środa, 26 sierpnia 2015

Kazania sandomierskie: Ojciec Maksymilian Kolbe - Samarytanin XX wieku - kazanie na XII Niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego

+JMJ
 Dwunasta niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego. Dzisiejszą Ewangelię o miłosiernym Samarytaninie chciałbym rozwinąć, moi Drodzy, w oparciu o biografię postaci niezwykłej, która bez wątpienia może być nazwa Samarytaninem XX wieku. Tą wyjątkową postacią, o której chcę Wam dziś mówić jest św. Maksymilian Maria Kolbe. Zacznę od cytatu. Ciekaw jestem, czy domyślicie się, kto jest autorem tych słów. Mała podpowiedź: jest to relacja naocznego świadka bohaterskiego czynu o. Maksymiliana:
            „Powtarzające się próby ucieczek spowodowały, że władze obozu zdobyły się na stosowanie odpowiedzialności solidarnej i za ucieczkę jednego rozstrzeliwano dziesięciu więźniów. Wybranie dziesięciu na śmierć za jednego zbiega, było ciężkim przeżyciem dla obozu, a szczególnie dla bloku, z którego wybierano. Wtedy my jako organizacja ustosunkowaliśmy się do ucieczek wyraźnie negatywnie. "Wybiórka" na śmierć odbywała się zaraz po apelu, na którym stwierdzono nieobecność zbiega. Przed blokiem, stojącym w dziesięciu szeregach, a z którego uciekł więzień, zjawiał się komendant obozu ze świtą i przechodząc przed szeregiem, kiwał ręką na tego więźnia, który mu się podobał, lub może raczej: nie podobał. Szereg "przeglądnięty" robił pięć kroków "naprzód marsz" i świta szła przed szeregiem następnym. Były rzędy, z których wybierano paru, bądź nie wybierano nikogo. Najlepiej było, gdy ktoś odważnie patrzył w oczy śmierci - tego przeważnie nie brano. Nie wszyscy wytrzymywali nerwowo i czasami któryś za plecami komisji przebiegał naprzód, do szeregu już przejrzanego - tego przeważnie właśnie zauważali i brali na śmierć.
Razu pewnego wydarzył się wypadek, że gdy wybrano młodego więźnia, z szeregu wystąpił staruszek-ksiądz i prosił komendanta obozu, by wybrał jego, a zwolnił tamtego młodego od kary. Blok skamieniał z wrażenia. Komendant się zgodził. Ksiądz-bohater poszedł na śmierć, a tamten więzień wrócił do szeregu”.
Moi drodzy! Kto z Was wie, kto jest autorem tej relacji? Potrzymam Was jeszcze przez chwilę w niepewności. Zobaczcie, jak to jest, że siedząc przed telewizorem potrafimy po raz dziesiąty i dwudziesty zachwycać się wyssanymi z palca przygodami „Czterech pancernych i psa”. Chce nam się oglądać znowu, i znowu przygody Hansa Klossa, filmów i obrazów, które z rzeczywistymi wydarzeniami mają tyle wspólnego, co rządzący Polską z etyką, a nie znamy życiorysów ludzi tak niezwykłych, jak o. Maksymilian Maria Kolbe, czy autora tych słów, które do polskiej historii przeszły pod nazwą Raportu z pobytu w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, a które wyszły spod ręki nie kogo innego, jak  rtm. Witolda Pileckiego.
To jest pierwszy problem, nad którym chcę byśmy się zatrzymali. Nie znamy życiorysów świętych! Nie znamy żywotów ludzi, którzy jeśli nawet formalnie świętymi nie są, mieliby nam tak wiele do powiedzenia, tak wiele do przekazania. Taka nieznajomość to nic innego jak, lekceważenie Ewangelii w praktyce. Nie znamy życia błogosławionych i świętych i dlatego, tak często zamiast szukać prawdziwych katolickich wzorców postępowań, sięgamy po modele zupełnie niechrześcijańskie, zupełnie niekatolickie jak choćby te prezentowane przez gwiazdy filmowe, piosenkarzy, milionerów, ludzi z pierwszych stron gazet. Imponuje nam ich styl życia: bogactwo, przepych, życie towarzyskie, piąta żona i dziesiąty mąż, a przecież nie według tej miary mamy postępować. Kanony naszego zachowania powinny być zupełnie inne. Stąd też, moi Drodzy, mój postulat. Całkiem realny. W każdym katolickim domu, na półce obok Pisma Świętego, powinien znaleźć się gruby tom życiorysów świętych. I zamiast szukać porad życiowych w „Pani domu”, w „Glamour”, w „Vivie”, czy w innej kolorowej gazecie, to właśnie tam, w hagiografii powinniśmy szukać wzorów postępowań.
Ale wróćmy do osoby Św. Maksymiliana Marii Kolbego. Święty franciszkanin to pod każdym względem postać nietuzinkowa. Jako człowiek, poliglota, świetny organizator, dobry pisarz. Dziś mało kto o tym pamięta, że był on prekursorem polskiej radiofonii, że to on założył Radio Niepokalanów, które przed wojną swoim zasięgiem docierało do niemal każdego zakątka Polski: od Gdyni, po Berdyczów, od Katowic po Bracław i Równe. Mała dygresja ciśnie się mi na usta. Wczoraj podczas święta państwowego – 15 sierpnia, słowo Polska było odmieniane przez wszystkie przypadki. Polacy, Polska, polskie. A ja mam jedno pytanie: gdzie jest ta Polska? Wymieniam  miejscowości Berdyczów, Bracław, Równe i nazwy ich brzmią dla nas tak obco, tak nieswojo, a przecież jeszcze niespełna 80 lat temu Polacy mówili o nich tam zwyczajnie, jak dzisiaj mówi się o Sandomierzu, Poznaniu, czy Krakowie. No właśnie, gdzie jest Polska? Zwróćmy uwagę na to, co działo się z granicami naszego państwa na przestrzeni ostatnich kilku wieków. Kto by pomyślał, że czterysta lat temu, za czasów I Rzeczypospolitej geograficznym centrum Polski była stolica dzisiejszej Białorusi – Mińsk. Za czasów II Rzeczpospolitej, w dwudziestoleciu międzywojennym centrum naszego państwa znajdowało się w Brześciu Litewskim, a dziś, jak to pewnie wszyscy pamiętamy z lekcji geografii środek ten znajduje się w miejscowości Piątek nieopodal Łodzi. Z tamtych zabranych nam prawem Kaduka ziem Polacy nie wyjeżdżali, ale to właśnie 70 lat temu Polska sama im odjechała. I jako współbraciom, dziedzicom tych samych tradycji jesteśmy coś winni. Mamy im do spłacenia dług wierności i miłości Ojczyzny.
Św. Maksymilian Kolbe. Mówiąc o tej niezwykłej postaci trzeba koniecznie wspomnieć, że był on wydawcą katolickich książek. Nakłady wydawanych przez niego publikacji sięgały, uwaga, to nie pomyłka miliona egzemplarzy. Dziś za dobrze sprzedającą się książkę uważa się taką, która przekroczy nakład 10 tys. egzemplarzy. Św. Maksymilian Maria Kolbe był człowiekiem niezwykle błyskotliwym, a przy tym pokornym, umiejącym nie okazywać tego, iloma zdolnościami został obdarzony przez Boga. Podam jedną historię. Na krótko przed wybuchem wojny o. Kolbe został zaproszony do dyskusji i jego adwersarz chciał go wykpić podając mu pytanie zapisane na kartce, ale uwaga, w języku francuskim. Ojciec Kolbe przyjął kartkę, odpisał po francusku, a na jej odwrocie zadał swoje pytanie dyskutantowi, tyle że po japońsku. Powrócił, bowiem już wtedy z misji w Japonii.
Jako kapłan – odznaczył się przede wszystkim dwiema sprawami, dwoma charyzmatami – pracą misyjną i umiłowaniem Matki Najświętszej. Może powinienem powiedzieć to w odwrotnej kolejności: umiłowaniem Matki Najświętszej i pracą misyjną. Był świetnym teologiem, który najtrudniejsze sprawy potrafił tłumaczyć w sposób prosty i zwięzły. Jednym zdaniem potrafił ująć różne skomplikowane niuanse życia duchowego. Posłuchajcie!
„Największa ofiara to ofiara z własnej woli”. Rozwińmy tę myśl. Popatrzcie ilu jest takich chrześcijan, którzy twierdzą, że wierzą, nawet takich, którzy co niedziela są w kościele, a nie potrafią zrezygnować z własnego egoizmu. To ludzie, którzy gotowi są korygować Boże plany, bo sami wiedzą lepiej. Moi drodzy! Tacy nie wznoszą się ku Bogu, ale ściągają Go do własnego poziomu. To ludzie, którzy Boga chcą traktować przedmiotowo. Mają własny, a nie Boży pomysł na życie.
Drugi cytat: „Skupienie jest początkiem nawrócenia”. Tak, jak człowiek przez chwilę się zastanowi, jak przez chwilę pomyśli nad swoim życiem i postępowaniem to zda sobie sprawę z tego, że nie jest doskonały. My często nie skupiamy się, nie koncentrujemy. Wykonujemy pewne zbawienne dla naszego ducha czynności w chaotyczny sposób. Modlimy się chaotycznie, pościmy chaotycznie, chaotycznie uczestniczymy we Mszy świętej. Chaotycznie podchodzimy do naszej pobożności. I tu leży prawdziwa przyczyna choroby, która blokuje w nas rozwój życia duchowego - nasze uchrystusowienie.
„Tylko miłość jest twórcza. Nienawiść prowadzi donikąd”. To przesłanie, stanowiące sedno postawy, jaką winien przyjmować w swym życiu chrześcijanin. Moi drodzy, przyznajcie sami, ile jest takich sytuacji, w których tępa nienawiść niszczy w nas ziarno Ewangelii. Znam takie sytuacje, w których ludzie nienawidzą się od pokoleń. Nie mogą nawet na siebie patrzeć. Co więcej, taka postawa jest przekazywana na dzieci. Tej pani nie mówimy dzień dobry! Im się nie kłaniamy! A wiecie, co w tym wszystkim jest najgorsze, że ludzie ci żyjąc tak, jak żyją nie powstrzymują się przed przystępowaniem do Komunii świętej. Są co niedziela w kościele.
„Modlitwa i samotność czynią człowieka świętym”. Uciekamy przed krzyżem, przed samotnością i ofiarą. Szukamy znajomości choćby wirtualnych. Jako katolicy początku XXI wieku nie jesteśmy w stanie więcej rozpoznać, co jest Bożym natchnieniem, a co wypływa od nas samych, ponieważ straciliśmy coś, co moglibyśmy nazwać zmysłem ofiary. Gubimy się w swoich domysłach co do Boga, człowieka, Kościoła, małżeństwa i otaczającego nas świata, ponieważ w naszych czasach straciliśmy, coś co jest fundamentem ortodoksyjnego chrześcijaństwa, a co moglibyśmy nazwać zmysłem krzyża.  A przecież „jeśli ziarno pszenicy wrzucone w ziemie nie obmurze zostanie samo, a jeśli obumrze przynosi plon obfity”.
            Nade wszystko zaś koniecznie trzeba podkreślić maksymiliańska maryjność. Święty zwykł mawiać: „wszystko dla Maryi, nic bez Niej, wszystko z Maryją, wszystko przez Maryję”. My razem z Nią mamy dążyć do świętości. Święty mówił, że z Maryją droga do nieba jest najkrótsza i najprostsza.
         Kończę, moi Drodzy, cytatem z kazania ojca Maksymiliana z połowy lat dwudziestych ubiegłego wieku, w którym Święty pozostawiał wiernym takie oto wskazówki działania: Oddać się zupełnie z ufnością bez granic w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z woli Bożej jest Niepokalana. Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie zaufać Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się zwracać, a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej modli się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do Niej z ufnością się zwraca, na pewno się zbawi. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz