Moi drodzy tradycjonaliści! ''Dziwacy'', ''odmieńcy'' i ''mąciciele świętego, parafialnego spokoju''. ''Nostalgicy, którzy nie potraficie rozpoznać znaków czasu''. Wy, którzy chcecie ''kijem zawracać Wisłę'' i których miłość do tego, co ''było i już nigdy nie wróci'' przyszywa Wam metkę posiadaczy ''lefebrystycznych inklinacji''. Ten post jest dla Was moi ''modlący się inaczej'' przyjaciele.
Dziś obchodzimy uroczystość Objawienia Pańskiego. Dzisiejszą Ewangelią przypominamy sobie jak to Mędrcy ze Wschodu wyruszyli w daleką podróż na spotkanie Nieznanego, i jak po odnalezieniu Go w betlejemskiej stajence, upadli na kolana, by oddać Mu pokłon.
Mędrcy przez całe swe życie studiowali Niebo. Czy to z głową zadartą ku górze, czy z nisko pochyloną nad mapami gwiaździstych konstelacji każdego dnia wytrwale badali ruchy ciał niebieskich, ich zaćmienia oraz ewolucje, obumieranie jednych i rodzenie się nowych. I oto pewnej nocy ujrzeli gwiazdę, która świeciła światłem innym od wszystkich świateł Kosmosu. Nocą przyglądali się jej przez długi czas z zachwytem, a za dnia z tęsknotą wyczekiwali zmroku, by znowu móc na nią spojrzeć. I wreszcie, gdy ich gwiazda nieoczekiwanie ruszyła ku zachodowi postanowili, że i oni pójdą jej śladem.
Najprawdopodobniej członkowie ich rodzin, znajomi, sąsiedzi i przyjaciele stwierdzili, że Magowie postradali zmysły. Po co iść za jakąś gwiazdą? Dlaczego nie chcą zostać w domu z innymi? - pytali jedni drugich. Jeśli chcą służyć Bogu, niech to robią tu, na miejscu, na nasz sposób - nikt im przecież tego nie zabrania - szeptali sobie do ucha - ale po co iść nie wiadomo gdzie? - krzyczeli już na całe gardło. To głupota i dziecinada! Mędrcy jednak nie przejęli się tym, co inni o nich myśleli i mówili, ponieważ czuli w swym sercu, że muszą pozostać wiernymi wewnętrznemu głosowi, i że muszą pójść za swoją gwiazdą. Opuścili więc rodziny, swoją krainę, zaryzykowali wszystko co mięli bez żadnej gwarancji, że kiedykolwiek dotrą do miejsca, które później będą mogli nazwać celem swej podróży. I tak oto wyruszyli w drogę.
Z całą pewnością podążanie za gwiazdą nie było dla nich czymś łatwym. Nieraz niebo stawało się mgliste i wówczas tracili ją ze swych oczu. Innym znowu razem musieli brnąć w kompletnym mroku, tak gęstym, że nie przebijało się przez niego nawet światło księżyca. Często pewnie przychodziły im do głowy myśli: Czemu nie zostali w domu jak inni? Czemu się zdecydowali na tę wyprawę? Po co im było to wszystko? Lecz pomimo tych wątpliwości dalej szli za swoją gwiazdą, aż ta wreszcie doprowadziła ich do betlejemskiej stajenki. I gdy spotkali Maryję, Józefa i małego Jezusa, i kiedy oddali pokłon Bogu, który stał się człowiekiem zrozumieli, że dla tej właśnie chwili, że dla tego momentu warto było znosić wszystkie trudy ich długiej podróży.
Moi drodzy tradycjonaliści! ''Dziwacy'', ''odmieńcy'' i ''mąciciele świętego, parafialnego spokoju''. Nie wiem, na jakim etapie dziś się znajdujemy? Nie mam pojęcia, ile kilometrów zostało nam jeszcze do przejścia? Wiem jednak, że mamy już w swych nogach szmat drogi za sobą, i że przebrnęliśmy przez niejedną bezksiężycową noc oraz przez wiele mleczno-mglistych poranków. Nie wiem, co jeszcze przed nami. Wiem jednak jedno, więcej, jestem tego pewien, że krocząc wytrwale za gwiazdą, która kiedyś niespodziewanie zabłysła na niebie naszej wiary dojść musimy kiedyś do naszego Betlejemu.
Stella matutina - ora pro nobis!
Najprawdopodobniej członkowie ich rodzin, znajomi, sąsiedzi i przyjaciele stwierdzili, że Magowie postradali zmysły. Po co iść za jakąś gwiazdą? Dlaczego nie chcą zostać w domu z innymi? - pytali jedni drugich. Jeśli chcą służyć Bogu, niech to robią tu, na miejscu, na nasz sposób - nikt im przecież tego nie zabrania - szeptali sobie do ucha - ale po co iść nie wiadomo gdzie? - krzyczeli już na całe gardło. To głupota i dziecinada! Mędrcy jednak nie przejęli się tym, co inni o nich myśleli i mówili, ponieważ czuli w swym sercu, że muszą pozostać wiernymi wewnętrznemu głosowi, i że muszą pójść za swoją gwiazdą. Opuścili więc rodziny, swoją krainę, zaryzykowali wszystko co mięli bez żadnej gwarancji, że kiedykolwiek dotrą do miejsca, które później będą mogli nazwać celem swej podróży. I tak oto wyruszyli w drogę.
Z całą pewnością podążanie za gwiazdą nie było dla nich czymś łatwym. Nieraz niebo stawało się mgliste i wówczas tracili ją ze swych oczu. Innym znowu razem musieli brnąć w kompletnym mroku, tak gęstym, że nie przebijało się przez niego nawet światło księżyca. Często pewnie przychodziły im do głowy myśli: Czemu nie zostali w domu jak inni? Czemu się zdecydowali na tę wyprawę? Po co im było to wszystko? Lecz pomimo tych wątpliwości dalej szli za swoją gwiazdą, aż ta wreszcie doprowadziła ich do betlejemskiej stajenki. I gdy spotkali Maryję, Józefa i małego Jezusa, i kiedy oddali pokłon Bogu, który stał się człowiekiem zrozumieli, że dla tej właśnie chwili, że dla tego momentu warto było znosić wszystkie trudy ich długiej podróży.
Moi drodzy tradycjonaliści! ''Dziwacy'', ''odmieńcy'' i ''mąciciele świętego, parafialnego spokoju''. Nie wiem, na jakim etapie dziś się znajdujemy? Nie mam pojęcia, ile kilometrów zostało nam jeszcze do przejścia? Wiem jednak, że mamy już w swych nogach szmat drogi za sobą, i że przebrnęliśmy przez niejedną bezksiężycową noc oraz przez wiele mleczno-mglistych poranków. Nie wiem, co jeszcze przed nami. Wiem jednak jedno, więcej, jestem tego pewien, że krocząc wytrwale za gwiazdą, która kiedyś niespodziewanie zabłysła na niebie naszej wiary dojść musimy kiedyś do naszego Betlejemu.
Stella matutina - ora pro nobis!
Amen!
OdpowiedzUsuńProszę Księdza! Omal się nie popłakałem... Dzięki za wszystkie wpisy!
OdpowiedzUsuń+ Dziękuję za dobre słowo. AMDG.
OdpowiedzUsuń