tego oczekuje od nas Bóg. Tak! Jest to możliwe! Nie takiego dobra oczekuje Bóg! Jedno z moich ulubionych powiedzeń brzmi, że: „Niechciane przez Boga nasze dobre uczynki, mszczą się na nas same”.
Jako katolicy początku XXI w. nie jesteśmy w stanie więcej rozpoznać, co jest bożym natchnieniem, a co wypływa od nas samych, ponieważ straciliśmy coś, co moglibyśmy nazwać sensus sacrifici – zmysł ofiary. Gubimy się w swoich domysłach co do Bożej woli, co do wizji człowieka, Kościoła, liturgii, małżeństwa i otaczającego nas świata, ponieważ w naszych czasach straciliśmy, coś co jest fundamentem ortodoksyjnego chrześcijaństwa, a co moglibyśmy nazwać sensus crucis – zmysł krzyża. Otóż, odchodząc od tej fundamentalnej prawdy znajdujemy się w sytuacji, w której pragniemy poznawać Chrystusa i Jego Ewangelię bez tego, co wymaga od nas ofiary. To tak, jakby chcieć czytać opis życia Chrystusa celowo opuszczając rozdziały o Wielkim Piątku, Ogrójcu, drodze krzyżowej, biczowaniu i cierniem ukoronowaniu.
Święty Tomasz a Kempis w swoim niezwykłym dziele o „Naśladowaniu Chrystusa” poświęcił temu tematowi wiele miejsca. Tu chciałbym przytoczyć tylko jeden fragment, który dobrze rozwinie to duchowe zagadnienie. Posłuchajcie! Pisze Święty mistyk:
Zrozum, że musisz żyć, umierając nieustannie. A im kto więcej umiera dla siebie, tym bardziej zaczyna żyć w Bogu. Ten tylko potrafi pojąć sprawy Boże, kto pochyli się nisko, aby dźwigać swe niedole dla Chrystusa. Nic nie jest milsze Bogu i nic dla ciebie bardziej zbawienne na świecie niż chętne znoszenie cierpienia dla Chrystusa. A nawet gdybyś mógł wybrać, powinieneś pragnąć raczej cierpieć dla Chrystusa niż cieszyć się i radować, bo przez to upodobnisz się bardziej do Niego (…). Nasze zasługi i doskonałość nie zależą od szczęścia i radości, ale raczej od umiejętności przyjmowania ciężarów i nieszczęść.
Gdyby była jaka lepsza i skuteczniejsza droga zbawienia dla człowieka niż cierpienie, Chrystus ukazałby nam ją słowem lub przykładem. A przecież idących z Nim uczniów i wszystkich, którzy chcieli postępować w Jego ślady, wyraźnie zachęca do niesienia krzyża i mówi: «Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i naśladuje mnie»”.
Jest taki obraz w Księdze Wyjścia, do którego chce się teraz odwołać, aby zobrazować tę duchową prawdę o sensie ofiary w życiu chrześcijanina. Wątkiem, który nieustannie pojawia się w rozmowach toczonych pomiędzy faraonem, a Mojżeszem jest konieczność wyjścia na pustynię, w celu złożenia ofiary. W wielu miejscach występują te słowa: 
„Mojżesz i Aaron rzekli do faraona: «Bóg Hebrajczyków nam się ukazał. Pozwól przeto nam iść trzy dni drogą na pustynię i złożyć ofiarę Panu Bogu naszemu, by nas nie nawiedził zarazą lub mieczem»”.
Zwróćmy uwagę! Naród Wybrany, pomimo tego, że wierzy, że deklaruje przywiązanie do Boga swych przodków, „do Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba” zapomniał o najistotniejszym, o fundamentalnym elemencie swej wiary, zapomniał bowiem o składaniu ofiar. Konsekwencje takiej postawy są opłakane, tak w wymiarze pojedynczym, jak i społecznym. Po pierwsze, bez ofiary składanej Jedynemu Bogu Izraelici przyzwyczaili się do życia w niewoli i w kłamstwie. Przyzwyczaili się do życia w środowisku, które jest dla nich obce, a które traktują jak własne. Bez ofiary podanej przez ustną tradycję, oswoili się z pogańskimi zwyczajami. Przecież gdy tylko wyjdą na pustynię zaraz uleją sobie posąg cielca, który będzie im na egipską modłę wyobrażał Boga Jahwe. Myślą w taki oto sposób: mamy chleb, wodę, cebulę, dach nad głową, to jest najważniejsze, cóż z tego, że jesteśmy niewolnikami. Jej brak uczynił z nich nie tylko niewolników, ale dodatkowo zniekształcił i zdeformował obraz Boga, który nosili w swoim sercu.
W Bożych oczach lekarstwem na tą sytuację jest wyjście na pustynie i złożenie ofiary. Dokładnie tak, jak czynili to ich przodkowie.
Przejdźmy teraz do naszych czasów. To wielce znamienne, patrząc z historycznego punktu widzenia, że wielowiekowy proces ateizacji niegdyś na wskroś chrześcijańskich społeczeństw, rozpoczął się od odrzucenia z ortodoksyjnego chrześcijaństwa idei ofiary. W dobie rewolucji protestanckiej, w dobie renesansowego humanizmu wiara w Chrystusa został obdarta z ascezy, z ofiary, a w konsekwencji z łaski uświęcającej. W dobie Oświecenia to, co jeszcze pozostało z tej wiary zostało poddane dyktatowi ludzkiego rozumu, zostało zracjonalizowane i zamiast o Bogu Jezusie Chrystusie zaczęto mówić o Wielkim Architekcie, o Absolucie, który po stworzeniu świata zaprzestał zupełnie ingerować w jego dzieje. A stąd był już tylko krok do filozofii Nietzchego, która tryumfalnie ogłosiła, iż "Bóg umarł!" 
Ortodoksyjne chrześcijaństwo bez ofiary nie istnieje! I bez niej nie są możliwe nadzwyczajne ingerencje Boga w naszą codzienność.
Tę naukę musi odrobić w naszej epoce Kościół katolicki jeśli nie chce na wzór Izraelitów pogrążyć się w niewoli, jeśli nie chce być zepchnięty na margines życia człowieka i społeczeństwa. Tę lekcję musi odrobić współczesny Kościół jeśli nie chce zdeformować prawdy o Bogu, człowieku i świecie, która została objawiona w chrystusowej Ewangelii, a która została mu dana do głoszenia "wszelkiemu stworzeniu". Recepta na zło naszych czasów brzmi więc w następujący sposób: odkryć wartość chrześcijaństwa ukrzyżowanego, chrześcijaństwa, którego nie przeżywa się lekko łatwo i przyjemnie, ale które jest głęboko zanurzone w doświadczeniu i mądrości Chrystusowego Krzyża. Recepta na zło naszych czasów jest więc następująca: nie zniechęcać się, lecz z wiarą chłopca z dzisiejszej Ewangelii chcieć rezygnować z tego co uważamy za swoje, aby nasze ofiary, nasze małe Golgoty przyczyniały się do nadzwyczajnych interwencji Bożej Opatrzności. Amen.
Mater Divinae gratiae - ora pro nobis!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz