sobota, 11 lutego 2012

40-ty liturgiczny grosz, czyli myśl o wielkiej ciszy rzymskiego Kanonu

       Doskonale pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy uczestniczyłem we Mszy Świętej ''trydenckiej''. Używam właśnie tego przymiotnika z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że takim pojęciem operował wówczas mój umysł dla określenia liturgii, która jak mi mówiono na zawsze i bezpowrotnie odeszła w niepamięć Kościoła, a po drugie, że dopiero za kilka tygodni miała przyjąć ona nowe, jakże inaczej brzmiące określenie: ''nadzwyczajna forma rytu rzymskiego''. Było to w piątą niedzielę po Wielkiej Nocy - 13 maja 2007 roku. 
         Nie chcąc zwracać na siebie uwagi ani duchownym strojem, ani brakiem jakiegokolwiek pojęcia o tym, jak w czasie takiej celebracji należy się zachowywać (kiedy klęknąć, a kiedy wstać itd.) postanowiłem, że udam się na nią incognito i zajmę miejsce w ostatniej ławce, aby podczas Mszy naśladować dokładnie te same gesty, które będą wykonywać inni. W tym wszystkim nie opuszczało mnie bardzo dziwne uczucie, jakiś wewnętrzny głos, który powtarzał, że robię coś niewłaściwego, niedozwolonego, wręcz zakazanego. Ciężar stereotypów.
       W małym kościółku San Gregorio dei Muratori przy Via Leccosa 75, służącym wówczas Bractwu Świętego Piotra jako miejsce celebracji liturgii łacińskiej zebrało się może trzydzieści osób, z których więcej niż połowa mówiła po angielsku. Pamiętam i to, że średnią wieku znacznie zaniżyła grupa może sześciu, może ośmiu jednakowo ubranych chłopców, którzy w koszulach z naszytym na sercu herbem swej szkoły klęczeli przez długą chwilę w pierwszych ławkach przygotowując się do uczestnictwa w Eucharystii.
       Było kilka minut po godzinie dziesiątej, kiedy spokojny ton organowej muzyki przerwał trzykrotnie radosny dźwięk sygnaturki dając znak, że Msza się rozpoczyna. W tej samej chwili, gdy tylko procesja pojawiła się w drzwiach zakrystii, nuty dotąd dostojnie płynące z chóru zamilkły, a za moment całą świątynię wypełnił polifoniczny śpiew scholi: ''Vocem iucunditatis annuntiate, et audiatur, alleluia: annuntiate usque ad extremum terrae: liberavit Dominus populum suum, alleluia, alleluia''. (Radosną nowinę głoście, niech będzie słyszana, alleluja; po krańce ziemi rozpowiadajcie, iż Pan swój lud wyzwolił, alleluja, alleluja). Stałem jak słup soli patrząc na to, co się będzie działo nie ogarniając biegu liturgicznej akcji. Czemu ksiądz jest pochylony? Czemu ministranci się mu teraz kłaniają? W międzyczasie radosny śpiew antyfony ustąpił miejsca spokojnemu ''Kyrie'' i w tym momencie spostrzegłem, że jestem jedyną osobą, która nadal stoi podczas, gdy wszyscy inni klęczą ze spuszczonymi głowami.
       Msza odprawiała się po staremu. Po Ewangelii, podczas kazania, Australijczyk, ojciec Kramer, którego nawiasem mówiąc kilka lat później poznałem osobiście, mówił o wartości wspólnej modlitwy i liturgicznych gestach, jako wyrazie katolickiej wiary w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Credo, Ofiarowanie i prefacja korespondowały z uroczystą liturgią, którą sam odprawiałem, czy to w mojej rodzinnej parafii w Kiełczynie, czy na wikariacie w podkarpackich Chwałowicach, więc nie czułem się podczas ich trwania zagubiony. Jednak kiedy tylko rozpoczęła się modlitwa eucharystyczna, ku mojemu największemu zdziwieniu spostrzegłem, że jej słowa były wypowiadane przez kapłana szeptem. Po co? Dlaczego? Jakie to ma znaczenie? - pytałem sam siebie. Patrzyłem na innych uczestników liturgii i na ich reakcje. Co oni będą teraz robić? Może ktoś przerwie tę ciszę jakąś pieśnią, modlitwą, różańcem? Przecież wszyscy mi mówili, że na ''tej Trydenckiej to odmawiało się tylko różaniec''. Schola, organy, trzydzieści osób i jakby sam kapłan, wszyscy zamilkli wobec Misterium ołtarza.
       Liturgia jest przede wszystkim spotkaniem z Bogiem, spotkaniem z Misterium jego obecności pomiędzy swoim ludem. Powtarzam słowo ''Misterium'' ponieważ to właśnie ono najlepiej wyraża sens tak samej Mszy Świętej jak i całej liturgii. Dlaczego? Słownik języka greckiego mówi, że termin ''misterion'', pochodzi od czasownika ''myo'', który znaczy tyle co ''zamykać usta'', ''zamilknąć''. Nie tak jak w przypadku tajemnicy, kiedy wiem coś, a nie mogę tego powiedzieć, ale raczej ze względu na niezdolność, na niemożność wyrażenia czegoś w ludzkich kategoriach ujmowania rzeczywistości. Tak właśnie ma się sprawa z Mysterium fidei, z Misterium wiary. Ilekroć kapłan wypowiada te słowa wzywa wszystkich uczestników liturgii do zachowania ciszy, jakby mówiąc: ''Zamilknijcie! Bądźcie cicho! Bo To, co teraz dzieje się na ołtarzu nie da się wypowiedzieć ani człowieczym, ani anielskim językiem''.
       Po zakończonej Mszy świętej wyszedłem z kościoła i spacerując wąskimi uliczkami Wiecznego Miasta zastanawiałem się nad tym, czego właśnie doświadczyłem. Organowa muzyka, śpiewy scholi, łacina, gregoriańskie melodie, kadzidło, dzwonki. Wszystko to było dla mnie tak samo niezrozumiałe, jak i na swój sposób zachwycające. Jednak paradoksalnie to cisza kanonu krzyczała we mnie najgłośniej. Nie dawała mi ona spokoju i ciągle stawiała pytania. Potrzebowałem jeszcze kilku lat, aby zrozumieć, że wobec Misterium obecności Boga, wobec Jego chwały, bliskości, miłości i światła, które przenika w chwili modlitwy eucharystycznej nasz umysł, duszę i serce, nie pozostaje nam nic innego jak tylko upaść na kolana i zamilknąć.
Salus infirmorum - ora pro nobis!
(Siostrom benedyktynkom z prowansalskiego Jouques, które uczyły mnie jak się modlić i pracować, wpis ten dedykuję).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz