Która jest
godzina? 1:15 – spokojnie mogę
jeszcze pospać. Do 4:30 zostało wiele czasu. Oby się tylko nie pomylić w
początkowych modlitwach. Będzie sporo emocji. Lepiej jeszcze raz powtórzę. ″Confiteor Deo omnipotenti, beatae Mariae
semper Virgini, beato Michaeli archangelo, beato Ioanni Baptistae, sanctis Apostolis
Petro et Paulo, omnibus Sanctis et vobis fratres…″.
Czerwone
cyfry elektronicznego zegarka, jedyne światło rozjaśniające mrok hotelowego pokoju
mignęły i wskazały 2:50. Jeszcze. Dziś sobota, a więc Msza wotywna Salve Sancta Parens. Mam nadzieję, że
pracujący w zakrystii brat zakonny nie zapomniał dodać mnie do listy
odprawiających. Spokojnie. To już nie moje zmartwienie.
3:30 Mam pamiętać o trzech zasadach: Msza nie może
trwać dłużej niż pół godziny, żadnego śpiewu i zbyt szybkich ruchów, aby broń
Boże koniec ornatu nie dotknął prawosławnego ołtarza. ″Gloria in excelsis Deo et in terra pax hominibus bonae voluntatis…″.
4:09 I tak już nie usnę. Wstaję i ubieram się. Nie
chcąc obudzić śpiącego na sąsiednim łóżku kolegi, najciszej jak tylko potrafię
otwieram drzwi na korytarz, wiążę buty i
wychodzę z hotelu.
Droga do Bazyliki Grobu Pańskiego prowadzi przez
Armeńską dzielnicę. Wczesna pora i trwający szabat powodują, że na ulicach Starego
Miasta nie widać żywej duszy. Dopiero w pobliżu luterańskiej katedry dostrzegam,
że idzie za mną kilka osób. Żadnych pozdrowień, rozmów, pytań. W ciszy, krok za
krokiem, zmierzamy do najświętszego miejsca chrześcijaństwa.
Półmrok, szmer podnoszonych w każdym języku świata
modlitw i intensywny zapach wonnych olei używanych codziennie przez prawosławne
mniszki do namaszczania alabastrowej płyty, na której według tradycji spoczęło
ciało ukrzyżowanego Chrystusa przed jego złożeniem do grobu, wywierają na
każdym wchodzącym do świątyni niezatarte wrażenie. Koptowie i Syryjczycy,
ortodoksyjni Grecy, katolicy i Ormianie – kończą i zaczynają na przemian swe
liturgie. Nie mam czasu, aby się w nie wsłuchać. Szybkim krokiem idę do
zakrystii i już po chwili ubrany w biały ornat, z kielichem w dłoniach, wspinam
się stromymi schodami na wzgórze Czaszki.
Przy środkowym ołtarzu Matki Boskiej Bolesnej
czeka już kilkunastoosobowa grupa katolickich pielgrzymów. Większość z nich nadstawia
z zaciekawieniem uszu, by usłyszeć język, w którym toczyć się będzie celebracja.
Stawiam kielich na ołtarzu, odwracam się do nich i pytam: ″Friends! Is there anybody familiar with the extraordinary
form of the Roman Rite?″
Kręcą przecząco głowami. ″Never mind.
Just pray″.
″In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Introibo ad altare Dei.
Ad Deum qui laetificat iuventutem meam″. Rozpoczyna się modlitwa, która nie
przerywa panującej tu od dwudziestu wieków wielkiej, mistycznej ciszy. Miejsce,
wypowiadane słowa i wykonywane gesty doskonale się ze sobą harmonizują. Niczym oddech,
wdech i wydech, wdech i wydech, splatają się one ze sobą w jeden wielki poemat
spisany krwią Syna ku chwale Ojca. Grzech i łaska. Człowiek i Bóg. Adam i
Chrystus. Ziemia i niebo. Krzyż, Matka Boża, Aniołowie i święci. Nadprzyrodzony
porządek rzeczy. Oto Msza święta. Staję przed Bogiem, mówię do Boga, klękam
przed Bogiem, w Jego stronę podnoszę mój wzrok. ″Hoc est
enim corpus meum″. ″Hic est enim calix sanguinis mei″. W sposób bezkrwawy odnawia się dramat
Golgoty. Spełnia się Najświętsza Ofiara.
″Domine, non sum dignus″ –
odwracam się i spostrzegam, że ilość osób uczestniczących w celebracji wzrosła.
Łamię hostię na mniejsze kawałki i rozpoczynam rozdawać Komunię. Ludzie
podchodzą i klękają. Ogarnia mnie wielkie wzruszenie. ″Corpus Domini
nostri Jesu Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam″ – oto streszczenie
całej kapłańskiej misji. Dać człowiekowi Tego, który będzie strzegł jego duszę
na życie wieczne. Dać człowiekowi Boga, który zbawia. Dać człowiekowi
Chrystusa.
Błogosławieństwo i ostatnia Ewangelia. Ukradkiem
spoglądam na zegarek. Pozostało mi jeszcze kilkadziesiąt sekund. Podnoszę wzrok
na rzeźbę Madonny i zaczynam recytować Salve
Regina! Mija trzydziesta minuta. Trzeba odejść od ołtarza.
Niemal codziennie wracam myślą do dnia, w którym
dane mi było sprawować Mszę świętą w miejscu śmierci Zbawiciela. Im częściej
wspominam to wydarzenie, tym bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że nie należy
ono wcale do przeszłości lecz, że trwa ono we mnie, że nadal we mnie żyje.
Ilekroć bowiem staję przed krzyżem, aby sprawować Najświętszą Ofiarę, przypominam
sobie tamten lipcowy poranek i wiem, że dzięki liturgii mogę wejść ponownie na
wzgórze Golgoty i znów uczestniczyć w eucharystycznym cudzie Chrystusowej
Męki, Śmierci i Zmartwychwstania.
Mater Ecclesiae – ora pro nobis!
Mater Ecclesiae – ora pro nobis!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz