czwartek, 2 lutego 2012

35-ty grosz do dyskusji o ''Reformie reformy liturgicznej'', czyli myśl o filozoficznych założeniach jej przemian

       Ostatni styczniowy dyżur w maryjnym sanktuarium Divino Amore spędziłem w towarzystwie niewielkich rozmiarów książki o. Aidana Nicholsa OP ''Looking at the Liturgy. A critical view on its contemporary form''. Przez dwie i pół godziny mojej spowiedniczej posługi jedynie cztery osoby zapragnęły skorzystać z sakramentu pokuty i pojendania więc czasu na lekturę, jak i na rozmyślenie o jej treści było naprawdę wiele. Już pod sam koniec dyżuru, wpierw nim ściągałem kartkę ze swoim nazwiskiem z drzwi konfesjonału spostrzegłem, że na marginesach tego ciekawego studium uzbierało się sporo moich osobistych notatek. Z ich treścią chciałbym Was, drodzy czytelnicy Cogitarium, teraz zapoznać. Na początek zdań kilka o filozoficznych założeniach posoborowej reformy liturgicznej. 
       Według o. Nicholsa główną ideą, która nadała ton tym przemianom był radykalny racjonalizm, który od czasów Immanuela Kanta i Christiana Wolffa spenetrował dogłębnie zachodnioeuropejską myśl filozoficzną i teologiczną. Cytuję za Wikipedią: ''Znaczenie Wolffa dla myśli i kultury XIX wieku jest nie do przecenienia. Opracowana przez niego doktryna filozoficzna miała charakter eklektyczny i praktyczny. Usiłował on pogodzić wiarę w prawdy objawione z nową, racjonalistyczną filozofią i nauką, co udało mu się lepiej, niż teologom i filozofom katolickim. Uważał on, że tylko połączenie myślenia racjonalistycznego i wyników uzyskiwanych przez rodzące się nauki ścisłe z prawdami wiary może uchronić te ostatnie przed wpływami deizmu".
       Pogląd ten w praktyce sprowadzał się do:
a) pragmatycznego rozwiązywania wszelkich sprzeczności;
b) hołubienia antropcentrycznym ideom, które przedkładają walory etyczne nad ściśle religijne;
c) bagatelizowania, gdziekolwiek to możliwe, objawionych pojęć na rzecz religii ujętej w granicach rozumu;
d) oraz faworyzowania jako estetycznej formy ''szlachetnej prostoty'' .
      Zdaję sobie sprawę z tego, że język tego wywodu żywcem przypomina mowę z uniwersyteckiej auli, dlatego spróbujmy go teraz przełożyć na coś bardziej dla nas wszystkich przystępnego. Od razu zastrzegam, że jestem świadomy ograniczoności porównania, które za chwilę będziecie mogli przeczytać jak i tego, że nie można na jego przykładzie ukazać wszystkich aspektów zmian, które dokonały się w rzymskiej liturgii na przełomie lat 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku.  
       Niemniej jednak, wyobraźmy sobie, że opierając się na zasadach, które posłużyły liturgicznym reformatorom Consilium mamy dokonać rewizji jakiegoś literackiego dzieła - dajmy na to mickiewiczowskiego ''Pana Tadeusza''. I tak, Inwokacja zostałaby z pewnością pominięta, jako nic nie wnosząca do akcji dzieła. Dalej, historia szlachecka ''z roku 1811 i 1812'' wcale nie zaczynałaby się od powrotu ''młodego panka'' do rodzinnego Soplicowa, ale chronologicznie, od zalotów wąsatego Jacka do córki stolnika Horeszki. Następnie opowieść ta powróciłaby do czasów już Tadeuszowi współczesnych pomijąc w imię ''szlachetniej prostoty'' kilka spowalniających akcję opisów przyrody (ot choćby jeden z dwóch zachodów słońca). Na koniec Epilog dzieła: ''O tem że dumać na paryskim bruku'', podobnie jak Inwokacja zostałby wykreślony. Dla przyciągnięcia uwagi czytelnika dodanoby być może jeszcze kilka nowych części, a już na sam koniec, po przeprowadzeniu tych wszystkich zmian, naturalną koleją rzeczy trzeba by było zreformować układ ksiąg i wierszy. W taki oto sposób stanęlibyśmy przed tekstem, który niewątpliwie nadal opowiadałby historię ostatniego zajazdu na Litwie, ale który tak pod względem treści, układu tekstu jak i użytych w nim artystycznych środków byłby dziełem niewątpliwie innym od oryginału. Tyle tylko, że w przypadku reformy liturgicznej nie mieliśmy do czynienia z jakimś pisarskim utworem, nawet tak ważnym dla naszej literatury jak ''Pan Tadeusz'', ale z dwutysiącletnim dziedzictwem modlitwy i wiary łacińskiego Kościoła, z niepowtarzalnym w swym pięknie rytem Misterium krzyża i zbawienia, Misterium uczestnictwa w niebieskiej liturgii, i wreszcie Misterium spotkania człowieka z Bogiem.
       Pisząc o ograniczeniach tego porównania miałem na myśli nie tylko zmiany, które dokonały się w rzymskim rycie, a których przykład ten nie jest w stanie oddać (np. duch, język i kierunek celebracji), ale przede wszystkim chodziło mi o niemożność ukazania tego, że liturgia sama w sobie, w przeciwieństwie do literackich dzieł, nie jest ''czymś'' raz na zawsze skończonym, zamkniętym i ostatecznie opisanym. Wprost przeciwnie jest ona żywą przestrzenią doświadczenia wielkości i świętości Boga. Liturgia jest otwartą księgą, do której każde pokolenie wierzących ma prawo dopisać nowe strofy modlitw, hymnów, prefacji i pieśni, pod warunkiem jednak, że będą one pogłębiać i jeszcze dobitniej wyrażać niezmienną wiarę Kościoła oraz, że nie będą bagatelizować sacrum, pozbawiając majestat Trójcy Przenajświętszej należnego Jej szacunku i chwały.
Mater Ecclesiae - ora pro nobis!

4 komentarze:

  1. FANTASTYCZNY BLOG
    POZDRAWIAM

    ŁUKASZ WARZECHA

    OdpowiedzUsuń
  2. Ks. Krzysztofie przepraszam już z góry, ale nie mogę się powstrzymać: "Fantastycznie zbudowana ta rozgrywająca".

    OdpowiedzUsuń
  3. Słowem więc, wcielone Słowo
    Chleb zamienia w Ciało swe
    Wino Krwią jest Chrystusową
    Darmo wzrok to widzieć chce.
    Tylko wiara Bożą mową
    Pewność o tym w serca śle.
    Moim skromnym zdaniem należy język wiary czynić bardziej liturgicznym, poetyckim;bardziej przeżywać wiarę niż się jej uczyć.
    Chrześcijanin wierzy w Boga, który jest Miłością i wie, że odpowiedzieć Bogu może jedynie miłością. Językiem miłości zaś nie są traktaty i rozprawy.
    Relacją pomiędzy treścią wiary a liturgią od starożytności ujmowano w powiedzeniu lex orandi lex credendi.
    Myślę, że te dwa wyrazy zasady modlitwy Kościoła w żaden sposób nie mogą prowadzić do podziału w zasadach wiary. Przecież to są dwie formy tego samego Rytu Rzymskiego.
    Ps. A swoją drogą pozdrawiam i gratuluję dociekliwości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję bardzo za wpis Anonimowy gościu!
    ''Bardziej przeżywać wiarę niż jej uczyć'' - myślę, że te dwie rzeczy powinny iść ze sobą razem. Jasnym jest, że wiarą trzeba żyć, ale z drugiej strony trzeba też wiedzieć w co się wierzy. ''Fides quaerens intellectum''. Praktyczne zastosowanie ''większego przeżywania wiary kosztem jej nauczania'' może się skończyć dla chrześcijanina popadnięciem w czysty sentymentalizm, ale i z drugiej strony tkwi niebezpieczeństwo rozpisania Pana Boga na wykresy i na wzory. Póki żyjemy wiara i próby jej rozumowego ogarnięcia powinny iść razem, póki żyjemy, bo po śmierci ''wiara się skończy i nadzieje spełni i miłość zostanie by się cieszyć Panem w Jego królestwie'' :) Dziękuję raz jeszcze i zapraszam ponownie na Cogitarium!

    OdpowiedzUsuń