Dom to miejsce z którego się wywodzimy, z którego bierzemy swój początek, to arché tego, kim byliśmy wczoraj, kim dziś jesteśmy i kim będziemy jutro. Bez względu na to, czy wspominamy go, jako błogosławioną czasoprzestrzeń naszego dzieciństwa, czy też kojarzy on się nam bardziej z bólem i smutkiem, dom jest i pozostanie dla nas punktem odniesienia, polarną gwiazdą, głęboko wkopanym drogowskazem, wskazującym kierunki ''od'' i ''do'' na ścieżce naszego życia. Ale dom to także nasze wspomnienia i to zarówno te prawdziwe, jak i te podkolorowane grubym pędzlem naszej wyobraźni: złotem, błękitem i różem skrywanego w nas pragnienia bycia kimś lepszym, nietuzinkowym, piękniejszym.
Ileż prawdy, a ile fantazji jest w naszych wspomnieniach? Ile jest w nich faktu, a ile mitu? Kto z nas dziś potrafi oddzielić jedno od drugiego? Rodzinne legendy, strzępy dokumentów, powtarzane z pokolenia na pokolenie historie, kilka zdjęć cudem ocalałych z wojennej pożogi łączą się ze sobą, jak płatki śniegu w zaspie, tworząc jedną wielką opowieść o nas samych - opowieść, bez której jesteśmy bezdomni.
Otwieram rodzinny album ze zdjęciami. Z pierwszej strony poważnym wzrokiem patrzy na mnie mój pradziadek Mieczysław - nieślubne dziecko szlachcica i służącej, przedwojenny kolejarz, żołnierz września, syberyjski zesłaniec. Gdy miał lat dziewiętnaście zakochał się w sporo starszej od siebie dziewczynie. Rodzice wybranki za nic nie chcieli dać mu jej za żonę. ''To prawda - mówili - że już stara panna, ale dziesięć lat różnicy! Żeby to było chociaż siedem, no osiem wiosen, ale tak? Nie można! Co by na to wszystko ludzie powiedzieli?''. By ratować rodzinny honor, nie mówiąc nic nikomu, wysłali ją na służbę do Warszawy. Lecz dziadek ''się uparł''. Wsiadł w pociąg i za tydzień wrócił z nią z powrotem, a już po kilku tygodniach byli małżeństwem.
Kiedy wybuchła wojna jak wszyscy bogoryjscy kolejarze został zmobilizowany. Tuż przed północą, trzeciego września, przyszedł do domu, by pożegnać najbliższych: żonę, matkę i trzy córki. Wszystkie płaczą i lamentują, a ten z uśmiechem mówi: ''Nie słyszeliście? Dziś Francja i Anglia wypowiedziały Niemcom wojnę! Skończy się to wszystko najpóźniej za kilka miesięcy. Na Boże Narodzenie przyślę wam kartkę z Berlina!'' Klęknął przed matką po błogosławieństwo i poszedł.
Dwudziestego września, niedaleko Lwowa, trafił do sowieckiej niewoli i po zesłaniu na Sybir przez dwa lata wycinał tajgę. Później wspominał, że tym co najbardziej utkwiło mu w pamięci był wielki mróz i słodkawy smak zupy ze zgniłych ziemniaków. Jesienią czterdziestego pierwszego roku dołączył do armii gen. Andersa i wraz z nią przeszedł cały szlak bojowy: Persja, Palestyna, Północna Afryka, Włochy. Po wojnie bał się wrócić do ''nowej Polski'' i zdecydował się wyemigrować do Anglii, a później do Stanów Zjednoczonych. Do kraju przyleciał dopiero po dwudziestu ośmiu latach tylko po to, by umrzeć pomiędzy swoimi.
Bez wątpienia nasze pokolenie jest pokoleniem Argonautów, którzy w pogoni za złotym runem wsiada rano w samolot na jednej i lądują wieczorem na drugiej półkuli. Przemierzając miliony kilometrów, śpiąc pod cztero i pięciogwiazdkowymi dachami hoteli mimochodem zacieramy w naszej pamięci obraz rodzinnego domu, a wraz z nim tracimy wspomnienia, które są częścią naszego ''ja'', naszej tożsamości. Lekarstwem na tę zbiorową amnezję są przeżyte w rodzinnym gronie Święta Bożego Narodzenia - Wigilia, opłatek, kolędy, wspólne bycie razem. To właśnie one, przypominają nam skąd przychodzimy i kim jesteśmy, oraz że spośród wszystkich dróg, które człowiek musi przejść w swym życiu najważniejsza jest ta, która prowadzi go do Domu.
W przeddzień Wigilii.
Regina Familiarum - ora pro nobis!
Ileż prawdy, a ile fantazji jest w naszych wspomnieniach? Ile jest w nich faktu, a ile mitu? Kto z nas dziś potrafi oddzielić jedno od drugiego? Rodzinne legendy, strzępy dokumentów, powtarzane z pokolenia na pokolenie historie, kilka zdjęć cudem ocalałych z wojennej pożogi łączą się ze sobą, jak płatki śniegu w zaspie, tworząc jedną wielką opowieść o nas samych - opowieść, bez której jesteśmy bezdomni.
Otwieram rodzinny album ze zdjęciami. Z pierwszej strony poważnym wzrokiem patrzy na mnie mój pradziadek Mieczysław - nieślubne dziecko szlachcica i służącej, przedwojenny kolejarz, żołnierz września, syberyjski zesłaniec. Gdy miał lat dziewiętnaście zakochał się w sporo starszej od siebie dziewczynie. Rodzice wybranki za nic nie chcieli dać mu jej za żonę. ''To prawda - mówili - że już stara panna, ale dziesięć lat różnicy! Żeby to było chociaż siedem, no osiem wiosen, ale tak? Nie można! Co by na to wszystko ludzie powiedzieli?''. By ratować rodzinny honor, nie mówiąc nic nikomu, wysłali ją na służbę do Warszawy. Lecz dziadek ''się uparł''. Wsiadł w pociąg i za tydzień wrócił z nią z powrotem, a już po kilku tygodniach byli małżeństwem.
Kiedy wybuchła wojna jak wszyscy bogoryjscy kolejarze został zmobilizowany. Tuż przed północą, trzeciego września, przyszedł do domu, by pożegnać najbliższych: żonę, matkę i trzy córki. Wszystkie płaczą i lamentują, a ten z uśmiechem mówi: ''Nie słyszeliście? Dziś Francja i Anglia wypowiedziały Niemcom wojnę! Skończy się to wszystko najpóźniej za kilka miesięcy. Na Boże Narodzenie przyślę wam kartkę z Berlina!'' Klęknął przed matką po błogosławieństwo i poszedł.
Dwudziestego września, niedaleko Lwowa, trafił do sowieckiej niewoli i po zesłaniu na Sybir przez dwa lata wycinał tajgę. Później wspominał, że tym co najbardziej utkwiło mu w pamięci był wielki mróz i słodkawy smak zupy ze zgniłych ziemniaków. Jesienią czterdziestego pierwszego roku dołączył do armii gen. Andersa i wraz z nią przeszedł cały szlak bojowy: Persja, Palestyna, Północna Afryka, Włochy. Po wojnie bał się wrócić do ''nowej Polski'' i zdecydował się wyemigrować do Anglii, a później do Stanów Zjednoczonych. Do kraju przyleciał dopiero po dwudziestu ośmiu latach tylko po to, by umrzeć pomiędzy swoimi.
Bez wątpienia nasze pokolenie jest pokoleniem Argonautów, którzy w pogoni za złotym runem wsiada rano w samolot na jednej i lądują wieczorem na drugiej półkuli. Przemierzając miliony kilometrów, śpiąc pod cztero i pięciogwiazdkowymi dachami hoteli mimochodem zacieramy w naszej pamięci obraz rodzinnego domu, a wraz z nim tracimy wspomnienia, które są częścią naszego ''ja'', naszej tożsamości. Lekarstwem na tę zbiorową amnezję są przeżyte w rodzinnym gronie Święta Bożego Narodzenia - Wigilia, opłatek, kolędy, wspólne bycie razem. To właśnie one, przypominają nam skąd przychodzimy i kim jesteśmy, oraz że spośród wszystkich dróg, które człowiek musi przejść w swym życiu najważniejsza jest ta, która prowadzi go do Domu.
W przeddzień Wigilii.
Regina Familiarum - ora pro nobis!
Dom to także obecność - szczęśliwa, dziecięca.. być u siebie, ze swoimi!
OdpowiedzUsuńNiech Święta trwają i będą rodzinne, domowe. Niech domy trwają i będą świąteczne, pełne miłości i Boga!
Buon Natale! Marana Tha - przyjdź Panie do naszych domów!
W tej sytuacji, parafrazując, trzeba dodać:
OdpowiedzUsuńTradycja to DOM, który tysiąc lat rósł w górę.
Piękna i głęboka historia Rodzinna!
Życzę wiary,ze wszystko ma sens,
że Bóg jest i kocha.
Życzę Bożego NARODZENIA
Dziękuję Wam za wpisy moi niestrudzeni komentatorzy! Dobrzy z Was ludzie panowie Jarząbek i Dyrman, a już o dobroci Robusia to nie wspomnę, bo nie ma miejsca na tak długi wpis. Kiedy znowu się spotkamy poopowiadamy sobie więcej takich historii, rzecz jasna przy parówkach i śledziach z Grochowa, pod jednym wszakże warunkiem że ich żaden kolegialny ''skrytożerca'' w między czasie nie pożarł. Pozdrawiam i Błogosławionych Świąt!
OdpowiedzUsuńKrzysiu, zawsze możesz mi maila wysłać :-) Pozdrawiam wszystkich z mojego kcyńskiego DOMU!
OdpowiedzUsuńP.s. We say: "NO" to all those secret sausage eaters!
OdpowiedzUsuńRobuś, za młody jesteś na maila.
OdpowiedzUsuńDobrze że chociaż czapkie nosisz w te zimne dni.
Tu na Sycylii, na ten przykład,
25 stopni!
No i łoją. Bez porównania!
Przy okazji Świętej Rodziny chciałbym pożyczyć nieustannego trudzenia się, by Rodziny nasze były zawsze portem, w którym chciałoby się zatrzymać, by były jednością i ukojeniem!! Pozdrowienia dla Zofiji!
OdpowiedzUsuńPrawda, aż chce sie zaśpiewać
OdpowiedzUsuń"W serca mego zatrzymam Cię porcie..."
Szkoda tylko że artysta nam zachorował.
Więc ja na głowie staje, pieniądze wydaje,
żeby atrakcyjne treści ogłoszenia przyciągnęły jak najwięcej osób.
Pozdrawiamy z moją żoną (Zofią!!!)